W roku 2011 na rynku
muzycznym pojawił się debiutancki album niemieckiej grupy Demons
Eye, która obrała sobie za cel kontynuowanie misję takich
kapel jak Rainbow, Deep Purple czy Whitesnake. Młody band
zaczynający w 1998 r jako tribute band zaczynał nie pewnie stawiać
kroki na rynku muzycznym, ale wraz z zatrudnieniem Doggie White
przedostali się do grona rozchwytywanych i rozpoznawalnych zespołów.
Mało komu udaje się odtworzyć klimat Rainbow czy Deep Purple, ale
mając byłego wokalistę Rainbow na pokładzie, to wszystko stało
się możliwe. „The stranger Within” to był naprawdę kawał
klasycznego hard rocka i metalu w stylu Ritchiego Blackmore'a, a co
się zmieniło po 4 latach od wydania tego albumu? Poza tym, że
zespół wydał w końcu drugi album zatytułowany „Under the
Neon” to nie wiele.
Zespół pomimo
pewnych głosów niezadowolenia ślepo brnie dalej w stylistykę
lat 70 i naśladowanie Rainbow czy Deep Purple. Mark Zyk dalej stara
się imitować Ritchiego Blackmore'a i jego partie może nie są złe
czy pozbawione techniki. Jednak nie ma takiej magii czy klimatu, choć
jak na tego typu gronie to i tak jest bardzo dobrze. Wiele tutaj
tuszuje Doggie swoim świetnym wokalem, który mimo
upływającego czasu wciąż ma w sobie to coś. Nie wiele mniejszą
rolę pełni tutaj klawiszowiec Gert Jan Naus, który stara się
budować klimat i nadać odpowiedniej przestrzeni i przebojowości.
To właśnie dzięki nim nowy album mimo mniejszej przebojowości
broni się i nie przegrywa starcia z debiutem. Właściwie to z nowym
albumem jest tak, że jest wszystko w tym mocne riffy, soczyste
brzmienie ale jednak materiał nie rzuca na kolana i można odnieść
wrażenie, że debiut był ciekawszy. Zaczyna się nie typowo bo od
intra w postaci „Epic”, który zabiera nas
bardziej w stronę doom metalu niż starego poczciwego Rainbow. Na
pewno na plus trzeba zaliczyć szybki, rock'n rollowy „Road
To Glory” który ma coś z „Death Alley Driver”.
Ciekawe złożone partie gitarowe i mroczniejszy klimat uchwycimy w
„Closer to Heaven”. Jednak mimo tego można czasami
odnieść wrażenie, że o czymś zespół tu zapomniał. Gdzie
się podziała przebojowość? Ciężko z tym jest na nowym albumie.
Pierwszym utworem, który w pewien w sposób zaskakuje
jest energiczny „Five Knuckle Shuffle”. Niby nic
nowego, ale cieszy słuchacza. Tak właśnie powinien brzmieć cały
album. Z tych dłuższych i bardziej pomysłowych kawałków na
płycie na wyróżnienie zasługuje „Welcome to my
World”. Utwór pełen ciekawych i intrygujących
solówek, do tego trzeba dorzucić mocny i marszowy riff, który
po prostu wciąga. Nie brakuje na płycie pewnych zwolnień i
nastawienie na balladowy klimat jak w przypadku „Finest
moment”. Nie do końca mnie przekonują takie rozwiązania,
ale z pewnością przypomniał się pierwszy album Rainbow. Nutka
symfoniki, nutka progresji i do tego hard rockowe szaleństwo i mamy
jeden z najlepszych utworów na płycie czyli „Fallen
Angel”, który zaciera pewne niedociągnięcia z
poprzednich kompozycji. Lata 70 dobrze wybrzmiewają w żywiołowym
„Dancing on the air”. Z kolei taki „Blood
Red Sky” to prawdziwy killer, w którym zespół
pokazuje pazur. Na koniec mamy spokojniejszy „The Messenger” ,
który idealnie podsumowuje ten album.
Jest z tym albumem tak,
że są dobre kompozycje, dobrze się tego słucha, zwłaszcza jeśli
ktoś ma obsesje na punkcie Rainbow czy Deep Purple. Jednak mimo to
nie zapada długo w pamięci. Brakuje gdzieś przebojów i
jakiś takich bardziej chwytliwych momentów. Bardzo dobre
rzemiosło i właściwie tak to wygląda póki co. Gdyby nie
Doggie White to zespół nie zyskał by takie statusu jaki już
osiągnął. Mam nadzieje, że jeszcze nie pokazali wszystko, bo
szkoda by ich było.
Ocena: 7/10
Eee tam, hard rockowa płyta roku.
OdpowiedzUsuń