Strony

sobota, 5 listopada 2016

BURNING POINT - The Blaze (2016)

Muzyka Burning Point zawsze była nastawiona na chwytliwe melodie, na dynamiczny power metal i dla wielu jest to zespół, który nie kryje zamiłowań do Edguy, Ghost Machinery czy Firewind. Wydany w 2012 r „The ignitor” okazał się słabym wydawnictwem i raczej pokazywał, że zespół zatracił swój blask i swoją tożsamość. Muzyka Burning Point jednym słowem stała się nudna. Fani tęsknili za dynamiką, przebojowością, świeżością i poziomem z pierwszych płyt. Nadzieja powróciła, kiedy zespół do współpracy zaprosił Nitte Valo, która ukazała się jako objawienie sceny metalowej. Jej głos na debiutanckim krążku Battle beast był zachwycający i przypominał do bólu głos Ronniego James Dio, co jest sporym atutem wokalistki. W końcu wróciło zainteresowanie nowym dziełem Burning Point. Najpierw był album „Burning Point” gdzie zespół nagrał na nowo swoje największe hity, a teraz po roku wydał swój najnowszy album zatytułowany „The Blaze”. Nie jest to może taka petarda jakbyśmy oczekiwali, ale i tak zespół błysnął i nagrał naprawdę udany album, który momentami przypomina najlepsza dzieła fińskiej grupy. Udało im się stworzyć zróżnicowany, melodyjny i klimatyczny album, który wypełniony jest ciekawymi kompozycjami. Sporo dobrej roboty odwala Nitte, która śpiewa jeszcze lepiej i agresywniej niż za czasów Battle beast. Podszkoliła się pod względem technicznym i jej głos jest bardziej agresywny. Sprawiła, że Burning Point ożył i znów może zachwycać. Ciekawa i taka typowa okładka „The Blaze” oraz soczyste brzmienie przyczyniają się do tego, że faktycznie można poczuć się jak przy odsłuchu pierwszych płyt zespołu. Album zaczyna się od 3 świetnych kawałków, które oddają to co najlepsze w power metalu, pokazują z czego słynie ten band. Te utwory mają w sobie też ducha Battle Beast, co wynika z niezwykłej melodyjności klawiszy. Otwieracz „Master them all” to dynamiczna i energiczna petarda, który zaskakuje taką świeżością i przebojowością. Dawno Burning Point nie grał z taką werwą i pomysłem. Jeden z ich najlepszych kawałków od bardzo dawna. Nieco bardziej rytmiczny i bardziej zadziorny „Time has Come” też zaskakuje pomysłowymi partiami klawiszowymi, a także mocnym riffem. Kawałek bardzo szybko zapada w pamięci dzięki prostym melodiom i chwytliwemu refrenowi. Równie prosty i szybki „Incarnation” robi ogromne wrażenie, bo uwielbiam takie wydanie power metalu. To jest właśnie to i taki początek płyty jest idealny. „My spirit” jest bardziej marszowy, bardziej klimatyczny i stonowany. Nutka hard rocka wymieszana z heavy metalem i to w sumie też zdaje egzamin. Z kolei „The lie” nasuwa klasyczny heavy metal rodem z starych płyt DIO. Też Nitte potrafi znakomicie budować klimat i dominować nad gitarami co tutaj słychać idealnie. Pete i Pekka też zaskakują swoimi zagrywkami i ich współpraca na tym albumie wypada naprawdę zachwycająco. Wystarczy wsłuchać się choćby w taki „Dark winged Angel”, który ociera się momentami o neoklasyczny power metal. Do szybkiego, melodyjnego power metalu zespół wraca w agresywnym „Chaos Rising” i to jest najmocniejszy utwór na tej płycie. „Things that drag me down” jest natomiast bardziej zróżnicowany i bardziej urozmaicony w swojej formule. Do grona udanych kompozycji na pewno warto zaliczyć petardę power metalową w postaci „The king is dead, long live the king” czy zamykający „Metal Queen”. Po tylu latach Burning Point wraca do swojej formy i gra melodyjny power metal na poziomie do jakiego nas przyzwyczaił. Płyta jest zróżnicowana, dynamiczna, przebojowo i dzieje się na niej sporo. Nie ma nudnych kawałków, a jedynie do czego można się przyczepić, ze mało jest petard. Jednak mimo tego faktu płyta broni się. Bije poprzednie wydawnictwa i to bez większego wysiłku. Zachwyca świeżością, a także pomysłowością muzyków. Może momentami kopiuje Battle Beast, ale skoro ma to przenosić taki efekt, to nie mam nic przeciwko. Śmiało można postawić „The blaze” obok pierwszych wydawnictw fińskiej formacji.

Ocena: 8.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz