Nie wiem jak można
nazwać zespół metalowy Johnny Touch, ale to może ja się
nie znam. Jest taki zespół i pochodzi z Australi. Grają
heavy/speed metal przesiąknięty latami 80 i to już od 6 lat, choć
debiutancki album ukazał się w tym roku. „Inner City Wolves”
przykuwa uwagę kolorystyczną okładką, która przypomina
rysunki Eda Repki. Nie jest to thrash metal, więc nie dajcie się
nabrać. Ta młoda formacja żyje latami 80, nie kryję się z tym.
Słychać, że jest z tego dumna, że w swoim stylu zawierają
elementy z muzyki Judas Priest, Accept, Warlock, czy Iron Maiden.
Choć lista jest dłuższa niż się wydaje. Jeżeli nie szukacie
wrażeń, powiewu świeżości, ani nic oryginalnego to jesteście na
dobrej drodze by polubić ten album. Kolejnym krokiem jest cenić
sobie proste granie, z szybszym tempem, chwytliwymi melodiami i
refrenami. Jeżeli tak Wam nie wiele trzeba do szczęścia, to może
docenicie wartość debiutanckiego krążka Australijczyków.
Zawartość jest zróżnicowana, ale przede wszystkim zwarta i
treściwa. Można odnieść wrażenie, że najważniejsza rolę
pełni wokalista Pahl Hodgson i w sumie nie ma się co dziwić. Jest
najbardziej wyrazisty i ma w sobie to coś. Choć gitarzyści też
sobie radzą ze swoimi obowiązkami. Może nie ma tutaj niczego
nadzwyczajnego, ale jest tradycyjna szkoła, jest kilka zaskoczeń, a
przede wszystkim jest ta radość z grania. Słucha się tego
przyjemnie, choć jest to do bólu wtórne i
schematyczne. Już otwieracz „Its Arlight” wszystko
zdradza i psuje niespodziankę co do pozostałej części. Prosty
heavy metal przesiąknięty sceną brytyjską. „The Metal
Embrace” to utwór, który wyróżnia się
bardziej złożonymi i dopieszczonymi solówkami. Jest też coś
z progresywnego rocka, co potwierdza rozbudowany „Lady
Stutter”. Na szczególne wyróżnienie
zasługuje bez wątpienia „Radiation Axeposure”,
który odsyła nas do klasyków Judas Priest. Bardzo
fajnie się słucha tych shrederowych popisów gitarowych.
Najsłabszym momentem na płycie jest nieco bardziej hard rockowy
„End of Daze”. W podobnej konwencji lepiej
prezentuje się „Bitch of Son”, który jest
bardziej energiczny i przemyślany. Na koniec mamy utrzymany w stylu
Warlord, czy Metal Church „ Black Company”.
Solidny heavy/speed metal
przesiąknięty latami 80. Proste i łatwo w padające w ucho granie,
do tego jasne i szczere, no i niezobowiązujące. Płyta dla mniej
wymagających słuchaczy.
Ocena: 5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz