Jedne kapele mają
wsparcie z wytwórni, mają wsparcie mediów, kolegów
z branży i wszystko łatwiej im przychodzi. Jednak są też takie
kapele, które są zdane na siebie i muszą sobie jakoś radzi,
by nie zginąć w tym całym zgiełku. Jednym z takich młodych
zespołów heavy metalowych, który nie należy do tych
rozpoznawalnych zespołów a mimo to dzielnie walczy o swoje
miejsce na rynku jest norweski Lucid Dreams. Kapela działa od 2007
roku i zaistnieli w heavy metalowym światku dzięki całkiem
udanemu debiutowi, który miał premierę w 2013r. Teraz po
dwóch latach ta formacja powraca z nowym albumem w postaci
„Build and Destroy”. Nie jest to nachalne kopiowanie znanych
kapel i choć zespół jest pod wpływem takich kapel jak Dream
theater, Van Halen czy Metallica, to stara się tworzyć coś
własnego i kreatywnego. W efekcie wyszedł album utrzymany w
stylizacji heavy/power metal, lecz nie pozbawionych wtrąceń
progresywnych czy hard rockowych.
Zespół tworzy 6
muzyków, z czego mamy dwóch zgranych wioślarzy, którzy
potrafią wykreować mocny i chwytliwy riff, który potrafi
rozgrzać. Rune i Adne stawiają na nowoczesny wydźwięk, na ciekawe
melodie i to daje niezły efekt. Nie ma mowy o kopiowaniu czy
udawaniu kogoś kim nie są. Słychać że jest to szczere i prosto z
serca. Na pewno dobrze też wypada sam wokalista Freddy, który
ma taki typowy heavy metalowy wokal, który idealnie współgra
z warstwą instrumentalną. Może brakuje mu nieco agresywności, ale
i tak nie jest źle. Jak się ukazuje w muzyce norwegów
odgrywa klawiszowiec Thorleif, który nadaje utworom
przestrzeni i progresywnego charakteru. Dobrze to słychać w takim
zamykającym „Eye of the Storm”. Stonowany, nieco
zakręcony utwór, ale z pewnością tutaj progresywność
została wykorzystana prawidłowo. Na nowym albumie nie brakuje
przede wszystkim żywych i energicznych kawałków. Jednym z
takich kawałków jest choćby otwierający „Wings of
The Night”. Niby nic nowego w kategorii heavy/power metal
ale przynajmniej brzmi to świeżo i jest na swój sposób
zaskakujące. Mocny riff i nieco mroczniejszy klimat to cechy nieco
hard rockowego kawałka w postaci „Hellbound”.
Nutka neoklasycznego grania pojawia się za to w „Fear No
Evil”. Jest to jeden z tych najprzyjemniejszych utworów
na płycie, które od razu wpada w ucho. Nie łatwo jest nagrać
ciekawą i wciągającą balladę, ale zespół z pewnością
podołał zadaniu, bowiem „Absence of Innonce” ma w
sobie to coś. Ciekawie zrealizowana ballada z ciekawym głównym
motywem tak można ją opisać w skrócie. Płyta ma swoje
mocne momenty i jednym z takich jest bez wątpienia „Build
and Destroy”. To jest taka wizytówka zespołu i ich
stylu. Udana mieszanka progresywnego heavy metalu, hard rocka i power
metalu. Znów Lucid Dreams wtrąca ciekawy motyw i intrygujące
solówki, ale to jest to co potrafią najlepiej. Zaskakiwać
ciekawymi i bardziej wyszukanymi zagrywkami, melodiami. W każdym
przeboju nie brakuje przebojowości, a takim prawdziwym hitem jest
tutaj „High Heeled Devil”. Fanom power metalu i
Voodoo Circle z pewnością spodoba się taki „Shanghai
Cyanide”. Płyta szybko zlatuje bo jest tylko 8 utworów,
ale wszystko jest przemyślane i zgrabnie połączone.
Tak to już drugi album
norweskiej formacji Lucid Dreams i choć że grać potrafią i robią
to nadzwyczaj dobrze, to nie są jeszcze tak rozpoznawalni. Szkoda bo
pomimo że nie mają wsparcia to ich nowy album jest przemyślany i
stworzony z głową. Jest mocne, nowoczesne brzmienie, jest udana
praca gitarzystów,a do tego materiał jest bezbłędny. Każdy
utwór potrafi zaskoczyć i wciągnąć w świat Lucid dreams
na dłużej. Fani progresywnego heavy/power metalu powinni zobaczyć
jak radzi sobie ten mało znany band, który zna się na
rzeczy.
Ocena: 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz