Każdy
kto lubi Helloween, Gamma Ray, Edguy czy Iron Maiden na pewno już
zna szwedzki Lancer. Jest to młoda formacja, która działa od
2009 r i w sumie ma na swoim koncie już 3 albumy, które tylko
potwierdzają jak dobry jest ten zespół. Grają prosty,
chwytliwy heavy/power metal i wychodzi im to nadzwyczaj dobrze. W ich
muzyce szczególną rolę odgrywa wokalista Isak, który
śpiewa czysto i trzyma się wysokich rejestrów przypominając
przy tym choćby Micheala Kiske. Lancer to również ciekawe i
melodyjne popisy gitarowe Fredrika i Petera. Panowie potrafią
zaskoczyć pomysłowymi riffami i zadziornymi solówkami, co
tylko jeszcze podkreśla atrakcyjność ich muzyki. Dwa pierwsze
albumy były naprawdę udane i pokazywały, że Lancer to zespół
który zna się na rzeczy. Na najnowsze dzieło w postaci
„Mastery” czekałem w sumie ze spokojem, bo do tej pory mnie nie
zawiedli. Dwa lata oczekiwania i już można śmiało stwierdzić, że
udało im się obronić zarówno pod względem stylu jak i
jakości. Nie jest tak łatwo nagrać ciekawy album w oklepanej
formule, w której obraca się sporo kapel. Tym trudniej jest
zaciekawić słuchacza, ale Lancer na nowym wydawnictwie ostrożnie
dopiera elementy i stara się nas czymś zaskoczyć. Zaczyna się od
mocnego i ostrzejszego „Dead rising Towers”, który
przypomina miks Dream Evil i Primal Fear. Ostry riff, nutka
nowoczesności i wyszła prawdziwa petarda power metalowa. Bardzo
dobry i chwytliwy otwieracz. Duch starego Helloween czy Gamma Ray
można uświadczyć w nieco bardziej słodszym „Future
Milennia”. Jest energia, jest pozytywny klimat i duża
dawka przebojowości, tak więc nie ma co narzekać. Jeżeli spodobał
się wam otwieracz to spodoba się wam również złowieszczy
„Mastery”, który też pokazuje że zespół
potrafi grać nieco mroczniej i nowocześniej. Pierwszym rozbudowanym
kawałkiem na płycie jest progresywny „Victims of the
nille”, który jest utrzymany w nieco innej konwencji
od reszty. Z tych szybszych utworów bardzo dobrze wypada
„Iscariot”, w którym niezwykle dynamicznie
brzmią gitary. W takim krótkim utworze dzieje się naprawdę
sporo. Drugim dłuższym utworem na płycie jest stonowany „Follow
Azreal”, który podniosłością i aranżacją
przypomina Edguy z czasów „Mandrake”. Dalej mamy równie
energiczny i przebojowy „Freedom Eaters”, który
ma coś z Blind Guardian czy Gamma Ray. Prosty i pomysłowy riff
sprawia, że „Widowmaker” to kolejny mocny punkt
tej płyty. Zespołowi bardzo łatwo przychodzi tworzenie hitów.
Trzeci dłuższy utwór na płycie to „Envy of the
gods” i tutaj jest już bardziej w stylu Helloween, tak
więc power metal dominuje tutaj. Całość zamyka bardziej toporny
„The wolf and the kraken”, który jest
słabszym ogniwem „Mastery”. Nawet mimo pewnych zwolnień, mimo
nieco słabszego finału, to płyta i tak się broni zawartością i
formą aranżacji. Muzycy dali z siebie wszystko i to słychać, a
„Mastery” niczym nie ustępuje poprzednim płytom. Warto
zaznajomić się z tym wydawnictwem, zwłaszcza jeśli gustuje się w
heavy/power metalu.
Ocena: 7.5/10
Ocena: 7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz