W
2010 r Krokus wydał świetny „Hoodoo”, który był
powrotem do korzeni i jednym z ich najlepszych wydawnictw. Klasyczny
skład sprawił, że zespół przeżywa drugą młodość i
kolejny album w postaci „Dirty Dynamite” to tylko potwierdził.
Mimo lat, mimo swojego podeszłego wieku panowie grają wciąż
wysokiej klasy hard rock w stylu Ac/Dc. Ostatnie dzieło ukazało się
w 2013r i od tamtego czasu zespół wydał tylko wydawnictwo
koncertowe. Mamy rok 2017, a Krokus zamiast wydać pełno metrażowy
album wydaje tylko krążek na którym mamy covery klasycznych
rockowych utworów. Troszkę to mało, ale dobre i to,
zwłaszcza że dawno nic ta szwajcarska machina nie wydała. „Big
Rocks” to album, który sprawia sporo radości i jest miłą
wycieczką po historii rocka.
Typowa dla tego zespołu okładka i brzmienie tylko potwierdzają, że panowie są w bardzo dobrej formie. Na płycie znajdziemy „NIB” z repertuaru Black Sabbath, który brzmi jak kawałek Krokus, tak więc dodali coś od siebie. Nie mogło zabraknąć coś z twórczości Queen i „Tie Your mother down” sprawdza się idealnie. Jeszcze ciekawiej wypada energiczny „My Generation” The Who, w którym Marc pokazuje że jest niczym jak wino czyli im starszy tym lepszy. Jego wokal jest zadziorny i taki naturalny. Przebojowy „Wild Things” The Troogs też ma swój charakter i taki Krokusowy styl. Płytę promował kultowy „The House of the rising Sun”, który nabrał mrocznego klimatu i niezwykłego ciężaru. Do udanych coverów na pewno warto zaliczyć „Gimme Some Lovin” czy kultowy hit Led Zeppelin w postaci „Whole Lotta love”. Słabszym punktem jest cover Boba Dylana w postaci „Quinn the eskimo”, na szczęście mamy energiczny „Jumpin Jack flash”, który zaciera złe wrażenie.
Sama płytę należy bardziej traktować jako ciekawostkę i mam nadzieję, że zespół szybko zbierze siły i zacznie pracować nad nowym albumem bo czas nagli. Jest forma, ale szkoda tracić czas na takie nie potrzebne wydawnictwa, które nie wiele wnoszą do dyskografii.
Ocena: 7/10
Typowa dla tego zespołu okładka i brzmienie tylko potwierdzają, że panowie są w bardzo dobrej formie. Na płycie znajdziemy „NIB” z repertuaru Black Sabbath, który brzmi jak kawałek Krokus, tak więc dodali coś od siebie. Nie mogło zabraknąć coś z twórczości Queen i „Tie Your mother down” sprawdza się idealnie. Jeszcze ciekawiej wypada energiczny „My Generation” The Who, w którym Marc pokazuje że jest niczym jak wino czyli im starszy tym lepszy. Jego wokal jest zadziorny i taki naturalny. Przebojowy „Wild Things” The Troogs też ma swój charakter i taki Krokusowy styl. Płytę promował kultowy „The House of the rising Sun”, który nabrał mrocznego klimatu i niezwykłego ciężaru. Do udanych coverów na pewno warto zaliczyć „Gimme Some Lovin” czy kultowy hit Led Zeppelin w postaci „Whole Lotta love”. Słabszym punktem jest cover Boba Dylana w postaci „Quinn the eskimo”, na szczęście mamy energiczny „Jumpin Jack flash”, który zaciera złe wrażenie.
Sama płytę należy bardziej traktować jako ciekawostkę i mam nadzieję, że zespół szybko zbierze siły i zacznie pracować nad nowym albumem bo czas nagli. Jest forma, ale szkoda tracić czas na takie nie potrzebne wydawnictwa, które nie wiele wnoszą do dyskografii.
Ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz