Strony

czwartek, 19 marca 2015

IMPELLITTERI - Venom (2015)

Skoro Duscahn Petrossi potrafił powrócić po 5 latach z Magic Kingdom i nagrać jeden z najlepszych albumów w swojej twórczości, to czemu inny wielki gitarzysta nie może tego dokonać? O tóż Chris Impellitteri też postanowił przerwać milczenie i wskrzesić zespół Impellitteri. W końcu ostatni album „ Wicked Maiden” ukazał się w 2009 roku. Minęło 6 lat, skład nie uległ zmianom, a Chris za sprawą projektu Animetal Usa pokazał, że ma w sobie jeszcze to coś i że potrafi wciąż wygrywać ciekawe i pełne ikry partie gitarowe. Może nowy album o nazwie „Venom” nie jest najlepszym dziełem Chrisa, może nie jest tak intrygujący co debiut Animetal Usa. Jednak jedno jest pewne, jest to album znacznie ciekawszy niż ostatnie dzieła wydane pod szyldem Impellitteri.

Niby można odczuć, że to kontynuacja „Wicked Maiden”, że dalej jest nacisk na heavy metal i ostre riffy. Jednak jest różnica między tymi albumami. Tutaj Chris znów stara się zauroczyć swoją grą, bardziej złożonymi motywami, shreodowymi solówkami i całą tą niepowtarzalną techniką. Więcej finezji i lekkości, której brakowało gdzieś tam na ostatnich płytach. Znakomicie to słychać w otwierającym „Venom”, gdzie Chris daje niezły popis. Zabiera nas oczywiście do świata shredowych zagrywek, heavy metalu i neoklasycznego power metalu. Ta, wycieczka może się podobać, zwłaszcza że zabiera nas do starych płyt, w których liczyła się lekkość i finezja, a nie tylko ciężar. Czego mi brakowało też na ostatnich płytach Chrisa to z pewnością przebojów, utworów, które imponują intrygującą melodią i atrakcyjnym refrenem. „Empire of Lies” to jeden z najlepszych hitów jakie stworzył Chris w ciągu ostatnich 10 lat. Jest też coś dla fanów heavy metalu w stylu lat 80 i tutaj należy posłuchać szybkiego i nieco przesiąkniętego hard rockiem „We own the Night”. Im dalej się zagłębiamy w ten krążek, tym bardziej dostrzegamy jego wartość i coraz więcej tutaj elementów zaskoczenia. Jednym z nich jest najostrzejszy na płycie „Nightmare”, który został zbudowany na mocnym riffie i nowoczesnym brzmieniu. Brzmi to znakomicie, zwłaszcza że ma w sobie sporo power metalu. Rob Rock w końcu też pokazuje na co go stać i słychać, że jest to wciąż jeden z najbardziej cenionych wokalistów. Melodyjny metal też jest tutaj obecny co potwierdza lżejszy „Face The enemy” czy „Holding on”. Najważniejsze jest to, że ta płyta ma kopa i słychać ducha starych płyt, że jest nutka neoklasycznego power metalu i shredowe granie pełną parą. Dawno Chris nie zachwycał petardami i takie kawałki jak rozpędzony „Domino Theory” , nowocześnie brzmiący „Jehovah” czy melodyjny „Time Machine”. To są bardzo ważne momenty na tej płycie, które podkreślają w jakiej znakomitej formie jest band i jak wiele się zmieniło od ostatniego albumu.

Zostało brzmienie, nieco nowoczesne struktura, ale powrócono do większej ilości shredowego grania, postawiono znów na szybkość. Miło jest też usłyszeć więcej power metalu, który porywa słuchacza lekkością i finezją. Brakowało na ostatnich płytach Impellitteri właśnie tego wszystkiego. Nagrywano jakby na siłę, zapominając o podstawowych cechach muzyki Impellitteri. Teraz mamy powrót do korzeni i od razu lepiej to brzmi. Jedno z kolejny pozytywnych zaskoczeń roku 2015. Pozycja obowiązkowa dla fanów popisów gitarowych, a także wszelako pojętego melodyjnego heavy metalu.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz