Strony

sobota, 29 listopada 2014

REXOR - Powered Heart (2014)

Rok 2014 to udany rok dla debiutów i z każdym miesiącem co raz bardziej o tym się przekonuję. Najnowszym moim odkryciem w tej kategorii jest brazylijski Rexor. Grają od roku 1999, jednak nie było im dane wydać swój pierwszy album. Tak o to doskonalili swoje umiejętności, szlifowali materiał, co w efekcie uczyniło ich bardziej doświadczonych muzyków. To z kolei sprawia, że ich pierwszy album „Powered Heart” nie brzmi jak dzieło amatorów, tylko zaprawionych w bojach muzyków. Wystarczy kilka minut z tym albumem, żeby od razu wywnioskować, że Rexor nie tworzy niczego oni niż to co do tej pory się słyszało. Wtórność jest i to wszędobylska. Jednak zespół stara się odtwarzać znane motywy na swój sposób, tworząc coś własnego. Niby wszystko już było, ale brzmi to na swój sposób świeżo i potrafi zachwycić. Rexor postawił na czysty heavy metal zakorzeniony w twórczości Running Wild, Judas Priest czy Grave Digger. Nawet wokalista Wash Balboa brzmi jak niemiecki wokalista, choć nie brakuje mu energii i pazurem na miarę Tima Rippera Owensa. Brakuje ostatnio mi takich rasowych heavy metalowych wokalistów i miło że Rexor zadbał o moje potrzeby. Jego ostry krzyk otwiera znakomity „Blood Swords”, który w swojej konwencji brzmi bardziej power metalowo. Ciekawie zmieszano tutaj niemiecką toporność z amerykańską stylizacją. Killer goni killer, ale co by nie trzymać się kurczowo szybkich riffów, zespół daje nam stonowane tempo i utwór w stylu The gate, który jest pod wpływem Running Wild. Właśnie tak można by sklasyfikować „Powered Hearts”. Bez chwytliwych melodii i przebojowości jaką zespół nas częstuje w „Sinners” byłoby ciężko zainteresować słuchacza. Jednak dobre kompozycje na tym kawałku się nie kończą i tak o to „I Scream” to kawałek przesiąknięty Judas Priest i Running Wild. Dla zespołu jak słychać jest to dobra zabawa, a dla nas słuchaczy z kolei radość z tego że można posłuchać czegoś na miarę tych wielkich kapel. Odrobina rock'n rolla, odrobina speed metal i mamy kolejny killer, którym bez wątpienia jest „Vegas locomotive”. Przez cały czas można delektować się gitarowymi popisami pana Wandera i nie można mu nic zarzucić. Wie jak urozmaić swoją grę, wie jak zadbać o zaplecze techniczne i o to żeby kawałki były interesujące, a nie zlewały się w jedną całość. Nawet ballada „Seal of my Heart” ma swój urok i potrafi uroczyć aranżacją a to już coś. Kto ma wątpliwości i nie wyrobione zdanie o tej młodej i głodnej sukcesu kapeli z Brazylii to z pewnością wasze wątpliwości rozwieje energiczny „Evil Knights”, który znakomicie podsumowuje poziom płyty i to co i jak zespół gra. Heavy metal najwyższych lotów.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz