Strony

środa, 17 grudnia 2014

ALLEN- LANDE - The Great Divide (2014)

Kiedy świat obeszła informacja, że projekt Allen/Lande opuścił gitarzysta Magnus Karlsson wielu fanów spisało ten projekt na straty. Magnus był kimś więcej, był jakby mózgiem całego projektu, to on zajmował się produkcją, to on pisał utwory. Udało się jednak znaleźć godne zastępstwo. Timo Tolkki podjął się wyzwania i postanowił odświeżyć nieco ten projekt. Do tej pory Allen/Lande nagrał 3 albumy i właściwie żaden nie zapadł mi jakoś w pamięci, zawsze postrzegałem wydawnictwa tego projektu jako ciekawostkę, aniżeli płytę która może coś zwojować. Timo odmienił nieco los tego projektu. Uchronił przed monotonią i rutyną. To, że jest on równie udanym muzykiem to już wiemy, w końcu najlepsze płyty Stratovatius stworzył właśnie on. Niestety miał ostatnio niezbyt udaną passę. Jego metalowa opera w postaci Avalon nie powaliła, tak więc nic dziwnego że wielu się obawiało, że i ten projekt pogrzebie. Tutaj jednak spotyka nas wielkie zaskoczenie, bo Timo Tolkki w końcu stworzył coś na miarę swojego talentu. W końcu się spiął i stworzył klimatyczny materiał, który jest zróżnicowany. Jego atutem jest przede wszystkim duża zawartość przebojowości, proste, łatwo wpadające w ucho melodie,ale to nie wszystko. Timo tym razem postanowił mniej skupić się na power metalu, a więcej poświęcić uwagi na rejony melodyjnego metalu i hard rocka. Wyszło to na korzyść nowego albumu. „The Great Divide” to jedno z najciekawszych dzieł Timo ostatniej dekady, a do tego mamy dwóch znakomitych wokalistów. Jorn Lande jest jak wino. Im starszy tym jego wokal jeszcze bardziej drapieżny i charyzmatyczny. No a Russel Allen znakomicie podkreśla progresywny aspekt tej produkcji, bo w końcu i progresywny metal jest tutaj w sporej ilości. Wybrzmiewa on przede wszystkim w tytułowym „The Great Divide”, który jest ponury, epicki i bardziej rozbudowany. W wielu utworach można doszukać się wpływów właśnie hard rocka czy Aor, a to dobitnie słychać w lekkim „The Hymn to The fallen” czy „Reaching For The Stars”. Można doszukać się wpływów Journey, Whitesnake czy Dokken, ale to są bardzo pozytywne skojarzenia. Timo zaskoczył swoimi pomysłami i nie dał nam kolejnej papki przesiąkniętej Stratovarius. Bardzo ciekawe brzmią klawisze na tym wydawnictwie. Są melancholijne, klimatyczne, nieco futurystyczne, co jeszcze bardziej podkreśla niesamowity klimat na tej płycie. Ten element świetnie współgra z tym co wygrywa Timo na gitarze. Mamy tutaj przede wszystkim proste, lekkie i rockowe riffy, które mają porwać swoją pomysłowością, formą i melodyjnością. Wszystko zagrane bez silenia się i z finezją. Ja to kupuje. Bez obaw, są i też cechy charakterystyczne dla stylu Timo Tolkkiego. Otwieracz „Come Dream With Me” to taki typowy utwór tego muzyka i mógłby spokojnie zdobić album Stratovarius czy Revolution Rennaisance. Nie zabrakło tez bardziej power metalowych kompozycji co potwierdza „Down form the Mountain”, melodyjny „The Hands of Time” czy ostrzejszy „Dream about Tommorow”. No i równie ważnym utworem na płycie, jest spokojniejszy, bardziej hard rockowy „Lady of Winter”, który pokazuje, że mamy do czynienia z bardzo udanym. Głównym bohaterem tym razem nie jest Lande, czy Allen, lecz Timo Tolkki, który w końcu nagrał album na miarę swoich umiejętności, na miarę swojego geniuszu. Polecam.

Ocena: 8/10

P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP

1 komentarz: