Strony

piątek, 24 kwietnia 2020

KRYPTAKER - Black Death (2020)

Kto lubi muzykę z pogranicza Megadeth, Savage Messiah czy Rage ten powinien zapoznać się z debiutem amerykańskiej formacji Kryptaker. "Black death" to album może nie idealny, ale zagrany z pomysłem i dbałością o detale. To dzieło muzyków z umiejętnościami i pomysłem na siebie. Panowie grają na pograniczu heavy metalu i thrash metalu.

W sumie słychać tutaj, że główną rolę odgrywa gitarzysta i zarazem wokalista Zach. Nie da się ukryć skojarzeń z frontmanem niemieckiego Rage. Podobna barwa i podobny styl śpiewania.  To za jego sprawą materiał nabiera topornego charakteru i nieco thrash metalowego pazura. Na płycie dominuje mroczny klimat i raczej stonowane kompozycje. Nie wszystko jest idealnie i może nie każdy utwór jest tutaj hitem, ale przemawia przez to wydawnictwo solidność i pracowitość.

Brzmienie tutaj jest troszkę przytłaczające i troszkę na styl niemieckich produkcji, ale nie jest to minusem. Sam materiał ma przebłyski i ogólnie sprawie dobre wrażenie. Otwierający "Every hour of every day" , który od razu zdradza nam styl grupy i jakość zawartości. Dobry utwór, aczkolwiek niczym nie zaskakuje. O wiele ciekawiej wypada przebojowy "Black death", w końcu pojawiają się jakieś przyspieszenia. Band rozkręca się w szybszym "Trapped" czy w technicznym "Decay".  Nawet nie najgorzej wypada 9 minutowy kolos instrumentalny "In Pieces".

"Black Death" to solidna porcja heavy/thrash metalu i choć płyta jest solidna, to nie rozbudza większych emocji. Płyta troszkę na jedno kopyto i bez większych killerów. Szansa na ciekawą przyszłość jest, bowiem w kapeli drzemie potencjał.

Ocena: 6.5/10

piątek, 17 kwietnia 2020

EVIL MINDS - Eyes Of Tomorrow (2020)

"Eyes of Tomorrow" to debiutancki krążek brazylijskiej formacji Evil Minds. To młoda kapela, która gra muzykę z pogranicza heavy/thrash metalu.  W ich stylistyce można doszukać się elementów spod znaku Metaliki, Iron Maiden, Judas Priest, czy Grave Digger. Troszkę tutaj toporności, troszkę zadziorności. Wszystko pięknie, tylko sama muzyka nie porywa jakością ani stylem, a do tego dochodzi specyficzny wokal Wellingtona. To sprawia, że debiutancki album Evil Minds pozostawia wiele do życzenia.

O ile pod względem technicznym płyta jako tako się broni, to w sferze zawartości już jest troszkę gorzej. Brakuje mi tutaj mocy, pazura i nutki przebojowości. Band gra bardzo ostrożnie i bardzo monotonnie. Mamy przebłyski w postaci rytmicznego "Eyes of Tomorrow"  czy thrash metalowego "The  Blood Storm". Potencjał jest w rozpędzonym "The face of the souls", ale czegoś brakuje. Dużo tutaj średniej klasy metalu, który na dłuższą metę męczy. Nie ma ciekawych zagrywek gitarowych, wszystko jest płytkie i bez emocji.

Ta płyta świata nie zwołuje i ciężko przebrnąć przez ten nijaki materiał. Niby są riffy, jest kilka ciekawych melodii, ale wszystko jest zagrane ostrożnie i bez wysiłku. Trzeba by zmienić wokalistę i przemyśleć trochę styl. Płyta z serii posłuchać i zapomnieć.

Ocena: 3/10

czwartek, 16 kwietnia 2020

ANGEL VENGEANCE - Angel of Vengeance (2020)

W tym roku nie ma nowego albumu Iron Savior, ale Piet Sielck czuwał nad debiutanckim krążkiem formacji Angel Vengeance.Ta kapela powstała w 2017r w Tajlandia z inicjatywy Nomkhona, Tuzza i Stouta. W głowie im prosty, europejski, a przede wszystkim melodyjny i chwytliwy power metal wzorowany na takich kapelach jak Helloween, Iron Savior czy Stratovarius. Jasne panowie nie odkrywają ameryki i na swoim debiutanckim krążku "Angel of Vengeance" brzmią wtórnie, to jednak zasługują na pochwały za to jak grają.

Grają na wysokim poziomie, bo zespół wie co chce grać i wie jak czerpać wzorce.  Niby brzmi to wtórnie, a słucha się tego z wielką przyjemnością. Spora w tym zasługa utalentowanego wokalisty Stouta, który brzmi niczym Micheal Kiske i to słychać w wysokich rejestrach. Idealnie pasuje do takiego grania. Dobrze wypada duet gitarzystów, czyli Tuzz i Chen. Dużo energii i wciągających melodii usłyszymy w ich wykonaniu i podobają mi się nawiązania do twórczości Helloween.

Okładka jest uboga i raczej nie zachęca do zapoznania się z tym wydawnictwem, a tu taka niespodzianka. Zawartość jest spójna i przede wszystkim zachwyca jakością. "Before the Storm" to takie klasyczne power metalowe intro, które przypomina intra Dark Moor, czy Helloween.  Czasy "Keeper of the seven keys" słychać w melodyjnym i przebojowym "Open your Eyes". Znakomicie się tego słucha i brakuje obecnie takiego prostego, klasycznego power metalu. Stonowany, troszkę marszowy "Unite" to prawdziwy hit. Prosty refren sprawdza się tutaj idealnie. Band potrafi też odnaleźć się w bardziej rozbudowanych kompozycjach i przykładem tego jest nieco progresywny "Karmaggedon (curse of evil)". Przyspieszamy w dynamicznym "Street of tommorow", który jest pięknym ukłonem dla klasycznego Helloween. Drugi kolos na płycie to "Angel of Vengeance" i znów band pokazuje jak dobrze odnajduje się w europejskim power metalu. Rycerski klimat można wyłapać w zamykającym "Blood of the brothers"

Egzotyczne rejony, a muzyka bardzo dobrze znana i lubiana. No bo kto z nas nie lubi europejskiego power metalu w stylu helloween. Angel Vengeance nie wyróżnia się niczym specjalnym, ale grają na bardzo dobry poziomie. Znajdziemy tutaj hity, ciekawe melodie i przemyślany materiał, który łatwo wpada w ucho. Płyta idealna dla fanów power metalu.

Ocena: 8/10

środa, 15 kwietnia 2020

CIRITH UNGOL - Forever Black (2020)

Czy ktoś wierzył, że kiedyś odrodzi się kultowy Cirith Ungol?  Sądziłem, że jest to jeden z tych przypadków, kiedy kapela zrobiła co miała zrobić i przestała istnieć. Jeśli chodzi o Cirith Ungol to za sprawą działalności w latach 80 i 90 przeszli do historii. Każdy fan heavy metalu musi ich znać. Marzenie wielu fanów tej kultowej kapeli się spełniło i teraz po 29 latach wracają z nowym albumem. Szok i nie dowierzanie, a;e to prawda. Po tylu latach Cirith Ungol powraca i co ciekawe brzmią, jakby czas dla nich się zatrzymał. "Forever Black" to taki powrót do korzeni, płyta mocno kojarzy mi się z debiutem "Forst and fire" czy "King of the dead".

Płyta brzmi jakby powstała w latach 80 i brzmi bardzo autentycznie. To nie jakaś tam podróba i marne kopiowanie kogoś. Cirith Ungol jest sobą i dalej gra klimatyczny heavy metal z domieszką doom metalu. Okładka jest w stylu do jakiego przyzwyczaił nas band i ten klimat lat 80 jest wyczuwalny. Cieszy fakt, że kapelę tworzą muzycy, który przez lata wykreowali styl Cirith ungol. Jest wyrazisty i jedyny w swoim rodzaju wokalista Tim Baker.  Mamy też gitarzystów Lindstroma i Barraza, co sprawia że styl z lat 80 i 90 został utrzymany. "Forever Black" to płyta dojrzała, przemyślana i bardzo gitarowa. Na taką płytę fani czekali, bo to klasyczny Cirith Ungol.

Kocham kiedy płytę otwiera melodyjne i wciągające intro, które buduje napięcie. "The Call" to mroczny i niezwykle mocarny kawałek, który szykuje nas na coś wielkiego. Dalej mamy dobrze nam znany "Legion Arise". Mocny riff, dobrze rozegrane partie gitarowe i ten mroczny klimat. Nic dodać, nic ująć. Kto kocha epickość i taki true metalowy wydźwięk ten z pewnością pokocha złożony i klimatyczny "the frost monstreme". Znalazło się miejsce na energiczny i przebojowy "The fire divine". Mocnym punktem albumu jest nieco progresywny "Fractus Promissum" czy marszowy i epicki "Nightmare". Całość zamyka stonowany i ponury "Forever black", który idealnie podsumowuje ten krążek.

Wciąż nie mogę uwierzyć, że Cirith Ungol po tylu latach wrócił i to z tak mocnym albumem. Płyta jest dojrzała, przemyślana i przede wszystkim mroczna. Trendy się zmieniły, a band dalej gra swoje. Klasyczny Cirith Ungol. Gorąco polecam, ale pewnie wszyscy słuchają ten album.

Ocena: 9/10



poniedziałek, 13 kwietnia 2020

ROAD WARRIOR - Mach II (2020)

Australijski Road Warrior  nie marnuje czasu i po dwóch latach od wydania debiutu "Power" powraca z nowym krążkiem. "Mach II" to dzieło dopracowane i moim zdaniem o wiele ciekawsze pod względem materiału niż debiut.  Kapela może nie jest jakoś długo na rynku muzycznym, ale grać potrafi i wiedzą co chcą grać. W głowie im stylistyka oparta na klasycznym heavy metalu z nutką progresywnego metalu.. Słychać w ich muzyce inspiracje Crimson Glory, Savatage czy Liege Lord.

Tak panowie kochają klimaty lat 80, kochają wyszukane melodie i rozwiązania, które czynią ich muzyką atrakcyjną. Na to składa się pokręcone tempa i złożone solówki. Band napędza utalentowany Denny Blake, który odpowiada za sekcję rytmiczną i partie wokalne. Danny daje czadu i nadaje całości charakteru.  Dużo dzieje się pod względem partii gitarowych Tutaj zachwyca Ben Newsome.

Szybkość i agresywność przejawia się w kilku momentach, ale tak to jest to materiał stricte heavy metalowy osadzony w latach 80. "Fox Devils Wild" przemyca troszkę elementów power metalu i ten szybki utwór pokazuje w pełni potencjał ten formacji. Podoba mi się otwarcie krążka za sprawą "Tonights Nightmare". Niby prosty kawałek, ale ma w sobie to coś. Zwalniamy w klimatycznym i marszowym "Friends behind the scenes". Band potrafi wnieść troszkę epickości i ten utwór to potwierdza. Dobrze wypada zadziorny "Thunder'm fighting", który podkreśla klimat lat 80. Na płycie znajdziemy też przebojowy "Wired" czy rozbudowany i nieco progresywny "Rest for the wicked".


Road Warrior to zespół drugoligowy i choć band gra bardzo dobry heavy metal, to brakuje im odpowiedniego szlifu. Brakuje troszkę energii, jak i przebojowości, ale całość jest solidna i zapada w pamięci. "Mach II" to uczta dla fanów tradycyjnego heavy metalu i czekam że jeszcze rozwiną skrzydła.

Ocena: 8/10

niedziela, 12 kwietnia 2020

DARK FOREST - Oak, ash & thorn (2020)

Złego słowa o brytyjskim Dark Forest nie mogę napisać. Kapela działa od 2002r i dobrze radzi sobie na rynku muzycznym. "Oak, ash & thorn" to najnowsze dzieło tej formacji i warto wspomnieć, że to już 5 wydawnictwo w ich dyskografii. Płyta potwierdza tylko, że Dark Forest zasługuję na uwagę fanów heavy/power metalu, zwłaszcza tych którzy lubią twórczość Cloven Hoof, Iron Maiden czy Crystal Viper.

Obyło się bez niespodzianek i tym razem Dark Forest poszedł sprawdzonymi patentami.  Dalej dostajemy to mocne, zadziorne brzmienie, która swoją naturalnością kupuje słuchacza od pierwszych dźwięków. Dark forest tworzy przede wszystkim utalentowany duet gitarzystów i tutaj popisują się Christian i Patrick. Panowie znają się na rzeczy i w każdym utworze znajdziemy pomysłowy riff, czy złożone, melodyjne solówki. Bardzo dobrze to brzmi.  Na pochwałę zasługuje wokalista Josh, który momentami brzmi jak Bruce Dickinson, co jest sporym atutem.

To wszystko nie miałoby znaczenia gdyby materiał nie był dopracowany i przemyślany. "Wayfarer's Eve" to  niezwykle melodyjny kawałek, o nieco folkowym zabarwieniu. Wszystko jest na miejscu i nie brakuje mu melodyjnego charakteru.Echa Crystal Viper czy iron maiden można wyłapać w lekkim, a zarazem przebojowym "Relics". 7 minutowy "Avalon Rising" potrafi oczarować marszowy klimatem i epickości, a to czyni ten utwór jednym z najlepszych na płycie. Podobny klimat mamy w kolosie "Oak, ash & thorn" i tutaj dzieje się sporo, a progresywny wydźwięk daje o sobie znać od samego początku. Hitów nie brakuje, bo jest taki "The woodlander", który wykorzystuje elementy Running Wild. Na sam koniec jest perełka w postaci przebojowego "Heart of the rose" i to jest potęga tej kapeli. Dopasowane melodie i pełne polotu zagrywki gitarowe.

Dark Forest idzie za ciosem i znów nagrał album z górnej półki. Płyta ma przemyślane kompozycje i sporą dawką przebojowości. Band kontynuuje swój styl z poprzedniej płyty i nie ma tutaj miejsca na nudę. "Oak, ash & thorn" to dojrzałe wydawnictwo i prawdziwa uczta dla fanów heavy metalu.

Ocena: 8.5/10

sobota, 11 kwietnia 2020

ORACLE - Sign of the hourglass (2020)

Dobra czas na dobry power metal z nieco progresywnym zacięciem. Tym razem jest to propozycja ze Stanów Zjednoczonych. Oracle to band, który działa od 2014r. i dorobił się dwóch albumów. Ktoś powie, co taka młoda kapela może wiedzieć o power metalu. Jednak tutaj jest niespodzianka, bo band wie co gra i wie jak porwać słuchacza. Trzeba przyznać, że najnowsze dzieło amerykanów to płyta z górnej półki. To płyta pełna dynamiki, atrakcyjnych melodii i każdy znajdzie coś dla siebie. Zarówno fan Dragonhammer, Helloween czy Statovarius.

Znakomicie prezentuje się klimatyczna okładka w takim rycerskim wydaniu. Dobrze to wygląda. Troszkę gorzej wypada brzmienie.  Jest surowe, takie nie dopracowane i troszkę garażowe. Jednak mimo wszystko nie psuje to ostatecznego efektu. Materiał jest pomysłowy i wypełniony hitami. "Sign of the Hourglass" to dobrze skrojony album, który wypełniony jest wyrazistymi riffami. Płyta jest bardzo gitarowa i słucha się jej jednym tchem.

Mocnym atutem tej kapeli jest wokalista Andrew Ortega, który znakomicie sprawdza się w wysokich rejestrach. Frontman troszkę przypomina manierą Michaela Kiske.

Sam materiał jest dopracowany i już na starcie dostajemy energiczny i melodyjny "Through the storm". Złożone solówki i zagrywki gitarowe są tutaj po prostu urocze. Stonowany "Soldiers of the light" wyróżnia się pomysłową melodią i przebojowością. Marszowy "Demi human" cechują się epickością i rycerskim wydźwiękiem. Świetny kawałek, który pokazuje jaki potencjał drzemie w tym kawałku. Kolejny energiczny utwór na płycie to "Master the power", który może kojarzyć się ze starym Helloween. Bardzo dobrze wypada bardziej progresywny "Fly with me" i ta progresywność pojawia się również w zamykającym "Starborn Steel".

Może nie jest to czysta perfekcja, ale płyty słucha się tak przyjemnie że zasługuje na uwagę. Znajdziemy tutaj rycerski klimat i bardzo dobrą mieszankę progresywnego heavy metalu i power metalu. Przemyślany i dojrzały krążek, który zachwyca swoją pomysłowością i wykonaniem. Gorąco polecam!

Ocena: 8.5/10

piątek, 10 kwietnia 2020

TRAVELER - Termination Shock (2020)

Rok 2019 to było objawienie dwóch świetnych kapel specjalizujących się w  heavy/speed metalu. Mowa oczywiście o Riot City i Traveler,który pokazały jak można znakomicie odtworzyć klimat lat 80. Traveler na debiucie brzmiał autentycznie i nie szczędził szybkich kawałków. Teraz po roku przyszedł czas na drugi album zatytułowany "Termination Shock". Jest to dalej świetna muzyka na wysokim poziomie, ale już nie ma takiego efekty "wow" jak na debiucie.

Band stara się zrobić wszystko, żeby można było czuć że mamy to samo co na debiucie. Jest identyczna okładka, jak i brzmienie. Mamy klimat lat 80 i dalej tą samą stylistykę heavy/speed metalową. "Termination Shock" ma więcej heavy metalu niż speed metalu, ale to wciąż wysokiej klasy materiał.  Gwiazdą tutaj jest wokalista Jean Pierre Abboud, który cechuje się charyzmą i znakomitą techniką. W górnych rejestrach spisuje się fenomenalnie. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.

Materiał w zasadzie jest równy i na swój urozmaicony. Pod względem poziomu nie wielu mu brakuje do debiutu. W pamięci zostaje z pewnością klimatyczny i stonowany "After The Future", który ma coś z brytyjskiego metalu i NWOBHM.  Taki speed metalowy Traveler wybrzmiewa w "Deepspace" i "Terra exodus". Fanom Iron Maiden może przypaść do gustu melodyjny i nie zwykle przebojowy "Shadded Mirror", który otwiera ten jakże udany krążek. Dużo dzieje się w rozpędzonym "Termination Shock". Ten utwór znakomicie odzwierciedla styl Traveler, a także w jakiej znakomitej formie są. Kolejny hicior na płycie to nieco lżejszy "Foreverman", który szybko wpada w ucho.Równie przebojowy jest "Stk", który niesie ze sobą sporo energii. Mamy też nieco bardziej epicki "Diary of Maiden" i to już troszkę nieco inny Traveler, ale wciąż mi się to podoba.

"Termination shock" to album troszkę słabszy od debiutu,  ale to wciąż prawdziwa frajda dla maniaków heavy/speed metalu lat 80. Przemyślany i dobrze wyważony album, który w pełni oddaje styl i jakość Traveler. Oby jak najdłużej utrzymali taki poziom.

Ocena: 9/10

METAL CHURCH - From the vault (2020)

Kiedy Metal Church oznajmił w 2015r że do zespołu wraca Mike Howe to liczyłem, że band będzie przeżywał drugą młodość. Jednak tak nie jest. Cieszy mnie fakt, że Mike wrócił tam gdzie jego miejsce oraz to, że jego forma wokalna jest bardzo dobra. Szkoda tylko, że jego głos jest marnowany, bo nie ma ciekawej oprawy. To był problem na "Damned if you do", który już pokazał, że brakowało ciekawych pomysłów na kompozycje. Album, a raczej kompilacja "From The vault" pogłębia tylko niemoc Metal Church w obecnych czasach.

Album "XI" miał klimat, killery i masę przebojów. Na nowym dziele tego nie znajdziemy. O przepraszam, jest świetny otwieracz w postaci "Dead on the vine". Mocny riff i przybrudzone brzmienie nasuwają na myśl czasy "Hanging in the balance".  Podoba mi się energia, a przede wszystkim stylistyka ocierająca się o power/thrash metal. Na całe wydawnictwo jedna perełka to za mało. Niczym nie wyróżnia się stonowany i zadziorny "For no reason". Broni też się melodyjny "Above the madness", który intryguje swoją dynamiką i przebojowością. No jest jeszcze nowa wersja "Conductor", która jest słabsza niż oryginał. To tyle jeśli chodzi o nowe kawałki. Dalej znajdziemy odrzuty z sesji "Damned if you do". Nie trafia do mnie "Mind thief" ani też "False Flag". Dużo wypełniaczy, którym nie warto poświęcać uwagi.

Rick i Kurdt grają bez polotu, bez jakiegoś pomysłu i w zasadzie przez cały album wieje nudą. Ciężko za coś pochwalić Metal Church na nowym wydawnictwie. Dwa dobre utwory to za mało, żeby mnie porwać. Mam nadzieję, że kiedyś dostanę album pokroju "XI".

Ocena: 4/10

czwartek, 9 kwietnia 2020

ANCILLOTTI - Hell on Earth (2020)

Włoski Ancillotti nie poddaje się i dalej dostarcza swoim fanom solidny heavy metal w klimatach Sinner, Judas Priest, czy Accept. W maju przewidziana jest premiera trzeciego albumu tej włoskiej formacji, która działa od 2009r. "Hell on earth" to swoista kontynuacja "strikes back" i to wciąż solidne granie, które może znaleźć swoich fanów.

Co lubię w tej kapeli to wokal Daniela Ancillottiego, który swoją charyzmą czyni muzykę tej kapeli niezwykle zadziorną. To on sprawia, że można poczuć tu klimat lat 80. Dobrze spisuje się gitarzysta Luciano Toscani, który stawia na proste rozwiązania. Znajdziemy tutaj przede wszystkim zadziorne riffy, który mają nas oczarować swoją melodyjnością i klimatem lat 80. Album jest bardzo gitarowy i to sprawia, że odbiór jest bardzo łatwy.

Band dobrze otwiera ten album, bo od rozpędzonego "Fighting Man", który nawiązuje do Primal Fear. Sam riff i wokale Daniela o tym nas przekonują. W podobnych klimatach mamy ostry i agresywny "revolution" czy melodyjny "Firewind". Band potrafi wykorzystać patenty hard rockowe, co potwierdza "We are coming". Stonowany i również hard rockowy "Broken arrow" też pokazuje, że band potrafi odnaleźć się w takich klimatach. Dobry kawałek, który szybko zapada w pamięci. Najlepiej zespół sprawdza się w szybkich utworach i to słychać w zamykającym "Till the end", który imponuje mocnym riffem i przebojowością. Prawdziwa perełka i właśnie takich hitów mi tutaj brakuje.

"Hell on earth" to kawał solidnego heavy metalu, ale nic ponadto. Band dalej gra swoje i nie ma tutaj niespodzianek. Dla fanów Accept czy Primal Fear jest to pozycja obowiązkowa.

Ocena : 7/10

AXXIS - Virus of a modern time EP (2020)

Axxis znalazł czas i wydał mini album, który jest wydawnictwem nawiązującym do tego co obecnie się dzieje na świecie i tytuł "Virus of a modern time" jest adekwatny. Tak to tylko epka, ale wypada lepiej niż 2 ostatnie pełne krążki.

W dalszym ciągu nie podoba mi się szata graficzna, ale band nadrabia mocniejszym brzmieniem i stylem, który troszkę przypomina mi czasy "Utopia" co jest zmianą na plus. W bardzo dobrej formie wokalnej jest Bernhard i to on cały czas napędza ten zespół.  W stylistykę Axxis znakomicie wpisał się gitarzysta Matthias Degener, który zasilił band w 2019r. Oczywiście mimo kilku dobrych momentów całość prezentuje się co najwyżej dobrze. Brakuje jakiś wyraźnych hitów, ale ta epka daje nadzieje na lepsze czasy w obozie Axxis.

Bardzo spodobał mi się energiczny i ocierający się o power metal "Babylon" i to jest Axxis jaki lubię. Przypominają mi się czasy "Utopia". Słabszy jest toporny i nijaki "Boats of Hope". Za dużo komercji, hard rocka, a za mało konkretów. Ciężki riff i nowoczesny wydźwięk to cechy "Last Eagle" i to też co najwyżej dobry kawałek. Drugi killer na płycie to "Mother money" i jest nieco szybciej, z domieszką power metalu. Ostatnio brakowało mi takich energicznych utworów w wykonaniu Axxis. Nawet nieco nowoczesny "Virus of a modern time" dobrze się słucha i potrafi porwać słuchacza mocnym riffem i przebojowym refren. Udany kawałek i proszę więcej takich na następnym albumie.  Słabo wypada zamykający "war games", który tak naprawdę nic nie wnosi do tego wydawnictwa.

Dobrze widzieć, że mimo całej akcji z wirusem Axxis funkcjonuje i wraca do swojej właściwej formy. To tytko mini album, ale jest kilka mocnych momentów i mam nadzieję, że to przyniesie lepsze płyty w przyszłości.

Ocena: 6/10

PALACE - Reject The System (2020)

Palace zawsze był postrzegany jako solidny niemiecki band grający prosty, toporny, teutoński heavy metal, który wzorowany jest na takich kapelach jak Udo, Accept, Primal fear, czy Headhunter. W tej kapeli zawsze drzemał potencjał, ale jakoś nie mieli okazji w sumie się wykazać. Najnowsze dzieło zatytułowane "Reject the system" to porcja rasowego niemieckiego metalu w najlepszym wydaniu. 6 lat Palace kazał czekać swoim fanom na nowy krążek, ale warto było.

Tym razem band zadbał o ciekawszą okładkę frontową, która już tak nie odstrasza. Brzmienie też bardziej dopieszczone, bardziej mocarne i to tylko podkreśla jakość owej płyty. Palace to tak naprawdę Herald "Hp" Piller, który odpowiada za partię wokalne, jak i gitarowe. Spisuje się w tej podwójnej roli i to on nadaje całości takiego niemieckiego charakteru. Brzmi to mocarnie i to przedkłada się na poziom zawartości.

Dużo tutaj z Udo, czy Accept, ale czy to źle?  Mroczny "Final Call of Destruction" i przebojowy "Soulseeker" wpisują się w tą konwencję. Na płycie nie brakuje killerów i jednym z nich jest energiczny otwieracz "Force of Steel", który ma coś z Primal Fear, co mi się bardzo podoba. Brawa za niezwykle mocny i urokliwy riff. Bardzo dobrze wypada szybki "Bloodstained World", w którym nie brakuje ostrych partii gitarowych i wciągających melodii. Jeden z mocniejszych momentów na płycie. Wejście melodyjnego riffu w "Valhalla Land" troszkę skojarzyło mi się z Crystal Viper i gdzieś ten styl naszego rodzimego bandu można wyłapać. Klimaty Primal Fear i Udo wracają w dynamicznym "Legion of Resistance", który idealnie odzwierciedla styl Palace i ich znakomitą formę.  Całość zamyka prosty i przebojowy "No one break my will".


"Reject the System" to definicja niemieckiego heavy metalu i wybierając ten krążek, wiemy na co się piszemy. Mocne riffy, zadziorny wokal i duża dawka przebojowości. To jest to co znajdziemy tutaj. Dla fanów Udo, Accept czy Primal Fear pozycja obowiązkowa. Jak dla mnie jest to jeden z najlepszych albumów tej grupy.

Ocena: 8.5/10

środa, 8 kwietnia 2020

AXEL RUDI PELL - Sign of the Times (2020)





Czego można spodziewać się po 18 albumie Axela Rudi Pella? Na pewno nie eksperymentów, czy próby tworzenia czegoś nowego. Ten uzdolniony gitarzysta i kompozytor przyzwyczaił nas do swojego stylu, tak więc każdy album nie zaskakuje nas niczym. Zawsze dostajemy to samo, czyli wysokiej klasy melodyjny metal, który zachwyca swoją finezją, lekkością i przebojowością. "Sign of the Times" to najnowsze Axela i jest to album jakich pełno w jego bogatej dyskografii. Płyta skrojona w sprawdzony sposób i to płytę można słuchać w ciemno.

Nie zmienia się skład i to od paru lat, zresztą jak i sama muzyka. Wiemy jak album Axela wygląda. Zaczynamy od intra, potem szybki kawałek, potem w międzyczasie rozbudowany kolos, ballada, jakiś hard rockowy hit i zamknięciem kolosem. Tak "Sign of the Times" to schematyczny do bólu album, który wiemy jak będzie brzmiał nim go odpalimy. Jest to może i pułapka dla samego muzyka i błędne koło, ale jakoś mi to nie przeszkadza. Po co zmieniać swój styl, kiedy wszystko się sprawdza a fani są zadowoleni?

Co mi nie pasuje w tym albumie to na pewno nijaka okładka, która jest jakoś nie w stylu Axela. Zawartość też może i jest wysokich lotów, choć nie ma takiego kopa jak poprzedni album, a przede wszystkim troszkę kuleje przebojowość. Reszta bez większych zarzutów z mojej strony.

"The Black Serenade" to rasowe intro w wykonaniu Axela. Mamy klimatyczny instrumentalny kawałek, który wciąga. Jest dobrze, ale w fotel mnie nie wgniotło.  Więcej emocji wzbudza rozpędzony i bardzo energiczny "Gunfire". Typowy, szybki utwór w wykonaniu Axela. Nic dziwnego, że ta kompozycja promowała nowy album.Stonowany i nieco hard rockowy "Bad reputation" to już kolejny rasowy szlagier Axela. Takich utworów na jego płycie nigdy nie brakuje i one zawsze znakomicie urozmaicają materiał. Bardzo dobry utwór, aczkolwiek nie błyszczy pod względem przebojowości. Z pewnością owe niedociągnięcia tej kompozycji rekompensuje rozbudowany i klimatyczny "Sign of the Times". To podręcznikowy kolos do jakich już nie raz nas przyzwyczajaj Axel. Stonowane tempo i popisowe wokale  Johny'ego Gioeli'ego to urok tej kompozycji. Jeden z najlepszych utworów na płycie to na pewno. Band przyspiesza w dynamicznym "The end of the line", który brzmi jak zaginiony kawałek z czasów "Black moon pyramid" i brakowało mi takiego energicznego i radosnego utworu. Dobra robota Axel. Oczywiście obowiązkowa musi być ballada, no i jest w postaci "As blind as a fool can be". Lekki, rockowy kawałek o romantycznym zabarwieniu. Utwór wciąga i to od samego początku. Podniosły refren i echa Rainbow czy Deep Purple to jest to co mi się podoba w przebojowym "Wings of the storm". Kolejna perełka na płycie. Dalej mamy rockowy "Waiting For Your Call" i znów czegoś mi brakuje. Może mocy? może jakiegoś ciekawszego riffu?  Co mnie zaskoczyło? Bez wątpienia motyw reegee w "Living in a Dream". Ciekawie to wyszło i to pokazuje, że można nieco odświeżyć sprawdzoną formułę. Całość zamyka klimatyczny "Into the Fire" i znów te patenty Black Sabbath. Świetna kompozycja i to jeden z najlepszych utworów na tym krążku, jeśli nie najlepsza.

