Strony
▼
środa, 8 marca 2023
TYGERS OF PAN TANG - Bloodlines (2023)
Już 5 maja światło dzienne ujrzy 13 album brytyjskiego Tygers of Pan Tang. "Bloodlines" to kawał solidnego heavy metalu i miło widzieć że ten zasłużony band wciąż tworzy nową muzykę i wciąż żyje. Nowy krążek nie dorównał dwóm poprzedni, bo to trochę trudne zadanie było, ale band wciąż trzyma formę. To pierwszy album, na którym można usłyszeć gitarzystę Francesco Marras i basistę Huw Holdinga.
Jak za każdym razem płytę zdobi ciekawa i zapadająca w głowie szata graficzna. Soczyste, takie przesiąknięte latami 80 brzmienie też robi robotę. Band trzyma formę i to słychać. Cieszy fakt, że głos Jacopo Meille wciąż zachwyca i nadaje całości klimatu lat 80. To za jego sprawą jest tu pełno klasycznego heavy metalu, hard rocka i nawet nwobhm, z którego band się wywodzi. Od strony instrumentalnej jest dobrze, ale jakoś nie ma tej mocy co choćby na "ritual".
4 lata czekania i dostajemy 10 utworów. Płytę otwiera klimatyczny "Edge of the world". Dobrze rozegrany kawałek, w którym jest pazur, jest ciekawy motyw i dobrze wprowadza słuchacza w świat Tygers of Pan Tang. Dalej mamy bardziej hard rockowy "In my blood", ale to już tylko dobry kawałek, który niczym specjalnym się nie wyróżnia. Troszkę zabrakło pomysłu. Znacznie ciekawszy w swojej aranżacji jest energiczny "fire on the horizon". Właśnie w takich kompozycjach band brzmi najkorzystniej. Potem troszkę band serwuje nijakich kompozycji, które nie wiele wnoszą do płyty. Jest też nastrojowa ballada "Taste of love", w której momentami band brzmi jak Scorpions. Do grona ciekawych kompozycji warto wspomnieć "Kiss the sky", czy melodyjny "A new Heartbeat".
Tygers of Pan Tang pisze dalsze strony swojej historii i na pewno cieszy że band żyje i ma się dobrze. Wciąż potrafią grać ciekawą muzykę i tym razem zabrakło po prostu ciekawych pomysłów. Trafiają się przebłyski i godne uwagi motywy, ale jako całość ten album wypada jakoś tak średnio, co najwyżej dobrze. To za mało, jak na zespół z taką bogatą historią.
Ocena: 6/10
Ten zespół, w przeciwieństwie do takich Iron Maiden, Saxon czy Judas Priest nie miał szczęścia do polskich prezenterów radiowych w latach 80-tych, w związku z tym nie kojarzę żadnej (! ) ich płyty z tamtych czasów, chociaż nazwa zespołu w rubrykach z muzyką pojawiała się w prasie. Nie wiem jaki był powód takiego ostracyzmu, bo to i zespół brytyjski i aż tak wiele nie ustępował np. takiemu Saxon, którego popularność w Polsce była ogromna..
OdpowiedzUsuńJak na NWOBHM to zespół dosyć popularny był. Podpisał kontrakt z dobrą wytwórnią. W Polsce też trochę był puszczany, o ile pamiętam. Może muza wybitna nie była, ale w pewnym momencie coś poszło nie tak. Def Leppard mógł być tylko jeden. Ja tam lubię jedynkę. Wokalista ładnie się wpasował w całość, chociaż drugi miał zdecydowanie lepsze warunki wokalne.
OdpowiedzUsuń5 maja wyjdzie też Nostalgia Enforcera. Zatem czekam na recenzję.
OdpowiedzUsuńMieli kilka fajnych pierwszych płyt, potem kilka totalnie CH... a od kilkunastu lat znów są płyty raczej OK.
OdpowiedzUsuń