Kiedy świat obeszła
informacja, że projekt Allen/Lande opuścił gitarzysta Magnus
Karlsson wielu fanów spisało ten projekt na straty. Magnus
był kimś więcej, był jakby mózgiem całego projektu, to on
zajmował się produkcją, to on pisał utwory. Udało się jednak
znaleźć godne zastępstwo. Timo Tolkki podjął się wyzwania i
postanowił odświeżyć nieco ten projekt. Do tej pory Allen/Lande
nagrał 3 albumy i właściwie żaden nie zapadł mi jakoś w
pamięci, zawsze postrzegałem wydawnictwa tego projektu jako
ciekawostkę, aniżeli płytę która może coś zwojować.
Timo odmienił nieco los tego projektu. Uchronił przed monotonią i
rutyną. To, że jest on równie udanym muzykiem to już wiemy,
w końcu najlepsze płyty Stratovatius stworzył właśnie on.
Niestety miał ostatnio niezbyt udaną passę. Jego metalowa opera w
postaci Avalon nie powaliła, tak więc nic dziwnego że wielu się
obawiało, że i ten projekt pogrzebie. Tutaj jednak spotyka nas
wielkie zaskoczenie, bo Timo Tolkki w końcu stworzył coś na miarę
swojego talentu. W końcu się spiął i stworzył klimatyczny
materiał, który jest zróżnicowany. Jego atutem jest
przede wszystkim duża zawartość przebojowości, proste, łatwo
wpadające w ucho melodie,ale to nie wszystko. Timo tym razem
postanowił mniej skupić się na power metalu, a więcej poświęcić
uwagi na rejony melodyjnego metalu i hard rocka. Wyszło to na
korzyść nowego albumu. „The Great Divide” to jedno z
najciekawszych dzieł Timo ostatniej dekady, a do tego mamy dwóch
znakomitych wokalistów. Jorn Lande jest jak wino. Im starszy
tym jego wokal jeszcze bardziej drapieżny i charyzmatyczny. No a
Russel Allen znakomicie podkreśla progresywny aspekt tej produkcji,
bo w końcu i progresywny metal jest tutaj w sporej ilości.
Wybrzmiewa on przede wszystkim w tytułowym „The Great
Divide”, który jest ponury, epicki i bardziej
rozbudowany. W wielu utworach można doszukać się wpływów
właśnie hard rocka czy Aor, a to dobitnie słychać w lekkim „The
Hymn to The fallen” czy „Reaching For The Stars”.
Można doszukać się wpływów Journey, Whitesnake czy Dokken,
ale to są bardzo pozytywne skojarzenia. Timo zaskoczył swoimi
pomysłami i nie dał nam kolejnej papki przesiąkniętej
Stratovarius. Bardzo ciekawe brzmią klawisze na tym wydawnictwie. Są
melancholijne, klimatyczne, nieco futurystyczne, co jeszcze bardziej
podkreśla niesamowity klimat na tej płycie. Ten element świetnie
współgra z tym co wygrywa Timo na gitarze. Mamy tutaj przede
wszystkim proste, lekkie i rockowe riffy, które mają porwać
swoją pomysłowością, formą i melodyjnością. Wszystko zagrane
bez silenia się i z finezją. Ja to kupuje. Bez obaw, są i też
cechy charakterystyczne dla stylu Timo Tolkkiego. Otwieracz „Come
Dream With Me” to taki typowy utwór tego muzyka i
mógłby spokojnie zdobić album Stratovarius czy Revolution
Rennaisance. Nie zabrakło tez bardziej power metalowych kompozycji
co potwierdza „Down form
the Mountain”, melodyjny „The Hands of Time”
czy ostrzejszy „Dream about Tommorow”. No i
równie ważnym utworem na płycie, jest spokojniejszy,
bardziej hard rockowy „Lady of Winter”, który
pokazuje, że mamy do czynienia z bardzo udanym. Głównym
bohaterem tym razem nie jest Lande, czy Allen, lecz Timo Tolkki,
który w końcu nagrał album na miarę swoich umiejętności,
na miarę swojego geniuszu. Polecam.
Ocena: 8/10
P.s Recenzja przeznaczona dla magazynu HMP
Down From The Mountain
OdpowiedzUsuń