W
tym roku niemiecki Majesty może się pochwalić 20 leciem istnienia
kapeli. Zespół dość szybko zyskał sławę i nie małe
grono wiernych fanów, a wszystko za sprawą stylu, który
był bardzo podobny do Manowar. Majesty i Wizzard to zespoły, które
często właśnie określa się jako „niemiecki Manowar”. W sumie
nic dziwnego, bo zespoły czerpią garściami z twórczości
tej wielkiej kapeli. Pierwsze dzieła Majesty to klasyki gatunku
heavy/power metalu. Zespół szedł za ciosem i kuł żelazo
póki było gorące. W 2008 r zmieniano nazwę na Metalforce i
pod tym szyldem wydano jeden album. Powrót na stare śmieci
nie był łatwy. Wielkie oczekiwania co do marki Majesty sprawiły,
że zespół nie powrócił w wielkiej chwale. Na plus
zaliczę na pewno „Banners High”, ale wciąż brakowało mi tego
czegoś. „Generation Steel” z 2015r też nie był najwyższych
lotów. Jednak wiara w zespół nigdy nie wygasła i
czekałem na ich kolejny album. „Rebels” to już 8 album Majesty
i jest to jeden z ich najlepszych krążków, który
nawiązuje do pierwszych wydawnictw.
Najlepsze jest to, że
płyta zaskakuje różnymi ciekawymi rozwiązaniami
aranżacyjnymi. Niby dalej Majesty gra swoje, czyli heavy/power
metal. Jednak tym razem nie słychać aż takiego nachalnego
kopiowania Manowar. Jest bojowo, epicko i true heavy metalowo. Nie
brakuje w tym wszystkim luzu, swobody i pomysłowości. Momentami
nowe kompozycje przypominają dokonania Hammerfall, Sabaton czy
Bloodbound. To jest dobry kierunek, co by nie grać jednostajnie i
zjadając swój własny ogon. Nie brakuje hitów, mocnych
riffów, czy podniosłych i bojowych refrenów. Jest
Majesty pełną gębą, tylko taki z nieco odświeżoną formułą.
Tarek jako wokalista wciąż zaskakuje wysoką formą. Śpiewa
zadziornie i z niebywałą lekkością, co sprawia że słucha się
płyty przyjemnie. Z kolei Tristian i Robin zadbali, aby zaplecze
instrumentalne było bojowe, rycerskie i przebojowe. Sporo dzieje się
przez te 53 minuty.
Zaczyna się od bojowego i klimatycznego
intra w postaci „Path to freedom”. Jest budowanie atmosfery i
przygotowanie słuchacza do mocnego uderzenia. To następuje wraz z
„Die like Kings”, który jest rasowym hitem
na miarę innych wielkich przebojów Majesty. Jest prosto,
zadziornie i z przytupem. Co mnie tutaj zaskoczyło to na pewno
wyrazisty i soczysty riff jak przystało na heavy/power metal. Sam
refren jest po prostu idealny i taki na miarę hymnów Manowar.
Co na pewno zaskakuje to aranżacje i wykonanie „Rebels of
our Time”. Gdzieś tutaj dochodzi do skrzyżowania
Hammerfall, Judas Priest z „Turbo” i Sabaton z ostatnich płyt.
Nutka nowoczesności, prosty riff i podniosły refren, który
zagrzewa do walki. Stary Majest powrócił w odświeżonej
formie i podoba mi się takie wydanie niemieckiego Manowar. Śmieszny
tytuł „Yolo Hm” nie zwiastował niczego dobrego, a
o dziwo jest to jeden z największych przebojów na płycie.
Znów słychać zacięcie Hammerfall co słychać w pracach
gitarzystów. Z kolei prosty i chwytliwy refren przywołuje
stare dobre hity Majesty. Początek płyty jest równy i bardzo
dynamiczny, a każdy utwór to kawał solidnego heavy/power
metalu na wysokich obrotach. Dalej mamy power metalową petardą z
podniosłym i rycerskim refrenem czyli „The Final War”.
Majesty nie kryje nawiązań do twórczości Sabaton, ale
trzeba przyznać że wypadają bardziej autentycznie niż szwedzki
band. „Across the lightning” to najbardziej
klimatyczny kawałek, który jednocześnie pełni rolę
ballady. Kupuję tą szczerość i miłość do metalu, którą
słychać. Coś pięknego. Znalazło się miejsce dla prawdziwej
power metalowej petardy w rycerskim wydaniu i „Fireheart”
idealnie wpasowuje się w ten styl. Energiczny kawałek z mocnym
riffem i niezwykle nośnym refrenem. Epitet „Epicki” dość
często jest stosowany w opisywaniu utworów Majesty, ale
świetnie pasuje do złożonego i melodyjnego „Iron Hill”.
Utwór potrafi zauroczyć motoryką Manowar, a także niezwykłą
lekkością. Szybko przemija te 6 minut i trzeba pochwalić zespół
za pomysłowość. Niby ocieramy się o Manowar, ale nie ma mowy o
kalce. Kiedy słucham marszowego i nieco słodszego „Hereos of the
night” to od razu przypominają się najlepsze dzieła Sabaton, czy
Accept. Niby taki typowy kawałek, a niesie sporo pozytywnej energii
i takiego epickiego wydźwięku. Na plus trzeba zaliczyć złożone
zagrywki gitarowe i kolejny hymnowy refren. „Running for
Salvation” to ukłon w stronę największych tuzów
niemieckiego heavy/power metalu. Jest tutaj gdzieś ta niemiecka
toporność i Majesty tak jakoś inaczej brzmi. Słychać w końcu,
że to niemiecka kapela, która gra to w czym najlepszy jest
ten kraj. Na sam koniec perełka w postaci „Fighting till the
End”. Motorem napędowym jest tutaj prosta i chwytliwa
melodia, a także zadziorny riff rodem z najlepszych płyt Manowar.
Najlepsze jest jednak to, że kawałek jest podniosły i bardzo power
metalowy. Gdzieś można doszukać się wpływów Hammerfall,
Freedom Call czy nawet Gamma Ray. Takie wydanie Majesty to ja
rozumiem.
Różnie to było z Majesty, ale trzymają
poziom przez ten cały czas. Może „Generation Steel” nie
powalał, a „Banners High” był banalny to jednak Majesty
pozostał sobą. Dalej w sumie jest tym zespołem, który nie
kryje zamiłowań do Manowar. Na „Rebels” mamy kilka nowych
rozwiązań, kilka nowych pomysłów i kilka ciekawych
smaczków. Wyszła z tego płyta utrzymana w standardach
niemieckiego heavy/power metalu, który mocno nawiązuje do
niemieckiej sceny metalowej. Majesty brzmi autentycznie, mocarnie i
pokazuje, że można grać w swoim stylu, a przy tym nawiązując do
Bloodbound, Gamma Ray, czy Hammerfall. Swoje najlepsze albumy nagrali
lata temu, ale „Rebels” to jedno z najlepszych dzieł, które
można śmiało postawić obok „Reign in glory”.
Ocena:
9.5/10