Strony

sobota, 14 stycznia 2017

LANCER - Mastery (2017)

Każdy kto lubi Helloween, Gamma Ray, Edguy czy Iron Maiden na pewno już zna szwedzki Lancer. Jest to młoda formacja, która działa od 2009 r i w sumie ma na swoim koncie już 3 albumy, które tylko potwierdzają jak dobry jest ten zespół. Grają prosty, chwytliwy heavy/power metal i wychodzi im to nadzwyczaj dobrze. W ich muzyce szczególną rolę odgrywa wokalista Isak, który śpiewa czysto i trzyma się wysokich rejestrów przypominając przy tym choćby Micheala Kiske. Lancer to również ciekawe i melodyjne popisy gitarowe Fredrika i Petera. Panowie potrafią zaskoczyć pomysłowymi riffami i zadziornymi solówkami, co tylko jeszcze podkreśla atrakcyjność ich muzyki. Dwa pierwsze albumy były naprawdę udane i pokazywały, że Lancer to zespół który zna się na rzeczy. Na najnowsze dzieło w postaci „Mastery” czekałem w sumie ze spokojem, bo do tej pory mnie nie zawiedli. Dwa lata oczekiwania i już można śmiało stwierdzić, że udało im się obronić zarówno pod względem stylu jak i jakości. Nie jest tak łatwo nagrać ciekawy album w oklepanej formule, w której obraca się sporo kapel. Tym trudniej jest zaciekawić słuchacza, ale Lancer na nowym wydawnictwie ostrożnie dopiera elementy i stara się nas czymś zaskoczyć. Zaczyna się od mocnego i ostrzejszego „Dead rising Towers”, który przypomina miks Dream Evil i Primal Fear. Ostry riff, nutka nowoczesności i wyszła prawdziwa petarda power metalowa. Bardzo dobry i chwytliwy otwieracz. Duch starego Helloween czy Gamma Ray można uświadczyć w nieco bardziej słodszym „Future Milennia”. Jest energia, jest pozytywny klimat i duża dawka przebojowości, tak więc nie ma co narzekać. Jeżeli spodobał się wam otwieracz to spodoba się wam również złowieszczy „Mastery”, który też pokazuje że zespół potrafi grać nieco mroczniej i nowocześniej. Pierwszym rozbudowanym kawałkiem na płycie jest progresywny „Victims of the nille”, który jest utrzymany w nieco innej konwencji od reszty. Z tych szybszych utworów bardzo dobrze wypada „Iscariot”, w którym niezwykle dynamicznie brzmią gitary. W takim krótkim utworze dzieje się naprawdę sporo. Drugim dłuższym utworem na płycie jest stonowany „Follow Azreal”, który podniosłością i aranżacją przypomina Edguy z czasów „Mandrake”. Dalej mamy równie energiczny i przebojowy „Freedom Eaters”, który ma coś z Blind Guardian czy Gamma Ray. Prosty i pomysłowy riff sprawia, że „Widowmaker” to kolejny mocny punkt tej płyty. Zespołowi bardzo łatwo przychodzi tworzenie hitów. Trzeci dłuższy utwór na płycie to „Envy of the gods” i tutaj jest już bardziej w stylu Helloween, tak więc power metal dominuje tutaj. Całość zamyka bardziej toporny „The wolf and the kraken”, który jest słabszym ogniwem „Mastery”. Nawet mimo pewnych zwolnień, mimo nieco słabszego finału, to płyta i tak się broni zawartością i formą aranżacji. Muzycy dali z siebie wszystko i to słychać, a „Mastery” niczym nie ustępuje poprzednim płytom. Warto zaznajomić się z tym wydawnictwem, zwłaszcza jeśli gustuje się w heavy/power metalu.

Ocena: 7.5/10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz