Strony

sobota, 28 listopada 2015

ELETRIC LIGHT ORCHESTRA - Alone in The Universe (2015)

W latach 70 czy 80 sporą sławą cieszył się Eletric Light Orchestra, która na zawsze zmienił progresywny rock. Tworzyli muzykę klimatyczną, nieco futurystyczną, pełną ciekawych i wyszukanych melodii. Faktycznie nie brakowało w tym wszystkim orkiestrowego klimatu i nutki symfonicznego rocka. Podniosłe chórki i masa przebojów, które podbijały stacje radiowe. To był złoty okres twórczości tego bandu i jego lider Jeff Lynn stał się ikoną i żywą legendą jeśli chodzi o rock. Macał on palce przy różnych projektach jak choćby Traveling Wilburys i nagrywał także solowe albumy. W 1986 r był „Balance of Power”, potem odszedł Jeff Lynn, a Elo dalej działało sygnowany nazwą Elo part II. Nagrali bez Jeffa dwa albumy i tak potem zespół przepadł. Dopiero w 2001 r Jeff Lynn powrócił z nowym albumem ELO. „Zoom” w sumie był solową płytą Jeffa i jakoś nie zdobył uznania słuchaczy czy fanów. Może to wynikają z nieco innego brzmienia, za mało tradycyjnego charakteru utworów i w dodatku tak jakby Jeff Lynn przeniósł tutaj doświadczenia z innych swoich płyt. Nie do końca to przyniosło pożądany efekt. Teraz po 14 latach mimo 68 lat Jeff Lynn chce znów przypomnieć światu o sobie i swoim wielkim zespole.

To on zawsze był liderem tej grupy to też nie powinno dziwić, że przyjęto nazwę Jeff Lynn;s Elo. „Alone in the Universe” to najnowsze dzieło, które ukazało się po 14 latach przerwy. Minęło tyle lat, tyle już czasu minęło też od klasycznych albumów jak „Discovery”, czy „Out of the Blue”. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś dostaniemy album, który gdzieś troszkę dorówna poziomem tamtym albumom. Jeff Lynn to nie tylko świetny wokalista, specjalista od dobrych melodii, ale też pomysłowy kompozytor. Na nowym albumie udało mu się odtworzyć klimat starych płyt. Można znów poczuć ten klimat s-f, tą nutkę baśniowego świata, który gdzieś zawsze jest na okładkach Elo. Wokal Jeffa na nowym albumie jest jak za dawnych lat, brzmi po prostu idealnie. Jest ten bluesowy charakter i ta ciepła barwa, która zawsze była atrakcją ELO. Nie brakuje też ciekawych riffów i motywów, które złotym okresie Elo było czymś na porządku dziennym. Płyta jest lekka, przyjemna w odsłuchu i każdy utwór daje solidną i przemyślaną całość. Nie brakuje też intrygujących i klasycznych aranżacji. Jeff wraca do korzeni i to w wielkim stylu. Płytę promuje „When i Was Boy” i tutaj słychać klimat starych płyt. W przeszłości Jeff stworzył wiele równie ciepłych i wciągających kawałków i balladowej konstrukcji. Ciepło bije z tego kawałka. Nie przeszkadza nawet to że dużo tutaj z The beatles. Dawno Elo nie było w takiej formie i tak nie łapało za serce. Dawno też nie było takich hitów jak „Love and Rain”. Takiego Elo chce się słuchać, bo tutaj jest właśnie to wszystko za co ich kochamy. Prosty, nieco bluesowy riff, z dużą dawko progresywności i futurystycznego klimatu. Chwytliwy riff, ciekawe solówki no i przebojowy refren. Klasyczny kawałek i nawet fajnie wpasował się w to wokal córki Jeffa. Kolejnym wielkim hitem jest klimatyczny „Dirty to the Bone”, który na myśl przywołuje nieco album „Time”. Dynamiczny kawałek osadzony w świecie s-f. Spokojniejszy „When the night Comes” ma coś z reggea, ale to wciąż Elo i szkoda, że poziom tutaj jest nieco niższy niż na poprzednich utworach. Dawno nie było też tak udanego rockowego kawałka jakim jest niezwykle melodyjny „Aint it a drag”. Sporo wolnych i klimatycznych utworów na tej płycie, ale taki „All my life”, w którym sporo z The beatles jest niezwykle piękny i wzruszający. Podobne uczucia wywołuje ponury „Im leaving You”. Do płyty „Time” wracamy też przy okazji żywszego „One Step at a Time”. Na koniec mamy niezwykle podniosły „Alone in The Universe”, który brzmi jakby pochodził z czasów „Out of the Blue” czy „Time”. Znów przepięknie wymieszany progresywny i symfoniczny rock.

Wiele wielkich muzyków wciąż powraca z nowymi albumami, wciąż robimy szumy wokół siebie. Zazwyczaj z wielkiej chmury mały deszcz. Jeff Lynn podszedł na spokojnie i nagrał album prosto z serca. Tak jakby robił to dla siebie i dla fanów. Nie dla kasy, nie dla zrobienia szumu wokół swojej osoby. Nie zawsze udaje się nagrać album przemyślany i klasyczny, który można postawić obok tych najlepszy. Jeff Lynn tego dokonał i nagrał krążek klimatyczny i bardzo ciepły. To jest właśnie legenda rocka, która potrafi zaskoczyć nawet w takim niespodziewanym momencie. W końcu po tylu latach dostajemy klasyczny album Elo. Brawo. Oby następny powstał o wiele szybciej.

Ocena: 9/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz