Czujecie niedosyt jeśli
chodzi o progresywny power metal? Kapela kopiują innych zamiast
tworzyć coś własnego, zamiast zaskoczyć słuchaczy czymś innym?
No cóż to jest problem, który z pewnością dotknął
ten podgatunek metalu. Zapomnijmy, że zasłużone kapele powrócą
w glorii i chwale, nie ma nadziei na to, że to właśni wielcy
muzycy jeszcze zrobią coś dla progresywnego metalu. Gdzie szukać
zatem powiewu świeżości, czegoś co pobudzi nasze zmysły i
sprawi, że znów poczujemy magię progresywnego power metalu
jaka niegdyś prezentował Fates Warning, Queensryche, czy Crimson
Glory? Tutaj nie ma nawet się co zastanawiać, bowiem nadzieją są
młode, ambitne zespoły, które są głodne sukcesu i zrobią
wszystko żeby zaskoczyć czymś słuchaczy. Tak właśnie jest z
brytyjskim Neverworld, który zaczął grać już w 2009 roku,
jednak dopiero w roku 2014. „Visions of Another World” to album,
który faktycznie jest bramą do innego wymiaru. Do świata
magii i sience fiction.
Zresztą czy ta
klimatyczna okładka, prezentująca inny świat może kłamać ? To
jest znakomite odzwierciedlenie klimatu płyty i tego czego dotyczą
teksty. Klimat tutaj przypoomina mi nieco „Cosmovision”Nightmare.
Choć tutaj klawisze są bardziej progresywne, bardziej klimatyczne i
tworzą taką aurę przestrzeni kosmicznej. Robi to naprawdę niezłe
wrażenie. Można by się poczuć jakbyś się wybierali w podróż
kosmiczną. Ben Colton ze swoim wysokim wokalem ale Ralph Sheepers
czy Russel Allen sprawia, że płyta ma ducha power metalowego i
przypomina to takie kapele jak Crimson Glory czy Fates Warning. W
pracy gitarowej Coltona i Fostera można bez wątpienia dostrzec
nacisk na złożone motywy, na różne przejścia, na dbałość
o techniczny aspekt. Nie brakuje też w tym energii, czy chwytliwości
rodem z starego Helloween czy Gamma Ray. Już otwieracz „Tempus”
sprawia, że przenosimy się do innego świata. Udało się tutaj
zawrzeć emocje, co bardzo cieszy. Tytułowy utwór „Visions
of Another World” początkowo
może przerazić progresywnym charakterem, jednak szybko się
przekonujemy że jest to petarda power metalowa. Zespół nie
boi się bardziej epickiego grania i nawiązania do amerykańskiej
sceny heavy metalowej, co potwierdza rytmiczny „They
Live”,
który znakomicie porusza temat z filmu o tym samym tytule,
który uwielbiam. „Blood and Romance”
to prawdziwy progresywny kolos, który został ciekawie
zrealizowanie, a Christina Gajny wzbogaciła ten utwór i
nadała mu bardziej symfonicznego charakteru. Gamma Ray z okresu
„Somewhere Out in Space” wybrzmiewa znakomicie w agresywniejszym
„Ghosts”.
Sporo podniosłości, przejść gitarowych uświadczymy w
rozbudowanym „Eminent Reprisal”.
Fani bardziej tradycyjnego grania powinni pokochać niezwykle
melodyjny „Saltwater bandits”
, który jest niezwykle energiczny. Całość zamyka równie
udany „This Fire”,
który podsumowuje idealnie to co zespół gra i na jakim
poziomie.
Wszystko
jest pięknie i właściwie dawno nie słyszałem tak udanego albumu
z kręgu progresywnego power metalu. Słychać, że w zespole drzemie
spory potencjał i jedyne co mi przeszkadza w ich debiutanckim
albumie to nieco surowe i niedopracowane brzmienie. To jednak jest
drobny szczegół, który łatwo naprawić. Muzyka,
pomysły, wykonanie to wszystko brzmi świeżo i zaskakująco dobrze.
Zespół przeszedł bez większego echa w 2014 r i może czas
to zmienić?
Ocena:
8.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz