Rok 2014 to udany rok dla
debiutów i z każdym miesiącem co raz bardziej o tym się
przekonuję. Najnowszym moim odkryciem w tej kategorii jest
brazylijski Rexor. Grają od roku 1999, jednak nie było im dane
wydać swój pierwszy album. Tak o to doskonalili swoje
umiejętności, szlifowali materiał, co w efekcie uczyniło ich
bardziej doświadczonych muzyków. To z kolei sprawia, że ich
pierwszy album „Powered Heart” nie brzmi jak dzieło amatorów,
tylko zaprawionych w bojach muzyków. Wystarczy kilka minut z
tym albumem, żeby od razu wywnioskować, że Rexor nie tworzy
niczego oni niż to co do tej pory się słyszało. Wtórność
jest i to wszędobylska. Jednak zespół stara się odtwarzać
znane motywy na swój sposób, tworząc coś własnego.
Niby wszystko już było, ale brzmi to na swój sposób
świeżo i potrafi zachwycić. Rexor postawił na czysty heavy metal
zakorzeniony w twórczości Running Wild, Judas Priest czy
Grave Digger. Nawet wokalista Wash Balboa brzmi jak niemiecki
wokalista, choć nie brakuje mu energii i pazurem na miarę Tima
Rippera Owensa. Brakuje ostatnio mi takich rasowych heavy metalowych
wokalistów i miło że Rexor zadbał o moje potrzeby. Jego
ostry krzyk otwiera znakomity „Blood Swords”, który
w swojej konwencji brzmi bardziej power metalowo. Ciekawie zmieszano
tutaj niemiecką toporność z amerykańską stylizacją. Killer goni
killer, ale co by nie trzymać się kurczowo szybkich riffów,
zespół daje nam stonowane tempo i utwór w stylu The
gate, który jest pod wpływem Running Wild. Właśnie tak
można by sklasyfikować „Powered Hearts”. Bez
chwytliwych melodii i przebojowości jaką zespół nas
częstuje w „Sinners” byłoby ciężko
zainteresować słuchacza. Jednak dobre kompozycje na tym kawałku
się nie kończą i tak o to „I Scream” to kawałek
przesiąknięty Judas Priest i Running Wild. Dla zespołu jak słychać
jest to dobra zabawa, a dla nas słuchaczy z kolei radość z tego że
można posłuchać czegoś na miarę tych wielkich kapel. Odrobina
rock'n rolla, odrobina speed metal i mamy kolejny killer, którym
bez wątpienia jest „Vegas locomotive”. Przez cały
czas można delektować się gitarowymi popisami pana Wandera i nie
można mu nic zarzucić. Wie jak urozmaić swoją grę, wie jak
zadbać o zaplecze techniczne i o to żeby kawałki były
interesujące, a nie zlewały się w jedną całość. Nawet ballada
„Seal of my Heart” ma swój urok i potrafi
uroczyć aranżacją a to już coś. Kto ma wątpliwości i nie
wyrobione zdanie o tej młodej i głodnej sukcesu kapeli z Brazylii
to z pewnością wasze wątpliwości rozwieje energiczny „Evil
Knights”, który znakomicie podsumowuje poziom płyty
i to co i jak zespół gra. Heavy metal najwyższych lotów.
Ocena: 8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz