Dobrze wspominam debiut niemieckiego Witchbound sprzed 6 lat. To był kawał solidnego heavy metalu. Chciałem zobaczyć, czy podobne emocje wywoła u mnie najnowszy krążek zatytułowany "End of paradise". Były obawy, bowiem ze starego składy zostało dwóch były członków stormwitch czyli Stefan Kaufmann i Petera Langera. Niestety, ale mój strach nie był bezpodstawny.
Coś poszło nie tak, tylko kogo obarczyć niepowodzeniem? Zawiodły same kompozycje, które momentami są nijakie i okrojone z mocy. No też nie przekonuje mnie duet wokalistów tworzonych przez Natalie Pereira Dos Santos i Tobiasa Schwanka. Choć wokaliści potrafią śpiewać i talentu im nie odmówię, to jednak niczym nie zaskakują i nie wzbudzają żadnych emocji. Jest poprawnie, a ja oczekiwałem czegoś więcej od Witchbound. Solidne rzemiosło, które nie porywa słuchacza i nie wciąga go w świat tej formacji. Oj bywało lepiej w tej grupie.
Taki "Carved in Stone" pokazuje z czym band się boryka. Nudny i nijaki heavy metal, który nie zapada w pamięci. Płyta miewa przebłyski. Na przykład taki "Battle of Kadesh" zaskakuje nowoczesnym wydźwiękiem i progresywnym charakterem. Tutaj brzmi to dość ciekawie. Pozytywne emocje wzbudza melodyjny "Interstellar odyssey", który przypomina nieco Gamma ray. Jest energia i dobry ładunek przebojowości i szkoda, że cały album taki nie jest. "Flags of Freedom" w sferze gitar przemyca coś z UDO. Ciekawie wypada też radosny i bardziej hard rockowy "Foreign Shores". Do grona ciekawych utworów zaliczyć jeszcze melodyjny "As long as we can rock", który również opiera się na chwytliwej melodii i pomysłowych zagrywkach gitarowych. W takim klasycznym graniu band wypada znacznie ciekawiej.
O ile debiut wypadał naprawdę bardzo dobrze jako album heavy metalowy, tak "End of paradise" miewa ciekawe przebłyski, ale jako całość wypada niestety blado. To średniej klasy album, który niczym nie zaskakuje, a czasami nawet przynudza swoją nijaką formą. Może następnym razem będzie lepiej?
Ocena: 4.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz