O amerykańskim zespole Mind Maze można mówić jak o klonie
takich kapel jak A Sound of Thunder, Firewind, Battle Beast czy Seven Kingdoms.
Kapela powstała na gruzach Necroromance
i działają w sumie od 2004 roku. Pod szyldem Mind Maze wydali nie dawno „ Back
from The Edge” i jest to ich drugi
album. Kolorowa i utrzymana w klimatach fantasy okładka, jasno daje nam znać,
że zespół gra melodyjny, europejski Power metal. Tak też jest. W zamian za nasz cenny czas dostajemy wtórny
i do bólu oklepany materiał, ale jest też druga strona tego medalu. Materiał
jest równy i ma kilka naprawdę ciekawych
momentów. Otwieracz „Back
from the Edge” to hołd dla takich tuz jak Helloween czy Edguy. Typowy,
rasowy Power metal zakorzeniony w latach 90. Gitarzysta Jeff Tets to
najmocniejszy punkt tego zespołu i to on odwala najcięższą robotę. Wygrywa
ciekawe riffy, urozmaica materiał i jego gra jest godna podziwu. W takim „Through
the Open Door” słychać popis jego umiejętności i jest to solidny Power metal. Co może działać na nerwy to wokal Sary, która
ma bardziej popowy wokal, który bardziej pasowałby do symfonicznego metalu, niż
czystego Power metalu. Do tych udanych
kompozycji zaliczyć należy „Dreamwalker” z nieco rockowym
klimatem, czy stonowany „The
End of Eternity”. Z pewnością co
niektórzy zatrzymają się nieco dłużej przy progresywnym „The Machine Stops”,
który trwa 10 minut i jest w nim wiele ciekawych wątków. W taki o to sposób zlatuje 50 minut muzyki
Mind Maze. Nie jest to muzyka wysokich lotów, ale z pewnością nie można też
mówić o tragedii. Płyta na jeden raz.
Ocena: 5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz