Strony

sobota, 6 września 2025

THE RODS - Wild Dogs unchained(2025)


 ⁶Niektóre kapele z lat 80., mimo upływu dekad i bogatej dyskografii, potrafią wciąż pozytywnie zaskoczyć, a nawet zbliżyć się do swoich najlepszych wydawnictw. Amerykański The Rods, działający od 1979 roku, miał za sobą długie lata ciszy, ale od powrotu w 2010 r. słychać wyraźnie, że zespół przeżywa drugą młodość. Wydany w 2024 roku Rattle the Cage udowodnił, że trio wciąż potrafi imponować pomysłowością, dbałością o szczegóły i wysoką jakością. Teraz, bez długiej przerwy, otrzymujemy kolejną dawkę – album Wild Dogs Unchained, który ujrzał światło dzienne 5 września nakładem Massacre Records.


Na pierwszym planie błyszczy lider zespołu, David Feinstein, który swoim głosem sieje spustoszenie, od razu przywołując skojarzenia z Dio, Judas Priest czy Manowar. Jako gitarzysta dostarcza natomiast solidną dawkę riffów – melodyjnych, ostrych i pełnych zadziorności – oraz chwytliwych solówek. W warstwie instrumentalnej dzieje się naprawdę wiele dobrego. Styl i klimat nowej płyty stanowią naturalną kontynuację tego, co zespół zaprezentował na Rattle the Cage.


Album zawiera dziesięć utworów trwających łącznie 52 minuty i ani sekunda nie wydaje się tutaj zmarnowana. To prawdziwy wehikuł czasu, który przenosi słuchacza w złotą erę lat 80. Już otwierający krążek „Eyes of a Dreamer” to błysk geniuszu – pełen pasji miks epickiego heavy metalu i hard rocka, w którym słychać echa Dio, Manowar, a momentami nawet Rainbow. To bezsprzecznie perełka, po której apetyt rośnie. W podobnym tonie utrzymany jest pozytywnie zakręcony „Rock and Roll Forever” – prosty, wpadający w ucho hardrockowy hymn rodem z lat 80. Z kolei zadziorny „Mirror Mirror” świetnie buja i nosi w sobie ducha Dio. Marszowy, nastrojowy „Tears of the Innocent”, najdłuższy numer na krążku, imponuje klimatem i dramaturgią.


Tytułowy „Wild Dogs Unchained” oraz „Time Rock” to kolejne znakomite ukłony w stronę klasyki lat 80., idealne dla fanów brzmienia balansującego między heavy metalem a hard rockiem. O hitach tu nie brakuje – „Run Run Run pokazuje bardziej przebojowe oblicze zespołu, natomiast „Make Me a Believer” dowodzi, że The Rods potrafią również zagrać szybko i agresywnie. Album wieńczy mocarny „Hurricane”, będący świetnym podsumowaniem całej płyty.


Nie mam pojęcia, jak The Rods to robią, ale po raz kolejny dostarczają materiał przebojowy, dopracowany i kipiący energią, a jednocześnie pełen hołdu dla lat 80. Zespół błyszczy i pokazuje, że mimo długiego stażu wciąż potrafi nagrać świeży i pomysłowy album. Dobrze, że wrócili na dobre.


Ocena: 8,5/10

VIRAL - The merchant (2025)


 Szwedzki Viral przychodzi z odsieczą. To kolejny reprezentant nurtu NWOTHM, który w swojej muzyce korzysta ze sprawdzonych patentów znanych z dokonań Blackslash, Enforcer czy Monument. Zespół istnieje od 2012 roku i już na świetnym debiucie pokazał, że chętnie sięga do dorobku gigantów gatunku – Iron Maiden oraz Judas Priest. 15 sierpnia Viral wydał swój drugi pełnometrażowy album zatytułowany The Merchant – pozycję absolutnie obowiązkową dla fanów debiutu.

Na szczęście obyło się bez stylistycznych rewolucji czy zmian personalnych – grupa kontynuuje drogę wytyczoną na pierwszej płycie. Znów dostajemy szybkie tempa, wpadające w ucho melodie i wciągające gitarowe motywy. Najmocniejszym atutem Viral pozostaje wokalista Albin Forsell – charyzmatyczny, technicznie świetnie przygotowany i zapadający w pamięć. Za gitarowe dialogi odpowiada duet Borggren/Malinen, który stawia na klasyczne rozwiązania i melodyjność inspirowaną Iron Maiden. To żaden zarzut – wręcz przeciwnie, bo panowie radzą sobie z tym znakomicie.

Jeśli chodzi o materiał, już otwierający album „Shake Your Shackles” uderza energią, łącząc w sobie echa Iron Maiden i Running Wild. Świetnie bujający „Lilith” wyróżnia się pomysłowym motywem przewodnim i należy do najciekawszych momentów płyty. Z kolei monumentalny „The Sage” bez kompleksów mógłby konkurować z hitami Iron Maiden. Zespół pokazuje ostrzejsze oblicze w agresywnym „Bow to Me” – kawałku pełnym pazura. Mroczniejsze inspiracje Black Sabbath słychać w „Maverick”, natomiast „Enigma” to kolejny szybki killer, w którym Viral prezentuje się z najlepszej strony.

Prawdziwą perełką jest „Sands of Madness” – utwór dla fanów porywającej szybkości, brawurowych pojedynków gitarowych i przebojowości. Wisienką na torcie okazuje się rozbudowany, majestatyczny „Oceans” z gościnnym udziałem Christera Göransson’a (Mindless Sinner). To imponujący, bogato zaaranżowany finał, będący godnym zwieńczeniem całego albumu.

"The Merchant" potwierdza, że Viral potrafi odnaleźć się w energicznym heavy metalu mocno zakorzenionym w tradycji lat 80. Nowy krążek kipi energią, pomysłowością i klimatem klasycznego metalu, udowadniając, że zespół doskonale wie, jak nagrać album z najwyższej półki.

Ocena: 9/10

piątek, 5 września 2025

AMBUSH - Evil in all dimensions (2025)



Prędzej czy później szwedzki Ambush musiał powrócić z nowym materiałem. Zespół istnieje już od 12 lat i w tym czasie zyskał szerokie grono oddanych fanów, a sama nazwa stała się rozpoznawalna wśród maniaków nurtu NWOTHM. Każdy dotychczasowy album działał na wyobraźnię i dostarczał solidnej dawki wysokiej jakości heavy/speed metalu. Teraz, po pięciu latach, nadszedł czas na czwarty longplay zatytułowany" Evil in All Dimensions", który ukazał się dziś, 5 września, nakładem Napalm Records. Kto gustuje w muzyce w stylu Striker, Skull Fist, Enforcer czy Helloween z czasów Kaia Hansena, szybko odnajdzie się w świecie Ambush i nowej płyty. Tego albumu po prostu nie można przegapić.

W ciągu ostatnich pięciu lat w składzie zaszła niewielka zmiana – w 2022 roku do zespołu dołączył basista Oskar Andersson. Na nowym albumie swoje umiejętności w pełni prezentuje też gitarzysta Karl Dotzek, który wraz z Olofem Engkvistem tworzy niezwykle zgrany duet. Panowie doskonale wiedzą, jak porwać publiczność – jest klasycznie, z pazurem, ale i z dbałością o chwytliwe melodie. Trzeba docenić różnorodność kompozycji oraz niezmienne przywiązanie grupy do wysokiej jakości. Ambush pozostaje wierny swojemu stylowi i wciąż gra na bardzo wysokim poziomie. Niewątpliwą gwiazdą zespołu pozostaje charyzmatyczny i obdarzony imponującym głosem wokalista Oskar Jacobsson. Niezależnie od tego, czy śpiewa w niskich, czy wysokich rejestrach – zawsze robi ogromne wrażenie.

Zespół ponownie zadbał o mocne brzmienie oraz klimatyczną okładkę, co stało się już znakiem firmowym Ambush. Materiał jest spójny i treściwy, a całość zamyka się w czterdziestu minutach. Świetnie otwiera płytę utwór tytułowy "Evil in All Dimensions", który przywodzi na myśl wczesne Helloween – zarówno w klimacie, jak i w ekspresyjnym wokalu Oskara. To jeden z najmocniejszych punktów albumu. Lekki i zadziorny Maskirovka to z kolei rasowy hołd dla heavy metalu lat 80., a jego przebojowość nie pozwala usiedzieć w miejscu. W rozpędzonym Iron Sign ponownie można usłyszeć ducha Helloween z epoki Hansena – kolejna perełka w zestawie.

Na płycie znalazło się także miejsce na rockową, pełną klimatu balladę I Fear the Blood, która naprawdę zapada w pamięć. Come Angel of Night to z kolei energetyczny heavy/speed metalowy cios i następny kandydat na koncertowy hit. Nieco słabiej wypada hardrockowy The Reaper, jednak szybko rekompensuje to przesiąknięty duchem Judas Priest numer Bending the Steel. Album wieńczy podniosły heavy metalowy hymn Heavy Metal Brethren – idealne zwieńczenie całej podróży.

Ambush nie zawodzi i konsekwentnie robi swoje. Grupa idzie za ciosem, dostarczając swoim fanom płytę z najwyższej półki. Mamy tu energię, drapieżność, przebojowość i ogromną dbałość o detale. Z krążka bije klimat lat 80. i szczera miłość do heavy metalu. To album, który po prostu trzeba mieć na swojej półce.

Ocena: 8.5/10



środa, 3 września 2025

SINTAGE -Unbound Triumph (2025)

 


Pamięta ktoś jeszcze debiut niemieckiej formacji Sintage? Paralyzing Chains to wydany w 2023 roku album, który od razu udowodnił, że kapela doskonale rozumie, jak powinien brzmieć materiał w klimacie NWOTHM. Zespół czerpie pełnymi garściami z klasyki lat 80., odwołując się zarówno do gigantów pokroju Iron Maiden czy Judas Priest, jak i młodszych przedstawicieli gatunku – Enforcer czy Ambush.


Po dwóch latach Sintage powracają z drugim krążkiem zatytułowanym Unbound Triumph. Premiera zaplanowana została na 17 października nakładem High Roller Records. Nowy materiał pokazuje, że grupa nie spoczywa na laurach – konsekwentnie umacnia swoją pozycję, a świeży album trzyma poziom debiutu.


Skład uległ niewielkim zmianom – w 2023 roku do zespołu dołączył gitarzysta Chilli, który wraz z Julezem tworzy dziś mocny filar kapeli. Panowie stawiają na sprawdzone patenty i klasyczne rozwiązania, budując klimat rodem z lat 80. Nie brakuje tu zadziornych riffów, wciągających solówek i rozwiązań, które przywołują złotą erę heavy metalu. Zespół umiejętnie łączy dynamikę z urozmaiceniem, a całości towarzyszy szczera radość grania.


Ogromną rolę w muzyce Sintage odgrywa wokal Randiego. To głos pełen techniki, charakteru i drapieżności, a przy tym świetnie odnajdujący się w wysokich rejestrach. To właśnie jego ekspresja sieje prawdziwe spustoszenie i staje się główną wizytówką zespołu. Każdy element muzycznej układanki Sintage ma swoje znaczenie, a dbałość o detale – od brzmienia po estetyczną okładkę – buduje spójny i atrakcyjny obraz całości.


Nowy materiał jest zwartym i treściwym zestawem. Album otwiera rozpędzony „Ramming Speed” – prawdziwy pokaz talentu i mocne uderzenie już na starcie. Sporo pozytywnej energii i przebojowości znajdziemy w „Cutting the Stars”, który stanowi bezpośredni hołd dla lat 80. i wypada znakomicie. Z kolei „Silent Tears” to bardziej stonowana, rockowa ballada – bujająca, nastrojowa i pełna emocji. Prawdziwym killerem okazuje się „Blood Upon the Stage”, gdzie zespół ukazuje swoje heavy/speed metalowe oblicze – jak Iron Maiden na sterydach. To utwór kipiący pasją do klasycznego metalu i jednocześnie pomysłowy.


Beyond the Thunderdome” wprowadza lekko hardrockowy feeling – solidny numer, choć bez większych fajerwerków. O wiele mocniejszy ładunek energii niesie za sobą „Prisoned by the Dark”: agresywny, pełen przebojowych riffów i gitarowych fajerwerków. Całość zamyka melodyjny i chwytliwy „One with the Wind”, kolejny numer z wyraźnym ukłonem w stronę Iron Maiden – idealne podsumowanie stylu Sintage.


Zespół doskonale odnajduje się w estetyce NWOTHM, a mimo dużej konkurencji potrafi wyróżnić się własnym charakterem. Charyzmatyczny wokal, wyraziste gitary, chwytliwe riffy i solówki – to wszystko sprawia, że Unbound Triumph robi naprawdę mocne wrażenie. To album, który każdy fan gatunku powinien znać.


Ocena: 8,5/10

poniedziałek, 1 września 2025

STARGAZER -Stone Cold creature (2025)


 

Ciężko dzisiaj o świetne połączenie melodyjnego heavy metalu i hard rocka, który jest przesiąknięty klimatem lat 80 i 70.  Ciężko o materiał, który nieco przypomni nam twórczość deep purple, rainbow, Dio, van halen czy magnum. Norweski Stargazer w 2023r skradł moje serce i pokazał że w dzisiejszych czasach wciąż można dostać taką muzykę.  12 września za sprawą Mighty Music ukaże się 4 album studyjny zatytułowany "stone cold creature". Uczta dla fanów gatunku.


Cieszy fakt, że skład zespołu bez zmian i podobnie jak i stylistyka. Ważną rolę odgrywa tutaj wokal Tore Andre Helgemo. Potrafi czarować swoim głosem i oddać stylistykę hard rocka, jak j melodyjnego heavy metalu.Nadaje całości lekkości, finezji i tajemniczości. Bardzo ważna postać Stargazer. Helgomo i Ernsten odpowiadają  za partie gitarowe i tutaj jest bardzo nastrojowe. Jest rockowy klimat, jest lekkość i poszczególne dźwięki potrafią podziałać na emocje.  Do tego dochodzi dopracowane i czyste brzmienie, jak i miła dla oka okładka, która zostaje na długo w pamięci.


Płytę otwiera zadziorny " make a deal with the devil", który mocno czerpie z Dio, czy last in line. Dalej mamy spokojniejszy i bardziej rockowy  " looking for a star". Oj potrafi podziałać na zmysły.  Nastrojowo zaczyna się " burning up inside" i przypomina mi się stara szkoła Foreigner czy Magnum. Ten chłód i dużą dawką melodyjnego heavy metalu w stylu Coldspell czy Crowne w "stone cold creature" jest naprawdę urocza.  Więcej energii i drapieżności mamy w " Winter is coming" i znów znakomita mieszanka melodyjnego heavy metalu i hard rocka. Mocna rzecz. Jest też lekki " writings on the walls", który imponuje przebojowym refrenem i finezyjnymi partiami gitarowymi. Najlepszy na płycie to bez wątpienia najostrzejszy na płycie " Ice Walker". Jest pazur i moc. Szkoda, że nie ma więcej tego typu petard.  Bardzo fajnie buja klasycznie brzmiący " screams break the silence".   Jest też przebojowy " what  are you waiting for". Takie hity pokazują potencjał tej formacji.


Kto lubi nastrojowe granie, gdzie liczą się emocje i piękne dźwięki ten szybko pokocha nowe dzieło Stargazer. Potrafią tworzyć klimat, dostarczyć piękne melodie i rockowe perełki. Płyta na pewno słabsza od poprzedniej, ale to wciąż granie na wysokim poziomie. Chwała za to że jest Stargazer i dostarczają taka mieszankę melodyjnego heavy metalu i hard rocka.


Ocena : 8/10