Nie jest to drugi "Knights Call", nie jest to też drugi "Tales of the Crown", ale ta płyta to wciąż Axel Rudi Pell wysokich lotów. Co z tego, że to wszystko już było, co z tego że płyta może nie jest tak przebojowa jak poprzednia. Panowie są w formie i dobrze się tego słucha, a to jest najważniejsze.  Osobiście "Knights Call" jest lepszym albumem.

Ocena: 9/10

niedziela, 5 kwietnia 2020

STARGAZERY - Constellation (2020)

Nic nie trwa wiecznie. Fiński band o nazwie Stargazery przekonał się o tym. W końcu zespół przez 5 lat zbierał się na wydanie nowego krążka, a wszystko było podyktowane zmianami personalnymi. "Constellation" to wydawnictwo nagrane w nowym składzie i po długiej przerwie, ale muzycznie słychać, że to dalej Stargazery, który błyszczał na pierwszych dwóch płytach. Dalej jest to mieszanka rocka i melodyjnego metalu. Poprzednie były mocniejsze, zadziorniejsze, ale nowy krążek również trzyma wysoki poziom.

Pod względem technicznym płyta zachwyca lekkim i zarazem bardzo czystym brzmienie. Od razu wiadomo, że to fińska kapela. Okładka też taka typowa dla tej kapeli, ale to nie jest tak istotne jak zawartość. Tutaj też nie jest źle i jest co podziwiać.

Podstawą tej kapeli jest charyzmatyczny wokalista Jari Tiura oraz gitarzysta Pete Ahonen i panowie wciąż wiedzą co chcą grać i w jaki sposób. To lekka i klimatyczna muzyka, która ma łapać za serce i tak w sumie jest. To bardzo udana mieszanka melodyjnego metalu i rocka.

Zaczynamy od singlowego "Sinners in Shadows", który w pełni oddaje styl tej kapeli. Jest melodyjnie, jest przebojowo i tak lekko. Bardzo udany otwieracz.  Podoba mi się klimatyczny i stonowany "War Torn".  Klawisze tutaj budują niezłą atmosferą i to jest urocze. Niby nie ma tutaj agresji czy mocy, a utwór potrafi oczarować. Znakomicie prezentuje się marszowy, troszkę epicki "Self proclaimed King". Co mnie urzekło w tym utworze to bez wątpienia podniosły i pomysłowy refren. W podobnym stylu utrzymany jest zadziorny i przebojowy "Ripple the water". Rockowa ballada w postaci "I found angels" to prawdziwa perełka. Kocham tego typu ballady, które potrafią poruszyć słuchacza. W tytułowym "Constellation" można doszukać się elementów power metalu i to jest prawdziwa petarda. Mocny riff, duża dawka przebojowości i w zasadzie dzieje się tutaj dużo pod względem partii gitarowych. Na sam koniec mamy dwa hity czyli "In my blood" oraz zamykający "raise the flag".

Stargezery może nie dobił do poziomu z debiutu, ale "Constellation" to wartościowy album, który zachwyca swoją lekkością i przebojowością. Płyta zasługuję na uwagę i jest to stargazery jaki kocham.

Ocena: 8/10

piątek, 3 kwietnia 2020

LADY BEAST - The vultures amulet (2020)

Kochasz Heavy metal? Wychowałeś się na muzyce z lat 80?  Jeśli odpowiedź brzmi "Tak" to amerykański Lady Beast ma coś dla Ciebie drogi czytelniku. Wszystko zależy od Twojego podejścia do płci pięknej w heavy metalu. Dla wielu słuchaczy to jest problem, kiedy to kobieta jest za mikrofonem. Niby to nie jest to samo i nigdy nie będzie to ta sama agresja i moc co u mężczyzny. Szczerze? Jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Wychowałem się na takich formacjach jak Steelover, Hellion czy Warlock. Czasami kobieta potrafi wnieść ciekawy klimat i wnieść troszkę urozmaicenia do heavy metalu. Jeśli nie jesteś fanem kobiecego głosu w heavy metalu to nowy album Lady Beast tego nie zmieni.  Dla fanów tego typu metalu ta płyta będzie prawdziwą ucztą. "The Vultures Amulet" to naprawdę udany album, który może się podobać.

Lady Beast w dalszym ciągu robi swoje i gra prosty, zadziorny heavy metal, który mocno osadzony jest w latach 80. Nie tworzą niczego nowego i trzymają się z dala od eksperymentów. Ma to swój urok, bo band gra z pomysłem i wie jak stworzyć ciekawe kompozycje. Deborah Levine to wokalistka, która śpiewać potrafi, a że troszkę brakuje jej pary to nie ma to większego znaczenia. Wokalistka odnajduje się w tym co słyszymy i to ona sprawia, że wiemy że jest to Lady Beast. Ta płyta to przede wszystkim dobra praca gitarzystów. Andy i Chris to bardzo pracowici gitarzyści i wygrywają mocne riffy.  Pod tym względem płyta jest bardzo atrakcyjna.

Płytę otwiera rozpędzony"Metal Machine", który nawiązuje do starych bandów z lat 80. Jest pozytywna energia i dawka przebojowości, a to zawsze działa.  Wpada w ucho zadziorny "Runes of rust", który może kojarzyć się z twórczością Iron Maiden. Kawałek imponuje swoje skocznością i taką lekkością. Partie basu w "The gift" są pomysłowe i od razu wpadają w ucho. Bardzo mocny kawałek, który tylko pokazuje w jakiej formie jest band.  Fanom Judas Priest może przypaść do gustu zadziorny i taki bardziej tradycyjny "Betrayer". Mamy też stonowany "The champion", który napędza pomysłowy główny motyw. Nutka epickości pojawia się w "The vultures amulet", z kolei zamykający "Vow of the valkyrie" to speed metalowa jazda bez trzymanki.


"The vultures amulet" to płyta bardzo klasyczny i ten klimat lat 80 udziela się od pierwszych sekund.  Bardzo dobrze wyważony krążek, który imponuje przebojowością i dobrymi partiami gitarowymi. To typowy album Lady beast. Nie ma niespodzianki i dobrze. Eksperymenty zostawmy innym zespołom.

Ocena: 8.5/10

FURY - The Grand Prize (2020)

W tym roku brytyjski band o nazwie Fury obchodzi 10 lecie działalności i świętują ten jubileusz nowym wydawnictwem. "The grand prize" to ich trzecie dzieło i z pewnością tylko utwierdza, że to solidna kapela, która potrafi grać. Najlepiej wychodzi im prosty, melodyjny heavy metal z domieszką hard rocka, czy też NWOBHM.

Jasne nie ma tutaj zaskoczenia, nie ma też niczego nowego co by oczarowało słuchacza. Band gra troszkę odtwórczo, ale mimo pewnych wad i tak warto poświęcić czas tej brytyjskiej formacji. Nowy krążek jest solidny i ma kilka mocniejszych momentów. Brakuje może ostatecznego szlifu i troszkę mocniejszych partii gitarowych. Julian i Jake stawiają na proste motywy gitarowe i riffy są bardzo ostrożne i troszkę pozbawione emocji. Wokal Juliana też nie wywołuje dreszczy, ani też nie potrafi wgnieść w fotel. Wiadomo, że zespół grać potrafi i dzięki temu jest solidny materiał. Jednak daleko do ideału.

Okładka troszkę nietypowa, bo bardziej kojarzy się z jakąś grą komputerową. Brzmienie też troszkę takie stłumione i bez mocy. Po otwieraczu "You re the fire" można od razu poczuć ten brytyjski klimat. Jest coś z Saxon czy Iron Maiden i od razu lepiej się tego słucha. Wtórne, ale przyjemne granie. Niczym nie wyróżnia się nieco hard rockowy "Galactic Rock". Troszkę lepiej wypada energiczny "Burnout", który wyróżnia się udaną partią basu w początkowej fazie utworu.Band potrafi grać też interesująco co potwierdza w tytułowym "The grand prize", w którym zespół nawiązuje do twórczości Iron maiden.  Podobne emocje wywołuje nieco zadziorny i przebojowy "Casino Soleil". Prawdziwa petarda i najlepszy kawałek na płycie. Całość zamyka złożony "Road warrior", w którym słychać naprawdę ciekawe zagrywki gitarowe.

Fury to band, który jak prawdziwy rzemieślnik tworzy solidny heavy metal.  To band, który stawia na klimat lat 80 i na proste motywy. Dobrze im idzie, ale jeszcze do perfekcji daleko. Zobaczymy gdzie band dojdzie za kilka lat.

Ocena: 6/10

czwartek, 2 kwietnia 2020

DYNAZTY - The dark delight (2020)

W tym roku niemiecki The Unity pokazał jak atrakcyjnie połączyć elementy power metalu, melodyjnego metalu i hard rocka. Jednak mamy odpowiedź ze Szwecji. Wrócił specjalista od takiego grania czyli słynny Dynazty. Ta utalentowana kapela działa od 2007r i szybko uzyskała status gwiazdy i to nic dziwnego. W tym roku Szwedzi wydali swój 7 album zatytułowany "The dark delight", który jest idealną kontynuacją "Firesign". Band od lat trzyma wysoki poziom i znów nagrał album praktycznie perfekcyjny.

Tradycyjnie band zadbał o soczyste, mocne i czyste brzmienie, które idealnie sprawdza się przy stylistyce hard rockowej czy melodyjnego metalu. Najlepsze jednak jest to, że od lat panowie wciąż zachwycają swoją muzyką i zaskakują swoimi pomysłami. Z lekkością przychodzi im tworzenie przebojów i to słychać. Płyta kipi energia i dostarcza słuchaczowi naprawdę wciągających melodii. W Dynazty kluczową rolę odgrywa utalentowany wokalista Nils, który potrafi budować napięcie i nadawać kompozycjom melodyjności. Kawał dobrej roboty robią gitarzyści czyli Mike i Rob. Panowie z lekkością wygrywają bardzo chwytliwe melodie rodem z płyt Abba. Prawdziwa plejada świetnych melodii.

Nowa płyta to 12 kawałków. Płytę otwiera przebojowy "Presence of Mind" i to jest Dynazty jaki uwielbiam. Niby kryje się za tym prosta melodia i łatwo przyswajalny refren, to jednak imponuje pomysłowość i taki nowoczesny charakter. Troszkę progresywności można wyłapać w "Paradise of Architect". Melodia na miarę Abby mamy w przebojowym "The Black" i to jest kawałek, który ukazuje piękno tej kapeli. Mało kto ma taką smykałkę do melodii. Troszkę bardziej rockowy jest spokojniejszy "Hologram". Moim faworytem jest "Heatless Madness", który brzmi troszkę jak Beast in black. Utwór szybko wpada w ucho i to jest prawdziwy killer. Podobne emocje wywołuje nowocześnie brzmiący "Waterfall". Popisy gitarowe w energicznym "Apex" czy "The man and the elements". Płytę zamyka również lekki i chwytliwy "The dark delight", który również mocno czerpie z twórczości Abba.

"The dark delight" to bardzo dobrze wyważony album pomiędzy zadziornym hard rockiem, a przebojowym i melodyjnym heavy/power metalu. To płyta urozmaicona, lekka, dynamiczna i zarazem bardzo przebojowa.  To kolejny mocny album tej szwedzkiej formacji. Prawdziwa perełka.

Ocena: 9.5/10

BONFIRE - Fistful Of Fire (2020)

Lata lecą, mody się zmieniają, a niemiecki Bonfire wciąż istnieje i ma się dobrze. Ta kapela działa od 1986r i wykreował swój styl, który jest mieszanką melodyjnego metalu i hard rocka. W ich muzyce słychać nawiązania do Dokken, Pink Cream 69, Pretty Maids, Eclipse czy nawet Scorpions. Najnowsze dzieło zatytułowane "Fistful of Fire" to 19 album w ich dyskografii. Zespół trzyma wysoki poziom i to jeden z ich cięższych albumów. Prawdziwa perełka.

Nie ma to jak klasyczne rozwiązania podane w współczesnym brzmieniu. Bonfire jest dalej tym zespołem, który pokochaliśmy w latach 80. Panowie znakomicie balansują miedzy melodyjnym metalem, a hard rockiem. Nowa płyta to przede wszystkim duża dawka przebojowości  i masa atrakcyjnych melodii, które sprawiają że odsłuch tej płyty to czysta frajda.

Z klasycznego składu został gitarzysta Hans Ziller i to on nadaje klasycznego wydźwięku całości.Razem z Frankiem Panem tworzą zgrany duet i wygrywają naprawdę ciekawe motywy gitarowe. Pod tym względem album jest bardzo atrakcyjny i dynamiczny. Dzieje się sporo i nie ma miejsca na nudę. Nową jakość Bonfire stworzył uzdolniony wokalista Alexx Stahl. Ma w sobie to coś i to on tutaj jest prawdziwą gwiazdą.

Dobrze, pomówmy o tej intrygującej zawartości. Już na początku dostajemy killer, czyli przebojowy "Gotta Get Away". Prosty motyw czyni tutaj cuda. Ciężar i heavy metalowy pazur można wyłapać w chwytliwym "The devil made me do it". Troszkę w tym z twórczości Axel Rudi Pell czy Dokken. Utwór wgniata w fotel i wszystko za sprawą bardzo mocnego riffu i przebojowego refrenu. Prawdziwa petarda. Band pokazuje pazur w stonowanym i nieco bardziej metalowym "Ride the Blade" i to kolejny utwór, który szybko wpada w ucho. Dobrze sprawdzi się na koncertach lekki i niezwykle melodyjny "Rock'n roll survivors" i to jest hard rock na jaki czekałem ze strony Bonfire, W podobnych klimatach utrzymany jest "Fire and ice", z kolei zamykający "Gloryland" to pełnoprawny heavy metalowy killer, który jest utrzymany w szybszym tempie.

No trzeba przyznać, że Bonfire zaskoczył i to pewnie nie jednego fana. Nagrali naprawdę dojrzały przemyślany krążek, który jest urozmaicony i nie zwykle przebojowy. Bonfire wspiął się na swoje wyżyny możliwości i nagrał jeden z cięższych albumów. Prawdziwa petarda!

Ocena: 9/10

środa, 1 kwietnia 2020

NIGHTWISH - Human. :II: Nature (2020)

Nie tak dawno czytałem wywiad z basistą Iron Maiden i najlepsze co mi zapadło w pamięci, to że Nightwish może być gwiazdą pokroju Iron Maiden. Kiedyś może Nightiwsh był gwiazdą i potrafił tworzyć płyty genialne i klimatyczne. To się już skończyło. Nie ma Tarji, jest za to również uzdolniona Floor Jansen. Pierwszy album z Floor był udany i miał swoje dobre momenty.  Teraz po 5 latach Nightwish wraca z nowym krążkiem. "Human. :II: Nature" to album, który ciężko z recenzować. Jedno jest pewne. Nie jest to wydawnictwo do którego będę wracał. To już nie jest Nightwish jaki znam i kocham. To już muzyka zmierzającą w kierunku innym niż metal.

Band zasilił utalentowany perkusista Kai Hahto, którego znamy z Wintersun. Szkoda, że marnuje się w tym co teraz gra Nightwish. Ten kultowy fiński band grał niegdyś symfoniczny power metal, a teraz tworzą symfoniczną muzykę, która brzmi bardziej jak soundtrack jakiegoś filmu przygodowego.  Nie sądziłem, że Nightwish tak skończy. Floor brzmi miło, ale nie ma miejsca na rozwinięcia skrzydeł. Płyta jest przesadzona i te dźwięki przytłaczają. Za dużo wszystkiego i za mało konkretów. Nie ma w tym metalu, a jak już jest to jest go mało. Płyta ma charakter bardzo komercyjny i ciężko go ocenić. Plusem jest brzmienie i próba stworzenia płyty z rozmachem. "Human. :II: Nature" to album, który może oczarować mocnym, wysokiej klasy brzmieniem i ciekawymi aranżacjami. Jednak to już nie jest ten sam band co kiedyś.

Nightwish poszedł za modą i nagrał 2 płytowy album. Pierwszy krążek to 9 kompozycji. Jest tutaj rozbudowany i podniosły "Music". Tak utwór ma może potencjał i ma ciekawe motywy, ale jako całość jest jakiś taki nijaki i rozlazły. Płytę promował w sumie słaby, ale i tak najlepszy z tej płyty "Noise". Utwór brzmi jak ostatnie dwie płyty i to nie jest dobry znak. "Harvest" w otoczeniu akustycznych gitar brzmi za bardzo komercyjnie. Ciężko strawny utwór i przykład jak nisko upadł Nightwish. Dalej mamy rockowy "How's the heart ?", który też niczego nie wnosi do płyty. W sumie z całej płyty na uwagę zasługuje nieco mocniejszy "Tribal", choć i ten utwór jest daleki od ideału. Druga płyta to jeden 28minutowy kawałek "All the Works of Nature Which Adorn the World", który rozbity jest na 8 kawałków. Tutaj jest dopiero test na cierpliwość. Straszne nudy.

Nightwish to był kiedyś zespół, który tworzył symfoniczny power metal. Pamiętam jak band mnie oczarował "Wishmaster". To co słyszę na tym albumie to kpina i prawdziwa parodia Nightwish. Tak wiem, band ma się rozwijać itp itd, ale ja jestem na nie. Szkoda, że band oddalił się od swojego stylu. Nawet nie wiem czy zagorzały fan Nightwish polubi ten nowy krążek.

Ocena. : 2/10