W latach 70 czy 80 sporą
sławą cieszył się Eletric Light Orchestra, która na zawsze
zmienił progresywny rock. Tworzyli muzykę klimatyczną, nieco
futurystyczną, pełną ciekawych i wyszukanych melodii. Faktycznie
nie brakowało w tym wszystkim orkiestrowego klimatu i nutki
symfonicznego rocka. Podniosłe chórki i masa przebojów,
które podbijały stacje radiowe. To był złoty okres
twórczości tego bandu i jego lider Jeff Lynn stał się ikoną
i żywą legendą jeśli chodzi o rock. Macał on palce przy różnych
projektach jak choćby Traveling Wilburys i nagrywał także solowe
albumy. W 1986 r był „Balance of Power”, potem odszedł Jeff
Lynn, a Elo dalej działało sygnowany nazwą Elo part II. Nagrali
bez Jeffa dwa albumy i tak potem zespół przepadł. Dopiero w
2001 r Jeff Lynn powrócił z nowym albumem ELO. „Zoom” w
sumie był solową płytą Jeffa i jakoś nie zdobył uznania
słuchaczy czy fanów. Może to wynikają z nieco innego
brzmienia, za mało tradycyjnego charakteru utworów i w
dodatku tak jakby Jeff Lynn przeniósł tutaj doświadczenia z
innych swoich płyt. Nie do końca to przyniosło pożądany efekt.
Teraz po 14 latach mimo 68 lat Jeff Lynn chce znów przypomnieć
światu o sobie i swoim wielkim zespole.
To on zawsze był liderem
tej grupy to też nie powinno dziwić, że przyjęto nazwę Jeff
Lynn;s Elo. „Alone in the Universe” to najnowsze dzieło, które
ukazało się po 14 latach przerwy. Minęło tyle lat, tyle już
czasu minęło też od klasycznych albumów jak „Discovery”,
czy „Out of the Blue”. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś
dostaniemy album, który gdzieś troszkę dorówna
poziomem tamtym albumom. Jeff Lynn to nie tylko świetny wokalista,
specjalista od dobrych melodii, ale też pomysłowy kompozytor. Na
nowym albumie udało mu się odtworzyć klimat starych płyt. Można
znów poczuć ten klimat s-f, tą nutkę baśniowego świata,
który gdzieś zawsze jest na okładkach Elo. Wokal Jeffa na
nowym albumie jest jak za dawnych lat, brzmi po prostu idealnie. Jest
ten bluesowy charakter i ta ciepła barwa, która zawsze była
atrakcją ELO. Nie brakuje też ciekawych riffów i motywów,
które złotym okresie Elo było czymś na porządku dziennym.
Płyta jest lekka, przyjemna w odsłuchu i każdy utwór daje
solidną i przemyślaną całość. Nie brakuje też intrygujących
i klasycznych aranżacji. Jeff wraca do korzeni i to w wielkim stylu.
Płytę promuje „When i Was Boy” i tutaj słychać
klimat starych płyt. W przeszłości Jeff stworzył wiele równie
ciepłych i wciągających kawałków i balladowej konstrukcji.
Ciepło bije z tego kawałka. Nie przeszkadza nawet to że dużo
tutaj z The beatles. Dawno Elo nie było w takiej formie i tak nie
łapało za serce. Dawno też nie było takich hitów jak „Love
and Rain”. Takiego Elo chce się słuchać, bo tutaj jest
właśnie to wszystko za co ich kochamy. Prosty, nieco bluesowy riff,
z dużą dawko progresywności i futurystycznego klimatu. Chwytliwy
riff, ciekawe solówki no i przebojowy refren. Klasyczny
kawałek i nawet fajnie wpasował się w to wokal córki Jeffa.
Kolejnym wielkim hitem jest klimatyczny „Dirty to the Bone”,
który na myśl przywołuje nieco album „Time”. Dynamiczny
kawałek osadzony w świecie s-f. Spokojniejszy „When the
night Comes” ma coś z reggea, ale to wciąż Elo i szkoda,
że poziom tutaj jest nieco niższy niż na poprzednich utworach.
Dawno nie było też tak udanego rockowego kawałka jakim jest
niezwykle melodyjny „Aint it a drag”. Sporo wolnych
i klimatycznych utworów na tej płycie, ale taki „All
my life”, w którym sporo z The beatles jest
niezwykle piękny i wzruszający. Podobne uczucia wywołuje ponury
„Im leaving You”. Do płyty „Time” wracamy też
przy okazji żywszego „One Step at a Time”. Na
koniec mamy niezwykle podniosły „Alone in The Universe”,
który brzmi jakby pochodził z czasów „Out of the
Blue” czy „Time”. Znów przepięknie wymieszany
progresywny i symfoniczny rock.
Wiele wielkich muzyków
wciąż powraca z nowymi albumami, wciąż robimy szumy wokół
siebie. Zazwyczaj z wielkiej chmury mały deszcz. Jeff Lynn podszedł
na spokojnie i nagrał album prosto z serca. Tak jakby robił to dla
siebie i dla fanów. Nie dla kasy, nie dla zrobienia szumu
wokół swojej osoby. Nie zawsze udaje się nagrać album
przemyślany i klasyczny, który można postawić obok tych
najlepszy. Jeff Lynn tego dokonał i nagrał krążek klimatyczny i
bardzo ciepły. To jest właśnie legenda rocka, która potrafi
zaskoczyć nawet w takim niespodziewanym momencie. W końcu po tylu
latach dostajemy klasyczny album Elo. Brawo. Oby następny powstał o
wiele szybciej.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz