Strony

czwartek, 31 marca 2022

AMORIELLO - Phantom Sounds (2022)

Kto lubi mieszankę progresywnego metalu, nutki hard rocka i heavy metalu, ten na pewno obczai najnowsze dzieło gitarzysty Thomasa Amoriello. "Phanthom Sounds" to już drugi album tego amerykańskiego muzyka i pewnie nie ostatni. Fanom takiej muzyki może się to spodobać, mnie osobiście jakoś ciężko było przebrnąć przez ten album. Nie pomogła nawet obecność Pieta Sielcka, Herbiego Langhansa i wielu innych gości.

Pierwsza rzecz to brzmienie, które jest jakieś niszowe i momentami potrafi troszkę odstraszyć swoim prowizorycznym dźwiękiem. Thomas ma swój własny styl i nie boi się wejść w dziwne rejony. Jednym może się to podobać, a innym nie koniecznie. Taki otwierający "Villain"mimo obecności Herbiego brzmi momentami nieco dziwnie i ciężko strawnie. Można rzec progresywny metal pełną gębą.  Kawałek miewa też ciekawe momenty i nawet refren ma w sobie to coś. Pokręcony kawałek, który miewa wzloty i upadki. Błyszczy na pewno rozpędzony "Unroly king", który imponuje dynamiką i przebojowością. Tak to jest jeden z najlepszych utworów na płycie i gdyby taki był cały album to byłby zadowolony. Zaskoczył mnie na pewno "Medieval Warrior" z Pietem Sielckiem, bo to progresywny heavy metal i tu nie ma power metalu i z pewnością nie ma Iron Savior. Jakiś heavy metalowy pazur można wychwycić w "Haunted" czy "Mach Five".


Nie jest to z pewnością łatwy w odbiorze album, który zachwyca swoją dynamiką i przebojowością. Tutaj jest zupełnie inaczej. Tutaj liczą się pokręcone motywy, bardziej złożona struktura utworów i progresywność w pełnym znaczeniu tego słowa. Nie trafiła do mnie ta płyta, ale nigdy też nie pałałem wielką miłością do progresywnego metalu.

Ocena: 5/10
 

wtorek, 29 marca 2022

EVIL - Book of Evil (2022)


 Mini album duńskiego Evil zatytułowany "Evils Message" to wciąż kultowe wydawnictwo. Band mimo tego nie rozkręcił zawrotnej kariery, a wręcz przeciwnie szybko band zatracił siły do dalszego działania i już w 1985r zawiesili działalność. Powrót w 2015r nie udał się i Evil nie wrócił w glorii chwały. Mamy rok 2022, a ta duńska formacja po raz kolejny próbuje przypomnieć światu o sobie. Nowy album zatytułowany "Book of Evil" ukaże się 27 maja pod skrzydłami wytwórni From the Vaults.  Jest kilka niespodzianek i ostatecznie płytę należy wypatrywać.

Fani Iron Fire, czy Force Of Evil odnajdą się tutaj najszybciej dlaczego? Sama stylistyka jaką tutaj dostajemy to mroczny heavy metal, który przypomina trochę ostatnie dokonania Iron Fire, Portrait, Mercyful Fate czy właśnie Force of evil. Mamy też dodatkową przynętę w postaci obecności Martina Steena z Iron fire w roli wokalisty. Nie potrzebowałem już niczego więcej, zwłaszcza że uwielbiam jego głos i znam jego możliwości. Sprawdza się w takiej stylistyce i ten album to dobitnie pokazuje. Przypominają się przede wszystkim czasy Force of Evil. Dodatkowo Freddie Wolf objął funkcje gitarzysty w 2017r, drugim gitarzystą został Nikolaj Ihlemann, zaś basistą Jakob Haugaard. Nowy skład, nowe możliwości, ale słychać przede wszystkim że panowie mają doświadczenie i są zgrani ze sobą. Sama muzyka jest mocno nastawione na mroczny klimat, ciężkie, ponure riffy i okultystyczny feeling. Melodie czy przebojowość to akurat tutaj sprawa drugorzędna. Gwiazdą tej płyty jest bez wątpienia Steene, który nadaje tej płycie odpowiedniej mocy i charakteru. Bardzo dobrze dobrali sobie wokalistę.

Ponuro, momentami nieco ocierając się o doom metal jest w "Divine Conspiracy", ale właśnie tak brzmi Evil w roku 2022. Więcej energii i drapieżności dostajemy w ciężkim "Evil Never Dies" i tutaj więcej melodyjności dostajemy. Imponuje dynamika i przebojowość w "The raven Throne". To jest jeden z najlepszych kawałków na płycie i momentami ociera się o heavy/power metal. Dużo mroku i ciężaru na płycie i to znajdziemy również w "Beyond mind control". Najlepsza to końcówka, która jest miłym odesłaniem do lat 80. Mowa tu klimatycznym i rozbudowanym "Book of Evil" czy rozpędzonym "Evils Message".

Trzeba mieć odpowiedni nastrój by uchwycić ten mroczny klimat i ciężar jaki tu panuje. Płyta ma swój charakter, ma swój styl i to może się podobać. Mocnym punktem jest bez wątpienia Martin Steen, bo bez niego płyta sporo by straciła na atrakcyjności. Wychodzi na to, że to najlepszy album pełnometrażowy zespołu Evil. Oby na kolejny album nie przyszło czekać tyle lat i liczę, że band utrzyma ten skład, bo ma potencjał.

Ocena:7.5/10

niedziela, 27 marca 2022

BOMBER - Nocturnal Creatures (2022)


Bomber to młody band prosto z Szwecji, który powstał w 2016r. Kapela właśnie w tym roku nakładem wytwórni Napalm Records prezentuje światu swój debiutancki album "Nocturnal Creatures". Tajemniczy tytuł, jeszcze bardziej tajemnicza okładka, a co za tym się kryje? Hard rock? heavy metal?  A może coś innego?


 Nie ma tak naprawdę jasnej odpowiedzi na to pytanie. Z pewnością przeważa tutaj hard rock i to taki z starych płyt Def Leppard, Thin Lizzy czy nawet Airbourne. Mnie taka mieszanka odpowiada. Panowie też nie zapominają o cechach heavy metalu z lat 80.  Do tego jeszcze dorzucić smykałkę do hitów, ciekawy i wyrazisty głos Antona Skolda i wychodzi całkiem udany album w klimatach heavy metalu i hard rocka. Klimat lat 80 jest wyczuwalny już na samym progu. Zadziorne brzmienie, prosta i klimatyczna okładka, logo zespołu niczym z jakiegoś horroru klasy b, a do tego jeszcze to intro 'Nocturnal Creatures". Wszystko idzie po myśli zespołu i band dostarcza nam sporo energii "Zarathustra". Mocne wejście i od razu band pokazuje się z jak najlepszej strony. Nie słychać, że to ich debiutancki album. "Fever Eyes" to niezwykle lekki i przebojowy, rockowy kawałek, który zabiera nas w rejony lat 80, a nawet 70. Klasycznie brzmi "A walk of Titans" i skojarzenia z starym Def Leppard jest jak najbardziej na miejscu. Wyszedł na prawdę świetny i klimatyczny utwór. Taki "hungry for your heart" zachwyca przebojowym charakterem, a "Aurora" też mocno jest inspirowany twórczością Def Leppard.

Dominuje hard rock, to na pewno i to jeszcze taki znany z wczesnej twórczości Def Leppard. Płyta trafiła w mój gust idealnie i pokazuje że hard rocka nie umarł i ma się dobrze. Szkoda, tylko że Def Leppard nie potrafi tworzyć takich hitów jakie się tutaj znalazły. Bardzo udany debiut ekipy ze Szwecji.

Ocena: 8/10

sobota, 26 marca 2022

KINGCROWN - Wake up call (2022)


 To miała być łatwa droga po zwycięstwo. To miał być "spacer po parku" i w zasadzie jeden z pewniaków by stać się jedną z najważniejszych płyt roku 2022. To ci niespodzianka, ale nowe dzieło Kingcrown zatytułowane "Wake up Call" no nie spełniło pokładanych w nim oczekiwań.

W czym tkwi problem? To, że Joe Amore to jeden z najwspanialszych i utalentowanych wokalistów, to nie podlega to wątpliwości. Tutaj śpiewa na pewno dobrze, choć może nieco poniżej swoich możliwości. Ciekawe jest to, że tylko bracia Amore zostali w składzie.  Pojawili się basista Chabot i gitarzysty Saliba, których można kojarzyć z Galderia. Drugim gitarzystą został Ced Legger i choć cały band grać potrafi grać, to jakoś nie wiele z tego wynika. Wychodzi z tego solidny heavy/power metal z elementami hard rocka. Taki hard rockowy "Lost Foreigner" czy "City lights" brzmią jak dema, albo niedopracowane pomysły. Nie tędy droga. Ballada "Gone so long" też jakoś strasznie się ciągnie i niczym specjalnym nie zachwyca. Nie zawsze jest strasznie i płyta miewa dobre momenty. Na pewno na plus zaliczę energiczny otwieracz w postaci "Wake up call". Melodyjny i niezwykle przebojowy "the end of the world" też może się podobać. Czasami najprostsze pomysły są najlepsze. Nie dziwi też wybór na singla takiego "To the Sky and back", bo to rasowy hit. Za mało tutaj takich pozytywnych kawałków, które siały by zniszczenie. Dobrze wypada też rozpędzony "a new dawn", a reszta już niestety nie wybija się jakoś specjalnie.

Jest niespodzianka, tylko niezbyt miła. Kingcrown zawiódł, a przynajmniej mnie. Płyta nie jest może gniotem, bowiem ma dobre momenty. Jednak to już nie ta klasa światowa, co na poprzednim krążku. Czas na przemyślenia i może powrót do korzeni? Jedno jest pewne. Kingcrown nie może iść drogą taką jaką zaprezentował na "Wake up call".

Ocena: 6/10

REDSHARK - Digital Race (2022)

Nie jeden fan heavy/speed metalu czekał na debiut hiszpańskiego Redshark. Od kilku podsycali atmosferę wokół swoich singli, mini albumów i sam ich styl mocno napawał optymizmem. Teraz jest szansa, by zweryfikować co potrafi ten młody band, działający od 2012r. Płyty roku nie ma, ale "Digital Race" to przemyślany i dopracowany album z muzyką z pogranicza heavy/speed metalu.

Trzeba kilku rzeczy by siać zniszczenie w kategorii heavy/ speed metalu. Szybkość i dobry materiał to połowa sukcesu. Trzeba mieć uzdolnionych gitarzystów, którzy wnieść troszkę orzeźwienie i zadziorności do oklepanych motywów. Tutaj duet Graves/Bono staje na wysokości zadania i nie tylko imponują techniką, ale i ciekawymi pomysłami. Pod tym względem album jest bardzo dopracowany. Miłym dodatkiem jest brzmienie rodem z płyt wydanych w latach 80.  Kluczem do sukcesu tej płyty jest charyzmatyczny i niezwykle zadziorny wokalista Pau Correas, który momentami brzmi Udo Dirkschneider czy Ronnie Munroe. Ma w sobie to coś i trzeba przyznać że idealnie pasuje do stylu Redshark. 

Kilerów tu nie brakuje, a jednym z nich jest otwierający "The drill state". Ten kawałek ma w sobie wszystko co najlepsze w heavy/ speed metalu. Riff "never too late" trochę przypomina Judas Priest i ich kultowy "between the hammer and the anvil". Z kolei początek "Digital race" przypomina mercyful fate z czasów "Time".  Band nie z puszcza z tonu i dalej trzyma wysoki poziom. Przyspieszamy w "Kill your idol", który imponuje agresywnym wokalem, mocnym riffem i ryczącymi gitarami.  Niezwykle dynamiczny kawałek, który odzwierciedla w czym band najlepiej się czuję. Prawdziwa perełka. Znajomo brzmi też "the death riders", ale ile w tym szczerości i miłości do heavy/ speed metalu lat 80. Momentami czuje się jakbym słuchał overkill.  Zwalniamy w klimatycznym "pallid hands", a całość wieńczy judasow "im falling"

Redshark to nowy gracz na rynku heavy/ speed metalu i na pewno trzeba się z nimi liczyć. Jest szybko, melodyjnie i z pomysłem i o to chodzi. Polecam! 

Ocena 9 /10

czwartek, 24 marca 2022

KNIGHT & GALLOW - For honor and bloodshed (2022)


 Kto szuka tutaj oryginalności, powiewu świeżości, czy nowego pomysłu na klasyczny heavy metal, to tego tu nie znajdzie. Jeśli nie przeszkadza nam kolejna płyta z kręgu NWOTHM i kolejna wariacja na temat Enforcer, Visigoth, Eternal Champion czy Skull Fist to śmiało może zapoznać się z debiutanckim krążkiem Knight & Gallow zatytułowany "For Honor and bloodshed". Płyta ukazała się 17 marca nakładem wytwórni No Remorse Records.

Band stosunkowy młody, bowiem działa od 2019r. Co nas powinno interesować, to fakt że odważnie grają ten klasyczny heavy metal. Nie mają większych kompleksów i słusznie, bo grac potrafią, mają dobry warsztat, a i pomysłów na kompozycje im nie brakuje. Klimat lat 80 widać na okładce frontowej, ale również brzmienie czy zawartość jest wycieczką do tamtych czasów. Motorem napędowym zespołu jest wokalista Nick Chambers, który stawia na klimat i charyzmę, a także gitarzyści Sanchez/ Younger. Akurat pod względem gitarowym cały czas się coś dzieje i nie brakuje chwytliwych riffów czy pomysłowych riffów. Jest może i wtórnie, ale klasycznie i przebojowo, a to już spora zaleta. Rozbudowany "Man of the west" ma rycerski charakter i nie brakuje mu epickiego wydźwięku. Przemyślany kawałek, w którym pojawia się sporo ciekawych partii gitarowych. Dobrą energię niesie ze sobą "Godless" i tutaj główny motyw gitarowy jest wpadający w ucho i bardzo melodyjny. Mocny punkt tej płyty. Nie brakuje przebojów i taki lekki i melodyjny "Soul of Cinder" to świetny przykład tego typu kawałka. Band ma pomysł na siebie i to słychać. Amerykański styl heavy/power metalu można wyłapać w "Gods Will". To jeden z agresywniejszych momentów na płycie. Nick w końcu pokazuje jakiś pazur i potencjał swojego głosu. Petardą tutaj jest rozpędzony "Blood of wolves" i tutaj band znów pokazuje klasę. Momentami czuje się jakbym słyszał wczesny Helloween. Cechy Eternal Champion czy innych tego typu kapel można wyłapać w energicznym "Stormbringers Call". Niby brzmi znajomo, a jest spora radość podczas słuchania.

Pełno płyt tego typu i ciężko się przebić. Amerykański Knight & Gallow poradził sobie z tym trudnym zadaniem i nagrał naprawdę udany debiut, który zadowoli nie jednego maniaka klasycznego heavy metalu. Jest pozytywne zaskoczenia i będę bacznie obserwował poczynania tej kapeli, a póki co "For honor and bloodshed" ląduje do grona najciekawszych płyt roku 2022.

Ocena: 8.5/10

środa, 23 marca 2022

FURY- Born to Sin (2022)


 Poprzedni album formacji Fury z Wielkiej Brytanii nie powalił mnie na kolana, ale to był solidny krążek z pogranicza heavy i power metalu. Po dwóch latach przerwy band powraca z nowym albumem i "Born to Sin" bardziej przypadł mi do gustu. Jest pazur, jest agresja, a przede wszystkim materiał jest bardziej dopracowany i nie ma tutaj większych powodów do narzekania. Płyta miała premierę 18 marca roku 2022.

Album zarejestrował ten sam skład co "The grand prize" z tym, że słychać jak band się rozwinął i jeszcze bardziej dopracował swój styl. Wokalista Jenkins śpiewa pewnie i nie musi eksperymentować. To rasowy głos, który sprawdza się w dynamicznym heavy/power metalu jaki dostajemy w rozpędzonym "If you get to hell first" czy bardziej hard rockowy "Nowhere to be seen". Ogólnie duet gitarowy Jenkins/ Elwell dobrze funkcjonuje i sporo tutaj udanych partii gitarowych. Riffy są proste, łatwo w padające w ucho, a solówki pełne melodyjności i klasycznego wydźwięku. "Next in line" nie porywa szybkością, ale jako hard rockowy utwór sprawdza się bardzo dobrze. Kapela niszczy w szybkich kawałkach i taki "Sunrise" to killer z prawdziwego zdarzenia. Jest mocny riff, odpowiednio tempo i odpowiednia dawka mocy. Refren jest tutaj bardzo chwytliwy i godny wyróżnienia. "Its rock'n roll" może posłużyć jako hołd dla twórczości Motorhead i te wpływy tutaj słychać. Płytę wieńczy równie dynamiczny i agresywny "Born to Sin" i to kolejny idealny przejaw potencjału jaki drzemie w tym zespole. Szczerze? To poprosiłby materiał w całości w takim klimacie.

Słychać poprawę. Jest wzrost formy, jest bardziej dopracowany materiał. Coś się zaczyna dziać i mamy rasowe hity. Dobra mieszanka heavy metalu, hard rocka i power metalu. Band ma potencjał, tylko mam wrażenie, że coś ich blokuje? Lepiej jakby nieco bardziej by sprecyzowali swój styl i kierunek w jakim chcą pójść. Płyta warta posłuchania to na pewno.

Ocena: 8/10

wtorek, 22 marca 2022

ARCHAIC - the endgame protocol (2022)


 Każdy kto gustuje w Testament, Slayer, Kreator, ten z pewnością przekona się do tego co gra węgierski Archaic. Po 5 latach ciszy, band powraca z nowym albumem i "the endgame protocol" to płyta godna uwagi. Panowie pokazuje, że potrafią grać technicznie, melodyjnie, agresywnie, a przede wszystkim z pomysłem. To już kolejny udany thrash metalowy album tego roku.

Archaic działa od 2004r i skład parę razy był już zmieniany. W 2020 gitarzysta Peter Erdelyi, który dołączył do zespołu w 2018 r. Słychać, że band wie jak grać atrakcyjny thrash metal, który jest przesiąknięty klasycznymi rozwiązaniami, ale o współczesnym brzmieniu. Ten album ma wszystko co potrzeba, a nawet więcej. Nie brakuje wyrazistego i zadziornego wokalu i tutaj błyszczy Peter. Ryczące gitary, mocne riffy i pełne energii solówki to zasługa duetu Peter/Laszlo. Panowie znają się na rzeczy i nie ma tutaj miejsca na fuszerkę.

Już na samym starcie band kładzie słuchacza na łopatki, bo taki "The truth" to prawdziwy strzał w pysk. Jest ostro, agresywnie i tak powinien brzmieć thrash metal. W "Behind" jest bardziej pokręcony riff, większy nacisk na melodie, ale ładunek agresji jest taki sam. Stonowany, nieco heavy metalowy "Lines" dodaje urozmaicenia i nieco chwili odetchnienia. Rozpędzony "Withstanding" to ukłon w stronę twórczości Kreator czy Slayer. No jest moc! Band nawet radzi sobie z bardziej złożonymi kompozycjami i taki "Until We Fade" to ciekawy i pełen smaczków utwór.

Płyta równa, dynamiczna, agresywna, ale utrzymana w melodyjnym charakterze. Band nawiązuje do klasyki gatunku, ale chce brzmieć nowocześnie, bardziej współcześnie i ten cel został osiągnięty. Archaic nagrał bardzo dojrzały i przemyślany album, który zasługuje na uwagę i wciąż podtrzymuje że to jedna z najlepszych pozycji thrash metalowych roku 2022.

Ocena: 8.5/10

niedziela, 20 marca 2022

SHINING BLACK - Postcards from the end of this world (2022)


 Miło wspominam debiut projektu muzycznego Shining Black, którego współtwórcami są Mark Boals i Olaf Thorsen. Tych dwóch niebywałych muzyków spotkało się jeszcze raz by wydać kolejny album pod tym szyldem. "Postcards from the end of the world" to mieszanka melodyjnego metalu i hard rocka. Tak więc nie wiele się zmieniło, tylko troszkę jakość nieco słabsza.

Muzycy doświadczeni i to za ich sprawą płyta nie schodzi poniżej pewnego dobrego poziomu. Mark Boals to specjalista od nastrojowych dźwięków i jego głos idealnie współgra z zawartością. Tutaj bez wątpienia jest więcej melodyjnego metalu i hard rocka.  Olaf Thorsen dostarcza też sporo klimatycznych i pełnych finezji i lekkości solówek. Całość brzmi bardzo klasycznie, tylko momentami brakuje jakiegoś kopa, odrobiny zaskoczenia i szaleństwa. Na co warto zwrócić uwagę słuchając płyty? Z pewnością na zadziorny i bardziej metalowy "We are Death Angels", który imponuje mocnym riffem i marszowym tempem. W swojej konwencji uroczy jest melodyjny i bardziej przebojowy "Summer Solstice Under Delphi's Sky".Echa melodyjnego power metalu uświadczymy w dynamicznym i rozpędzonym "A Hundred Thousand Shades of Black". Partie klawiszowe też tutaj odgrywają kluczową rolę. Kolejny killer to bez wątpienia agresywniejszy "Mirror of Time". Band imponuje pomysłowością i ciekawymi przejściami. Cała ekipa w tym kawałku jest bezbłędna.  Coś dla fanów power metalu znajdziemy w "Fear and Loathing".

Nowy album nieco ustępuje debiutowi Shining Black, ale to nie oznacza że "Postcards from the end of the world" to wpadka i strata czasu. To kolejna mocna pozycja jeśli chodzi o wytwórnię Frotniers Records. Kto szuka mieszanki hard rocka, power metalu i melodyjnego metalu, ten to tutaj znajdzie. Płyta godna polecanie, to na pewno!

Ocena: 8/10

GRAVE NOISE - Roots of Damnation (2022)


 O tym czy wybierzemy dany album często decydują rekomendacje, usłyszany wcześniej singiel, albo przeczytana gdzieś recenzja na temat określonego wydawnictwa . Czasami zdarza się, że o wyborze danej płyty decyduje instynkt łowcy i wtedy najczęściej oceniamy naszą zdobycz po okładce. Tak też było u mnie z najnowszym dziełem hiszpańskiego Grave Noise, który wydał 18 marca swój drugi krążek zatytułowany "Roots of Damnation". Kapela jest na scenie od 2013r, ale jakoś wcześniej nie miałem z nimi styczności. Jakież było moje zaskoczenie, gdy odpaliłem płytę. Szok, nie dowierzanie, co tu się za działo. Trafiłem na prawdziwą perełkę.

Płyta zawiera 10 kawałków i każdy z nich to prawdziwa jazda bez trzymanki. Nie ma tu miejsca na zbyteczne wypełniacze i zwolnienia. Band postawił na szybkość i agresję. Oczywiście "Roots of damnation" to nie jakaś tam bezmyślna łupanina. Słychać, że band potrafi wykreować ciekawą i wciągającą melodie, a do tego dużo dobrego dzieje się w solówkach. Edu Sanz i Iker Sanz spisali się i słychać w ich grze pomysłowość i dbałość o melodyjność. Solówki są przesiąknięte heavy metalową przebojowością i to spora zaleta. Płytę otwiera agresywny i bardzo melodyjny "Rotten system", który idealnie zapowiada co nas czeka w dalszej części. Kolejny killer to "Fuckcism" i znów dostajemy mocny riff i  refren. Właśnie refreny na tej płycie są podniosle i niezwykle przebojowe. To jest to co ich wyróżnia na tle innych kapel. Mocne partie basu są ozdobą zadziornego "broken land".  Refren momentami przypomina Persuader czy orden ogan. Mocna rzecz. Band ma swój styl i swój charakter, a to się ceni. Brawa należą się za hit w postaci. "The ghost plague". Dużo dobrego się tutaj dzieje. Agresja i melodyjność w "terror" są urocze i wciąż band trzyma wysoki poziom. Dalej też nie brakuje killerów co potwierdza "Disorder" czy "in god we thrash"


Grave Noise nagrał album pełen energii i  agresji, a przy tym udało się nie zatracić melodyjności. Mają swój styl i pomyślna siebie. To nie jakąś kolejna kalka metaliki czy anthrax to po prostu dumny i pomysłowy Grace Noise, który definiuj thrash metal po swojemu.

Ocena : 9/10

sobota, 19 marca 2022

CHARGER - Warhorse (2022)



Nazwa Charger nic mi nie mówiła i gdy zobaczyłem okładkę "warhorse" to stwierdziłem, że zawartość może być równie ciekawa i klimatyczna. Jak się okazało, ten amerykański band gra mieszankę heavy/speed metalu o nieco punkowym zabarwieniu. Brzmi ciekawie, prawda? A jak to się sprawdza w praktyce?

Stylistycznie nie ma tragedii. Andrew Macgee odpowiada za partie gitarowe, zaś Matt Freeman odpowiada za bas i wokale, a Jason Willer pełni funkcję perkusisty i również wspiera w partiach wokalnych. Doświadczeni muzycy to i muzyka nie jest zła. Otwierający "Devastator" to taki rozpędzony rock'n rollowy kawałek, który mocno wzorowany jest na Motorhead i to żadna ujma dla tej kompozycji. Jakoś znajomo też brzmi "Rolling through the night" i co zaczyna na tym etapie nieco przeszkadzać, to niestety partie wokalne. Może to kwestia oswojenia? Mamy też kilka ciekawych riffów jak ten w "Summon the demon" czy "forsaken soul". Klimaty motorhead mamy jeszcze w "stand fight or die". Zamykający "Sword of Dio" ma faktycznie coś z Dio, ale też i Iron maiden. Ot co takie klasyczne granie.

"Warhorse" to czyste rzemiosło skierowane do zagorzałych fanów heavy metalu z nutką punkowego feelingu  czy speed metalu. Dobrze się tego słucha, tylko troszkę wokal utrudnia odbiór. Materiał solidny, ale nic ponadto. Płyta na raz i do zapomnienia.

Ocena: 5/10
 

HYPERIA - Silhouettes of Horror (2022)


"Silhouttes of Horror" to dopiero jest ciekawa pozycja. Wyobraźcie sobie że głos w stylu Marty Gabriel i Alisse White Gluz jest otoczony warstwą instrumentalną, w której nie brakuje patentów wypracowanych przez Kreator, Exodus, Metallica czy Overkill. Kanadyjski band o nazwie Hyperia ewidentnie chce pokazać, że można połączyć agresywną stronę thrash metalu z melodyjnością i heavy metalową przebojowością. Ciekawy zabieg, a najlepsze jest to że bardzo udany.

W centrum zainteresowania jest tutaj bez wątpienia wokalistka Marlee Ryley. Mam ciekawą manierę i technikę, a najlepsze jest to że potrafi odnaleźć się zarówno w konwencji heavy metalowej czy thrash metalowej. Znakomicie dopasowuje swój głos odpowiednio do danej sytuacji i kiedy trzeba to śpiewa bardziej heavy metalowo i tego przykładem jest choćby "Intoxication therapy". Z koeli gitarzyści Colin i David również starają się mieszać heavy metalową melodyjność w solówkach, z rozpędzonymi i agresywnymi riffami. Wybuchowa mieszanka i cały czas się coś dzieje. Kiedy świat jest otoczony przez różne sztuczne metalowe dzieła, tak ten tutaj jest naturalny i taki surowy. W końcu ktoś oddaje piękno tej muzyki. Kolejnym killerem jest bez wątpienia zadziorny "Experiment 77" i tutaj Marlee idzie w rejony stricte thrash metalowe, choć ma coś z Allise white Gluz. Gitarzyści mają mocne wejście w melodyjnym "Prisoner of the Mind".  Niezwykle złożony kawałek, który zabiera nas w rejony bardziej heavy metalowe. Brutalność "Terror Serum" nasuwa na myśl najlepsze czasy Kreator. Band potrafi też odnaleźć się w rozbudowanych kawałkach i tego przykładem jest "Pleonexia". Troszkę mi tu nie pasuje cover Abby, ale ogólnie nie ma tutaj gniotów czy słabych momentów.

Jest dreszczyk emocji, jest energia, jest pazur, a nie brakuje ciekawych melodii czy riffów. Płyta skierowana do tych co tęsknią za prawdziwą heavy metalową mocą. Brakowało mi właśnie tego typu albumu, który porwie mnie energią, ale i dużą dawką ciekawych zagrywek gitarowych. Ta płyta niszczy i zapada na długo w pamięci. Hyperia wydał naprawdę przemyślany i dopracowany album, który zjednoczy fanów heavy metalu i thrash metalu.

Ocena: 9/10

piątek, 18 marca 2022

REVIVER - A thousand Lives (2022)

 

Holenderski Reviver powstał w roku 1997 r i miał na pewno udany debiut w 2005r. Od tamtego była cisza, aż do teraz. "A thousand lives" to drugi album tej formacji po 17 latach niebytu. Oczywiście jest już inny skład, ale przyciąga uwagę fakt, że mamy w składzie dwóch muzyków z innych ważnego holenderskiego zespołu jakim jest Montany. Nowy album to mieszanka heavy/power metalu i nutki progresywnego metalu. Nie jest to może płyta idealna, ale miewa ciekawe momenty.

Brzmienie jakie tutaj band nam zgotował to takie soczyste, rasowe heavy metalowe brzmienie. Słychać inspiracje latami 90. Choć muzyka nie jest zła i miewa ciekawe momenty, to jednak całość przejawia symptomy rzemiosła, a na dodatek wokalista Patrick Van Maurik potrafi irytować swoją manierą. Ten aspekt mocno utrudnia w odbiorze całości. Obiecujący jest początek płyty. Na pewno świetnie prezentuje się agresywniejszy "Kill the king", który nawiązuje do twórczości Primal Fear. Tytułowy "A thousand lives" wyróżnia się niezwykle melodyjnym motywem gitarowym. Na płycie znajdziemy też energiczny "Our voice" czy power metal "Prisoner of faith". Z kolei taki stonowany "Shalter from the Sorrow" przypomina dokonania Accept, zwłaszcza w pierwszej fazie kawałka.

Potencjał był, tylko niestety zmarnowano go. Garażowe brzmienie, irytujący wokal i mało wyróżniające się motywy gitarowe sprawiają, że to płyta jednowymiarowa i nieco płytka w swoich aranżacjach. Oklepane riffy i brak wyrazistych killerów to największa bolączka. Szkoda, bo początek był obiecujący.

Ocena:5.5/10

RONNIE ATKINS - Make it Count (2022)


 Ronnie Atkins to jeden z moich ulubionych wokalistów, to głos który ukształtował mój gust muzyczny i skradł moje serce już od pierwszych płyt Pretty Maids.  W 2021 wydał swój pierwszy solowy album zatytułowany "One Shot" i szczerze nie przypadło mi do gustu to stricte rockowe granie. Najnowsze dzieło zatytułowane "Make it counts" to niestety kontynuacja tamtego wydawnictwa. To oczywiście dalej słodki, stonowany AOR z nutką hard rocka. To chyba jednak nie dla mnie.

Dużo tutaj właśnie tego typu muzyki i ciężko mi znaleźć jakieś pozytywy. To, że głos Ronniego jest świetny i to że płyta ma świetne brzmienie to wiadomo, że to standard. Leży niestety sfera aranżacji i kompozytorska. "Unsong Heroes" to lekki i nijaki rock, który nie zapada specjalnie w pamięci.Coś zaczyna się dziać przy "Rising Tide", który przemyca trochę zadziorności Pretty Maids.Solidny hard rock znajdziemy w przebojowym "All i ask of You". Dobrze wypada też zadziorniejszy "Fallen" czy melodyjny "Blood Cries Out". To wszystko to tylko przebłyski. Płyta jest nierówna i jak na mój gust strasznie nudna.

Nawet taki album jak ten nie zniechęci mnie do muzyki Ronniego. Wypada świetnie w Avantasia, Nordic Union, a przede wszystkim Pretty Maids. Ta solowa kariera jakaś taka sztuczna i bez wyrazu. Czas dać sobie spokój i popracować nad nowym albumem Pretty Maids. "Make it count" to kolejne rozczarowanie.

Ocena: 4/10

czwartek, 17 marca 2022

GHOST - Impera (2022)

Szwedzki Ghost albo się kocha albo nie nawidzi. To jeden właśnie z tych zespołów, które mają swój styl i przysporzyli sobie sporo fanów i wiernych słuchaczy. Tobias Forge pokazał, że muzyka rockowa może być bardziej złożona, bardziej klimatyczna i bardziej pokręcona. Lider tego szwedzkiego bandu osiągnął wiele, wykreował swoją postać, swój image i pomysł na zespół. Ghost szybko zyskał sławę i w sumie każdy z ich albumów trzyma wysoki poziom. W sumie najnowsze dzieło zatytułowane "Impera" nie przynosi wstydu, ale do miana najlepszej płyty Ghost też trochę brakuje.

Typowa okładka dla Ghost i to ich charakterystyczne brzmienie z nutką psychodelicznego klimatu, to wszystko jest. Wiadomo od samego początku, że to płyta Ghost, a nie innego zespołu. Nie brakuje z pewnością przebojów, które równie dobrze mogłyby trafić do rozgłośni radiowej. Inną zaletą "Impera" jest to że nie brakuje patentów stricte heavy metalowych, nie brakuje rockowego pazura, ale też wszystko jest bardzo klimatyczne i nastawione na chwytliwość. Problem raczej tkwi tutaj w tym, że są też słabsze momenty. "Twenties" właśnie jakoś tak średnio wypada, choć bywa momentami ciekawy.   Na szczęście dużo jest momentów, które zachwycają. Klimatyczne intro "Imperium" jest wyważone i nawet nieco bardziej w stylu heavy metalowym. Mnie osobiście z szokował melodyjny "Kaisarion", w którym słychać inspiracje Iron Maiden. Wyszedł z tego rasowy killer, bo jest heavy metal, ale jest też dużo znanego nam do tej pory Ghost. Tobias ma smykałkę do tworzenia hitów, a ten utwór jest tego świetnym przykładem. "Spillways" początkowo brzmi niczym jakiś zagubiony hit Abba. Jest przebojowo, jest rockowo i to kolejny mocny punkt na tej płycie. Główny motyw gitarowy w "Call me little sunshine" jest po prostu uroczy i od razu zapada w pamięci. Kocham tego typu kawałki i taki ponury klimat. Płytę promował "Hunters moon" i to z naprawdę udanym efektem. To rasowy hit i w dodatku oddaje to co najlepsze w muzyce Ghost. Heavy metalowa stylizacja wraca w mocniejszym "Watcher in the sky". Cały czas się coś dzieje i może troszkę końcówka płyty troszkę odstaje i już nie doprowadza do takiej ekscytacji jak pierwsza część płyty.

Gdyby tak spojrzeć na zalety i wady tej płyty, to w ostatecznym rozrachunku wyjdzie że to kolejna mocna pozycja w dyskografii Ghost. To album przebojowy i bardzo rockowy, ale ma też ma mocniejsze kawałki, które zabierają nas w rejony heavy metalu. Płyta z pewnością godna uwagi i to nie tylko dla fanów Ghost, bowiem każdy fan rocka czy melodyjnego grania powinien sięgnąć po "impera". Satysfakcja gwarantowana.

Ocena: 8.5/10
 

ACHELOUS - The icewind chronicles (2022)


 "The Icewind chronicles" to już drugi album greckiego Achelous. 4 lata minęły od czasu wydania debiutanckiego "Macedon' i słychać, że band nie zmarnował tego czasu. Nagrał udaną kontynuację i dalej trzymamy się epickiego heavy metalu w klimatach ironsword, czy battleroar. Grecy mają smykałkę do tworzenia tego typu muzyki i ten album to z pewnością to potwierdza.

Band działa od 2011r, a w roku 2021 dołączyła gitarzystka Vicky Demertzi. Wraz z Georgem Marvosem stawiają na klasyczne rozwiązania i nie brakuje tutaj podniosłości czy melodyjności. W tej sferze sporo się dzieje i jest to główna atrakcja tego albumu. Band zadbał również o ciekawą i klimatyczną szatę graficzną, co jeszcze bardziej podkreśla wartość tego wydawnictwa.

Na płycie znajdziemy 8 kompozycji dających nam 40 minut muzyki. Otwierający "Northern winds" nastawiony na stonowany i mroźny klimat. Jest ciekawy w swojej epickiej konwencji, a najlepsze to są tutaj partie gitarowe. Solówki budują niezłe napięcie w końcowej fazie utworu. Więcej energii i klasycznego heavy metalu uświadczymy w "Flames of War". Niby nic nowego, a słucha się tego z przyjemnością. Stonowane tempo, ponury klimat to atuty "Savage king" czy "The crystal Shred". ciekawie band wypada w nastrojowym i pełnym gracji "Face the Storm".

Troszkę kuleje brzmienie, ponieważ troszkę jest niedopracowane, a sama aranżacje momentami są na jedno kopyto i nieco przewidywalne. Band grać potrafi i stworzył kawał solidnego epickiego heavy metalu, który z pewnością zasługuje na uwagę fanów takiego grania. To już kolejna ciekawa propozycja na greckiej scenie metalowej.

Ocena: 7/10

ARCANE TALES - Steel, Fire and magic (2022)


Włoski multiinstrumentalista Luigi  Soranno powraca z nowym albumem. "Steel, fire and magic" to 6 album w dyskografii i oczywiście nic się nie zmieniło, bowiem Lugi dalej trzyma się symfonicznego power metalu. Niby jest wszystko ok, bo jest odpowiedni charakter, jest melodyjnie i jest klimat fantasy, ale jakoś sama jakość brzmi nagrywana po cichu w garażu. Szkoda, bo płyta miała potencjał na coś więcej.

W sumie najbardziej w pamięci to zapadła klimatyczna i pełna fantasy okładka. Brzmienie takie nieco garażowe i mało dopieszczone. Sam Lugii dwoi się i troi żeby urozmaicić album, ale efekt końcowy po prostu nie powala. Dostajemy domowe rzemiosło, które jest nie równe i niczym specjalnym się nie wyróżnia. Taki "Assance Of Divine" jest obiecujący, bowiem kusi energią, podniosłymi motywami i wpływami starego Rhapsody, szkoda tylko że sztuczna perkusja troszkę psuje ostateczny efekt. "Forest Of Ice" ma ciekawy pomysł i odpowiednią dawkę melodyjności, tylko automat perkusyjny i nieco kiczowate klawisze sprawiają, że kawałek może też odstraszyć swoim wykonaniem. "wings of the Storm" czy "The Ambush" to kolejna dawka klasycznego symfonicznego power metalu spod znaku Rhapsody, tylko z jakością bywa różnie. Nawet dobrze Luigi radzi sobie w bardziej złożonych kawałkach, co potwierdza tytułowy "Steel, Fire and Magic".

Pomysły na samą muzykę i ten album nie są złe. Sprawdzają się jako hołd dla starego Rhapsody i kilka momentów jest naprawdę ciekawych. Kuleją aranżacje i brak fachowego wykończenia tych nie najgorszych pomysłów na symfoniczny power metal. Szkoda, bo mogła to być ciekawa pozycja.

Ocena: 6/10
 

niedziela, 13 marca 2022

MEDJAY - Cleopatra VII (2022)


 "Cleopatra VII" to jedna z tych płyt, które były wpisane na moją prywatną listę jeśli chodzi o nadzieje roku 2022. Co jak co, ale ten młody brazylijski band o nazwie Medjay mocno kupił mnie swoim debiutem. "Sandstorm" z 2020r był naprawdę udany i pokazywał nieco inne oblicze heavy/power metalu. W końcu ktoś z sukcesem przeniósł do metalu świat Egiptu. Byłem ciekawe w jakim kierunku band się rozwinie i co nam pokaże na kontynuacji. Zostajemy przy klimacie Egiptu, ale "Cleopatra VII" to inny wymiar muzyki Medjay.

Jasne nie brakuje odesłań do "Poverslave" Iron Maiden, ale band troszkę poszedł w nieco innym kierunku. Postanowili rozwinąć swój aspekt progresywności, podniosłości, postawili na bogate aranżacje i epickość. Tym samym band stał się jeszcze bardziej dojrzały, a ich muzyka może trafić do większej liczby słuchaczy. Można wmówić im wpływy Myrath, Adagio, Angra czy Rhapsody, ale band tak naprawdę ma swój własny styl i stawia na orientalne melodie i bardziej złożone motywy, przez co płyta odkrywa swoje piękno z każdym odsłuchem. Freddy i Phil stworzyli prawdziwy dialog i to już nie tylko odegranie solówki bo tego wymaga utwór, tylko to wszystko jest bardzo ładnie rozwijanie i czuć rosnące napięcie. W sferze instrumentalnej naprawdę sporo się dzieje i jest co odkrywać, jest czym się delektować. Phil Lima rozwinął się przede wszystkim jako wokalista i jego głos na tym krążku po prostu sieje zniszczenie.

Mocny, pełen gracji i niezwykle energiczny heavy/power metal dostajemy w melodyjnym "Shemagh in blood" i już wiadomo że czeka nas płyta wysokiej klasy. Brzmi to obłędnie i ilość różnych ozdobników i motywów po prostu zachwyca."Warrior People" ma klimat bardzo podniosły i te symfoniczne ozdobniki dają osobie znać. W tym kawałku słychać też patenty progresywne, a wszystko brzmi świeżo i współcześnie. Marszowy "Mask of Anubis" imponuje rozmachem, epickim charakterem i klimatem, który jest mocną stronę Medjay. Wokal Phila wgniata w fotel i zachwyca techniką i niezwykłą charyzmą. Taki "Osiris and Seth" również zabiera nas w rejony bardziej podniosłe i bardziej symfoniczne. Więcej rasowego power metalu uświadczymy w rozpędzonym "Sacrophagus" czy przebojowym "Return of Medjay". Płytę dominują stonowane i pełne epickości dźwięki jak te w "The boat of Ra" czy "Ankehsenamon".


Nie da się ukryć, że "Cleopatra VII" ma w sobie to "coś". Ma magię, ma ciekawy styl i aranżacje i nie ma się uczucia, że słucha się kolejne kopii znanych i wielkich zespołów. W tym muzycznym świecie Medjay idzie swoją ścieżką. Udało im się połączyć świat Egiptu, ich klimat z muzyką z pogranicza heavy/power metalu. Kto lubi bardziej złożone kompozycje i nie banalne melodie, ten szybko odnajdzie się na nowym dziele Medjay. Ten brazylijski band rośnie w siłę i staje się jednym z najważniejszych zespołów grających heavy/power metal.  Radzę sprawdzić co ma do zaoferowania ten band.

Ocena: 9.5/10

RUST'N GRACE - One more for the road (2022)


Rust'n Rage to kolejny młody band, który reprezentuje wytwórnie Frontiers Records. Jak nie trudno się domyślić, to band który miesza melodyjny hard rock i heavy metal, a przy tym czerpie inspiracje z twórczości Dokken, Motley Crue, Kissin Dynamite, ale też choćby Def Leppard.  Działają od 2010r i już wyrobili swój styl i jak przystało na fiński band to nie brakuje im smykałki do tworzenia hitów. Tak to kolejny album, któremu warto poświęcić swój czas.

Okładka pasuje do tego co znajdziemy na płycie. Jest hard rockowo, jest zadziornie i nie ma miejsca na nudę. Motorem napędowym zespołu jest uzdolniony wokalista Vince i całkiem dobrze radzący sobie gitarzysta Johny.  Panowie wiedzą co i jak, dlatego dostajemy w zamian dobrze skrojony materiał. 

Płyta jest przemyślana, dojrzała i co ważne bardzo przebojowa. Już na wstępie zachwyca niezwykle melodyjny "Prisoner". Świetny refren i zadziorny riff sprawiają że utwór szybko zapada w pamięci. Lekko i nieco stadionowy "one more for the road" też daje rade i jest udana rozrywką dla słuchacza. Więcej energii i hard rockowego szaleństwa znajdziemy w dynamicznym "heartbreaker" który ukazaje potencjał grupy. Dobrze sprawdza się przebojowy "ride on" czy bardziej zadziorny "i've head enough". Znakomicie wypada też energiczny"the throne".

Zdarzają się słabsze momenty, albo z byt duży nacisk na komercyjny wydźwięk, ale i tak zabawa jest przednia. Dobrze się tego slucha i można wyłapać nawet kilka perełek. Płyta godna uwagi. 

Ocena 7/10

sobota, 12 marca 2022

FIND ME - Lightning in a bottle (2022)


 Alessandro Del Vecchio napisał 10  kawałków na nowy album projektu muzycznego o nazwie Find Me. Ten szwedzki band działa w oparciu o głos Robbiego Lablanca i multiinstrumentalistę Daniela Floresa.  Działają od 2012 r i mają na swoi koncie 4 albumy, a skoro utwory skomponował Vecchio w ramach wytwórni Frontiers Records to już wiadomo czego można się spodziewać. Tak "Lighting in a bottle" to kolejna mieszanka klimatycznego i melodyjnego hard rocka z nutką AOR. Dla fanów gatunku z pewnością jest to pozycja obowiązkowa.

Robbie to doświadczony wokalista, który idealnie pasuje do tego typu muzyki. Jego charyzma, technika i styl śpiewania to prawdziwa uczta dla słuchacza. Takie głosy zawsze stanowią prawdziwą atrakcję. Daniel z kolei stawia na finezje, lekkość i stonowane dźwięki. Melodie może i proste, może i pełne romantyzmu i momentami komercji, ale ma to swój urok. Balladowy "Back To you" mimo swojego charakteru potrafi zapaść w pamięci. Bywa też nieco zadziorniej i bardziej hard rockowo, co potwierdza otwierający "Survive", czy przebojowy "Sail away". Klasyczne inspiracje uświadczymy w zadziornym "Distant Echoes", czy chwytliwym "On the Run".

To jedna z tych płyt, która ma wywołać u słuchacza emocje, poruszyć jego serce i zadbać o bardziej romantyczną atmosferę. Na próżno szukać tutaj jakiś mocnych riffów czy agresywnych partii gitarowych. Ta muzyka ma być lekka i przyjemna w odsłuchu. Tak też jest, a że słyszało się lepsze utwory w takich klimatach to już nieco inna bajka. Z pewnością jest to pozycja godna polecenia fanom AOR, czy melodyjnego hard rocka.

Ocena: 6.5/10

TEN- Here be monsters (2022)

Każdy fan hard rocka musiał już pewnie zapoznać się z najnowszym dziełem brytyjskiej formacji Ten. Nic dziwnego, bowiem w końcu to jeden z ważniejszych zespołów, który potrafi dostarczyć wysokiej klasy melodyjny hard rock z nutka Aor. To specjaliści od dostarczania romantycznych melodii i bardzo emocjonalnych dźwięków.  "Here be monsters" to 15 album tej grupy , który ukazał się po 4 letniej przerwie i to pod skrzydłami wytwórni Frontiers Records.

Na płycie znajdziemy lekki, przyjemny hard rock z nutką Aor, a całość bardzo romantyczna i pełna stonowanych i poruszających melodii. Nad całością czuwał oczywiście Dennis Ward, który zna się na tego typu muzyce. Ten to przede wszystkim Gary Hughes, który idealnie tworzy klimat hard rocka za sprawą swojej pięknej barwy i charyzmie. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Sama płyta jest pełna inspiracji Magnum, Ufo, Thin Lizzy czy whitesnake.  Prawie 7 minutowy "Fearless" to jeden z ciekawszych kawałków na płycie. Jest lekko, przyjemnie i bardzo klasycznie. Riff od razu wpada w ucho. Jest też piękna ballada w postaci "Hurricane", która potrafi złapać ze serce i zapaść w pamięci. Coś z Deep Purple można wyłapać w rozbudowanym i klimatycznym "Strangers on a distant shore". Do grona ciekawych kawałków na pewno warto zaliczyć "The miracle of life" czy "Anything you want". Płytę tak naprawdę zdominowały lekkie i nastrojowe kawałki, które przesiąknięte są AOR. Dobitnie to potwierdza zamykający "the longest time", który idealnie podsumowuje całość.

Na tego typu muzykę trzeba mięć chęć i trafić w odpowiedni nastrój. Nie ma tu za dużo mocy, czy hard rockowego szaleństwa. Jest dużo romantycznych kawałków okraszonych stonowanymi i pięknymi melodiami. W kategorii hard rocka jest to solidna płyta, ale słyszałem też ciekawsze. Fani hard rocka czy AOR i tak powinni posłuchać co ma do zaoferowania TEN.

Ocena: 6/10


 

CLOVEN HOOF - Time Assassin (2022)

Jeden z najważniejszych zespołów lat 80 i co ciekawe wcale nie żyje tamtymi latami i nie odcina kuponów od wydanych w tamtym okresie dzieł. To jedna z nie wielu kapel, które swoją reaktywację mądrze wykorzystują i nagrywają płyty równie genialne co w złotych latach 80. Taki przykładem jest bez wątpienia brytyjski Cloven Hood, który powstał w 1979r. "Time Assassin" to album nr 9 w ich dyskografii i z pewnością nie przynosi wstydu kapeli, ale czy może konkurować z "age of steel"? O to jest pytanie?

Nowy album nagrał ten sam skład co "age of steel" i oczywiście stylistycznie mamy kontynuację tego co mieliśmy na ostatnich płytach. Dynamiczny, agresywny i nieco amerykański heavy/power metal w klimatach Liege lord, metal church czy Attacker.  Wszystko koncentruje się wokół znakomitego głosu wokalisty George'a Calla. Nie można zapomnieć też o ciekawych popisach gitarzystów i tu Ash jak i Chris stawiają na dynamikę, zróżnicowanie czy też melodyjność. 

Początek płyty jest mocny i bardzo obiecujący. Szkoda tylko że potem troszkę siada tempo i jakość całej płyty. Przepiękne są popisy gitarzystów w otwierającym "guardians of the universe".  Tak to jest killer z prawdziwego zdarzenia. W podobnym klimacie utrzymany jest agresywny i zadziorny "liquidator". Band pokazuje klasę i swój prawdziwy potencjał i to kolejna perełka na tej płycie. Imponuje też energią i pomysłowość "lords of death", który ociera się o twórczość Cage.  Nie do końca przekonuje mnie łagodny i nieco hard rockowy "after forever". Nie pasuje mi ten kawałek do tego co działo się na początku płyty. Tytułowy "Time Assassin" też tylko dobry i niczym już nie zaskakuje jak pierwsze kawalki. Klimat pierwszych kawalkow dostajemy w energicznym "highway man" i w takiej stylizacji band wypada najlepiej. Mocny riff, szybkie tempo i duża dawka przebojowości. Hard rockowy "Tokyo Knights" też nie wiele wnosi do płyty i to raczej ta słabsza część płyty. Ciarki znów mamy przy dynamicznym i niezwykle melodyjnym "Carnival of lost souls" i w tym utworze dużo dobrego dzieje się, a najlepsze to są tutaj popisy gitarowe. Czysty majstersztyk. 

Płyta miała potencjał i mogła dorównać "age of steel", ale materiał jest nierówny i pojawiają się słabsze momenty. Szkoda, bo początek płyty zwiastował zniszczenie i jedna z najciekawszych płyt roku 2022. Jest solidnie, ale to jak na ten band to za mało. 

Ocena : 7/10
 

piątek, 11 marca 2022

NEW HORIZON - Gate of the Gods (2022)

A o to i kolejna perełka z wytwórni Frontiers Records. Jedna z najbardziej wyczekiwanych płyt przeze mnie jeśli chodzi o rok 2022. Nie chodzi o to, że jestem jakimś wielki fanem H.E.A.T, ale przez to jak band prezentował się na pierwszych materiałach promujących. Czułem, że jest to płyta skierowana do mnie. Słowa zespół to może lekkie nadużycie bo debiutujący w tym roku projekt muzyczny o nazwie New Horizon tworzy dwóch muzyków znanych z H.E.A.T. Jona Tee odpowiada za warstwę instrumentalną, a Erik Gronwall dostarczył jedne z najlepszych partii wokalnych tego roku. Co może zdziałać dwóch muzyków w heavy/power metalu, który jest tak wyeksponowany? Odpalcie płytę i przekonajcie się na co ich stać.

Tak, spotkało się dwóch niezwykle uzdolnionych muzyków, którzy postanowili spełnić swoje marzenie i oddać hołd, dla wszystkich tych heavy czy power metalowych formacji, który ukształtowało tych dwóch muzyków. Usłyszycie w ich muzyce coś z beast in black, edguy, Gamma ray, Judas Priest, a to jedno z pierwszych elementów tej układanki. Okładka na pewno zachęca, a brzmienie tylko podkreśla jakość zawartości. Czy ktoś spodziewał się takiej petardy? No chyba właśnie nie i to jest najlepsze w tym wszystkim.

Erik imponuje swoim głosem i jego partie to czysty majstersztyk. Ma moc, ma pazur i niezwykłą techniką, a to czyni go niesamowitym frontmanem. Najbardziej mi przypomina Yannisa z Beast in Black, ale czasami ma coś z Fabio Lione. Przepiękny głos, który można słuchać i słuchać.

"Gate of the gods" to heavy/power metal w pigułce, to czysta encyklopedia gatunku i każdy utwór to jakiś tam znany nam kawałek tego gatunku. Dyskotekowe i nieco futurystyczny "A new horizon" to intro, które mocno przypomina styl Beast in Black. Powiem, że mnie początkowo zniechęciło do całości. Mocny riff w "We unite" po prostu przyprawia o gęsią skórę.  Klasycznie to brzmi, a zarazem świeżo, współcześnie. Jest podniosły refren godzien Helloween czy Rhapsody, a motyw klawiszowy przypomina Sabaton. Tu znajdziemy wszystko to co najlepsze w power metalu i z każdego rejonu po trochu. Riff z "stronger than Steel" to już bardziej ukłon w stronę heavy metalu. Słychać echa Primal Fear, Accept czy Manowar. Podniośle i równie melodyjnie jest w "cry for freedom", choć tutaj band stara się brzmieć nieco nowocześniej i troszkę bardziej progresywnie. Wysoki poziom utrzymany i to nie koniec perełek na płycie. "Stardust" to rasowy power metalowy killer i ta energia po prostu sieje zniszczenie. Stary dobry Sabaton wybrzmiewa w przebojowym "Event Horizon" i do dziś pamiętam jak ten kawałek mnie zniszczył podczas promocji albumu. Geniusz i przykład jak ma brzmieć power metal w dzisiejszych czasach. Geniusz i perfekcja, więcej nic nie trzeba dodawać. Epickość i marszowe tempo to atuty rycerskiego "The end of All". Finał płyty to tytułowy "Gate of the gods" i tutaj mamy emocje i epickość. To złożona kompozycja, która dawkuje nam emocje. Dużo się tutaj dzieje, a Jona Tee wygrywa ciekawe i pokręcone motywy.

Liczyłem na coś wielkiego, ale że dostanę jedną z najlepszych płyt tego roku to bym się nie spodziewał nawet w najpiękniejszych snach. Ta płyta ma wszystko, ale jest bardzo urozmaicona i ma z każdego rodzaju power metalu coś przemyconego. To znakomita mieszanka, która nie jest kolejną kopią znanych kapel. Wykreowali swój własny styl, a przy tym nie boją się inspirować znanymi zespołami. Miło widzieć, że tych dwóch geniuszy wsparli też znakomici goście jak choćby Sam z Dragonforce czy Rob z Dynazty. New Horizon to faktycznie nowy horyzont power metalu, powiem więcej to jego nadzieja na coś lepszego i świeżego. Mocny start i słowo debiut nijak ma się do zawartości. Gorąco polecam!

Ocena: 10/10
 

EDGE OF FOREVER - Seminole (2022)


Ostatnio wziąłem sobie za cel nadrobić troszkę zaległości z hard rocka, a przede wszystkim płyt wydawanych przez wytwórnię Frontiers Records. W tej wytwórni drzemie potencjał i kryje wiele perełek. Dla mnie taką perełką jest band o nazwie edge of Forever.  Moją uwagę przyciągnęła obecność Alessandro Del Vecchio, który tym razem daje się poznać nie tylko jako kompozytor, klawiszowiec czy producent, ale przede wszystkim wokalista. Jego band Edge of Forever wydał właśnie swój 5 album zatytułowany "Seminole". Każdy fan hard rocka, czy melodyjnego heavy metalu musi poznać to dzieło.

Wystarczy odpalić udostępnione materiały z nowej płyty i już słychać, że to nie jakaś tam hard rockowa papka bez pomysłu, emocji i mocy. Edge of Forever balansuje na granicy hard rocka i melodyjnego metalu czerpiąc przy tym z patentów wypracowanych na przestrzeni lat przez Pretty Maids, Journey, Foreigner, czy Rainbow. Del Vecchio ma smykałkę do tworzenia przepięknych kompozycji, które na długo zapadają w pamięci. Tak też jest tutaj, a prócz niego są też inne gwiazdy jak choćby Aldo Lonobile z secret sphere. Ja wiem, że okładka troszkę tutaj nie pasuje, ale muzyka to już prawdziwa uczta dla każdego kto szuka pomysłowych melodii i podniosłych refrenów.

Mam ciary już przy otwieraczu "Get Up on your feet again", gdzie dostajemy zadziorny riff i ciekawą mieszankę heavy metalu i hard rocka. Alessandro nadaje utworowi emocji, finezji i niezwykłej mocy. Refren to czysty geniusz i nic dziwnego że Del Vecchio jest ważną osobą w Frontiers Records. Troszkę progresywności dostajemy w nastrojowym "The other side of pain". Hard rock w najlepszym wydaniu dostajemy w "made it through", który momentami ociera się o twórczość Gotthard czy Rainbow. Więcej heavy metalu z pewnością dostajemy w zadziornym i nieco mroczniejszym "Another Salvation" czy w "Our battle rages on". Ten ostatnio prowadzony przez klimatyczne klawisze i dynamiczne tempo. Dzieje się sporo, a najlepsze są zaloty pod Rainbow.  Tytułowy kawałek rozbity na 4 kompozycje też pokazuje geniusz Alessandro i jego smykałkę do tworzenia ciekawych kompozycji. Mnie osobiście rozłożył na łopatki "wrong Dimension". Mam słabość do tego typu kawałków, które mocno nawiązują do "Stargazer" Rainbow. Tutaj mamy killer tego kalibru.  8 minut to i tak krótko jak na taką perełkę. Ten riff, to prowadzenie kawałka i niesamowity głos Aleesandro. Magia!

"seminola" to z pewnością coś więcej niż kolejny hard rockowy album. To przejaw geniuszu Alessandro, którego ostatnio wszędzie pełno. Mam smykałkę do hitów, do tworzenia kawałków na pograniczu hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Nowy krążek Edge of Forever to bez wątpienia pozycja obowiązkowa dla miłośników melodyjnego hard rocka czy heavy metalu.

Ocena: 9/10

czwartek, 10 marca 2022

STEELBALLS - The neverending fire (2022)

Patrzysz na okładkę nowej płyty argentyńskiej formacji Steelballs i się zastanawiasz czy to nie jest jakiś zaginiony klasyk z lat 80. "The neverending fire" to kontynuacja debiutu i znów  mamy mieszankę heavy/speed metalu z lat 80.  Może nie jest to jakiś zaginiony klasyk, ale spełnia wszelkie znamiona żeby takim stać się. Nowy album, nowy skład, ale jakość zostaje dalej na takim samym wysokim poziomie.

W 2019r pojawił się gitarzysta Jorge Sam Rpman, a w 2021r basista Federico Initello.  Panowie wnieśli sporo świeżości i słychać że znają się na rzeczy. "The neverending fire" ma wszystko co piwnna mieć płyta z kręgu heavy/speed metalu. Ryczące Gitary, ostre riffy, rozpędzony sekcje rytmiczna i charyzmatycznego wokalistę który sieje zniszczenie swoim głosem. Każdy utwór wnosi coś do płyty i pokazuje w pełni potencjał tej kapeli.

Mamy tu energiczny i klasycznie brzmiący "stormbringer" który czerpie garściami z lat 80.Jeszcze więcej agresji ma w sobie zadziorny "King of the wind"  i solówki na tej płycie są bardzo przemyślane i niezwykle melodyjne. Epickość to atuty rozbudowanego "stranger in the sky" w którym dzieje się dużo dobrego. Nie brakuje tutaj też speed metalowych petard typu "scream for freedom" czy "Keeper of eternal flame". 


35 minut muzyki szybko mija i choć nie ma tu niczego nowego to słucha się tego z wielką przyjemnością. Ta płyta ma wszystko co liczy się w heavy/speed matu. Płyta jest bardzo gitarowa, melodyjna i oddaje hold dla lat 80. Jedna z ważniejszych płyt roku 2022.


Ocena : 9 /10

wtorek, 8 marca 2022

STRAY GODS - Storm the Walls (2022)

Bob Katsionis to niezwykle utalentowany i pracowity muzyk, którego wszędzie pełno. Zawsze tam gdzie pojawia się jego nazwisko to można być pewnym, że czeka nas prawdziwa uczta. W tym roku startuje ze swoim zespołem o nazwie Stray Gods. Band powstał z myślą o fanach muzyki Iron Maiden i każdy kto tęskni za okresem Brave New world, czy latami 80 tej formacji ten powinien posłuchać debiutu Stray Gods o nazwie "Storm The Walls". Ktoś tu odrobił zadanie domowe i brzmi to jakby sam Steve Harris napisał materiał na ten album. Brawo Bob, bo to jego zasługa jak brzmią te kompozycje.

Aby móc grać jak iron maiden trzeba mieć prawdziwych fachowców na pokładzie by osiągnąć tak wysoki poziom muzyki jaki prezentuje Iron Maiden, zwłaszcza jeśli mamy na myśli lata 80. Bob nie tylko odpowiada za aspekt kompozytorski, bowiem to on również odpowiada za partie gitarowe. Słychać inspiracje iron maiden, ale jest w tym świeżość, pomysłowość i brzmi to momentami jakbym słyszał Dave'a Murray'a czy Andriana Smitha. Wysoka klasa jest tych partii gitarowych i nie ma tutaj miejsca na fuszerkę.  Na basie jest Gus Macricostas, na perkusji Thanos Pappas,  a na wokalu nie kto inny jak Artur Almeida z Attick Demons. Ciężko sobie wyobrazić kogoś lepszego na wokalu, bowiem Artur potrafi brzmieć jak Bruce Dickinson i ma niezłego kopa. Wszystko jest tak jak być powinni, ale pytanie jakie się nasuwa czy można nie tylko zbliżyć się do stylistyki iron maiden z lat 80, ale właśnie poziomem? Stray Gods podołał zadaniu i całość brzmi jak zaginiony album żelaznej dziewicy.

Już otwieracz "the seventh day" to rasowy hicior godny dokonań Iron Maiden. Jest melodyjnie, przebojowo i te solówki, które kipią chwytliwością i pomysłowością. Szczęka opadła, a to dopiero początek. Nieco szybszy jest "Black Horses" i tutaj momentami przypominają mi się czasy "2 minutes to midnight". Co za dynamika i energia w tym zespole. Słucha się tego jednym tchem i na takie motywy nie jeden fan iron maiden czekał. Ten bas i rozbudowanie w "Silver Moon" to iście w stylu harrisa. Brawo i tutaj Bob pokazuje klasę.  Mało kto potrafiłby stworzyć kawałek w jego stylu! Kolejne szybkie killery to "Naked in the Fire" czy przebojowy "The world is a stage". Rasowy styl iron maiden w najlepszym wydaniu i Artur też błyszczy jak nigdy wcześniej. Epickość grecka wybrzmiewa w ponad 7 minutowym kolosie "Storm the Walls". Magia i prawdziwe piękno klasycznego heavy metalu.  To się nazywa hołd dla swoich idoli z lat młodzieńczych.

Kopii stylu Iron maiden było pełno, ale rzadko kiedy udaje się zbliżyć poziomem i faktycznie jakością. Ten album brzmi jak faktycznie zaginiony klasyk Iron Maiden. Jedynie co mi brakuje to eddiego na okładce. Bob znów pokazał, że jest geniuszem i potrafi zaskoczyć swoich fanów. Brawo panowie, kawał dobrej roboty.

Ocena: 9.5/10
 

poniedziałek, 7 marca 2022

GIANT - Shifting Time (2022)


 Po 12 latach ciszy powraca amerykański Giant. To jest ważne wydarzenie, nie tylko dla fanów tej zasłużonej formacji, ale też każdego kto kocha klasyczny hard rock. Początki kapeli sięgają 1987r i w zasadzie z tamtego składu został basista Mike Brignardello i perkusista David Huff. Nowy album "Shifting time" to prawdziwa uczta dla wszystkich tych co wychowali się na Rainbow, Pink Cream 69, czy Gotthard. Warto było czekać na nowe dzieło Giant !

Okładka zwiastuje naprawdę coś dobrego i jeszcze jak spojrzy się na wytwórnię tj Frontiers Records to już można poczuć spokój i pewność, że to płyta godna uwagi. Zawartość faktycznie zasługuje na uznanie i pochwałę każdego kto kocha hard rock. Panowie grają bardzo klasycznie, ale z finezją i dbałością o detale.  Wokalista Kent Hilli wnosi sporo świeżości do muzyki Giant i jego głos jest po prostu obłędny i idealnie pasuje do tego typu muzyki. Momentami czuje się jakbym słuchał Voodoo Circle, czy Whitesnake.

Dobrze te cechy uwydatnia taki zadziorny i przebojowy "Let our love win". Hard rock w najlepszym wydaniu i do tego pełen emocji i finezyjnych partii gitarowych. Cudo! Lekkość i niezwykła melodyjność to atuty klimatycznego "Never Die Young". Duet Roth i Hilli po prostu wymiata i dostarcza sporo pięknych chwil. Kolejny hicior to bez wątpienia romantyczny "Dont say a word" i ten refren po prostu sieje zniszczenie. Co za precyzja i pomysłowość! Echa Deep Purple czy Whitesnake można wyłapać w rytmicznym i klasycznym "Highway of Love". Sporo pazura i hard rockowego szaleństwa mamy w "Standing tall". Nie do końca przemawia do mnie taki "Anna Lee" czy "its not over".

Wykonanie na wysokim poziomie. Klimatyczna okładka, zwarty i przygotowany band, który imponuje talentem i wyszkoleniem technicznym. Do tego przemyślany i dojrzały materiał. Jasne zdarzają się bardziej popowe kawałki, bardziej komercyjne, ale nie zmienia to faktu iż to wysokiej klasy hard rockowy album. Klasa sama w sobie i gorąco polecam każdemu kto kocha czasami odpłynąć przy pięknych rockowych dźwiękach. No i ten przepiękny głos Kenta! Cudo!

Ocena: 8.5/10

niedziela, 6 marca 2022

MARTYR - Planet Metalhead (2022)

Póki co rok 2022 nas nie rozpieszcza i w zasadzie ciężko o coś godnego uwagi. W dużej mierze ówczesne płyty są obdarte z mocy, agresji i wszystko jest jakieś takie na jedno kopyto. Do grona płyt godnych uwagi warto wpisać nowy album holenderskiego Martyr. "Planet metalhead" to może nie jest płyta idealna, ale jest to wysokiej klasy heavy/power/speed metal, który przemyca patenty Judas Priest, Metal Church, Helloween, Iron Maiden.

Gitarzysta Rick Bouwman i wokalista Robert Van Haren to w zasadzie ostoja tego zespołu od samego początku, czyli od roku 1982.  Band ma doświadczenie i spory staż, pomijając nawet fakt, że reaktywowali się ponownie w 2005r. Na "Planet metalhead" przyszło fanom czekać 6 lat i w tym okresie doszło do zmian personalnych w zespole. Zostali oczywiście Robert i Rick. Nowy skład, nowe możliwości i trzeba przyznać, że band trzyma fason. Jasne nie jest to wszystko może idealne, ale nie można im odmówić agresji, dynamiki i pomysłu na siebie. Mroczny klimat też robi robotę. Okładka wieje kiczem, ale zawartość to już inna bajka.

Początek "Raise your horns,Unite" może nie jest obiecujący i może nawet troszkę irytuje, dopiero wejście gitar wprowadza w osłupienie. Jest mocny riff, ciekawa praca gitar, soczysta sekcja rytmiczna i ten miks  Attacker, Judas Priest i Metal Church wypada naprawdę dobrze i chce się poznać pozostałą zawartość. W podobnych klimatach utrzymany jest "Demon Hammer" i słychać że band mimo nowego składu jest zgrany i wie czego chce.  Imponują melodie oraz zadziorne tempo w "Children of the Night". Klasyka sama w sobie, bo słychać tutaj coś z Iron maiden, czy Judas Priest. No jest moc, a to jeszcze nie wszystko. Band poradził sobie również z klimatyczną i rozbudowaną balladą, jaką jest "No time for goodbeys".  Na wyróżnienie zasługuje również "Diary of the Sinner", który jest hołdem dla twórczości Judas Priest. Rozpędzony i pełen ciekawych zagrywek gitarowych "Church of Steel" też zostaje w pamięci. Niby nic nowego, a zagrane z pomysłem i niezłą energią. Bardzo pozytywne zaskoczenie.

Na kolana nie powaliło, bowiem niektóre aspekty wymagają nieco jeszcze dopracowania, a czasami po prostu jest troszkę na jedno kopyto. Mimo jakiś drobnych błędów płyta prezentuje się okazale, Każdy fan heavy/power/speed metalu powinien posłuchać, jak obecnie brzmi holenderski Martyr. Nie brakuje ciekawych melodii, czy nawet killerów, a to już sporo. Mam nadzieję, że na kolejny album nie trzeba będzie czekać kolejnych 6 lat.

Ocena: 8/10
 

sobota, 5 marca 2022

HIBRIA - Me7amorphosis (2022)

Hibria miewał wzloty i upadki, ale nie zmienia to faktu, że to jedna z najważniejszych brazylijskich kapel metalowych.  Gitarzysta Abel Camargo to jedyny członek z oryginalnego składu i choć skład obecny to już zupełni inni muzycy, to band wciąż gra mieszankę heavy/power metalu. 7 album zatytułowany "Me7amorphosis" to przykład czasami zmiany personalne nie niosą ze sobą nic dobrego. Jest nieco nowocześnie, nieco progresywnie, ale wciąż band nie potrafi osiągnąć poziomu z pierwszych płyt.
 

Nowy skład, nowi muzycy i tylko gitarzysta Abel ostał się z klasycznego składu. Bruno i Abel może i grają nowocześnie i nawet momentami ciężko, ale jakoś nie przedkłada się to na jakość. Dostajemy solidne rzemiosło, ale nic ponadto. Wokalista Victor Emeka może i pasuje do tego co gra obecnie Hibria, ale też brakuje mi momentami mocy i świeżości w jego partiach.

Nie najgorzej wypada bez wątpienia otwierający "War Cry", który przemyca ciekawe melodie, choć jest nieco toporny i nieco taki przewidywalny. "Shine" to również solidny heavy/power metal, który brzmi bardzo znajomo. Dużo jednak chybionych pomysłów, jak ten w "Fearless Will", który mimo swojej dynamiki jest bardzo przeciętny. Nie trafia do mnie co band tutaj prezentuje. Przekombinowany "Tribal Mark" czy rozbudowany "A storm to heal" to prawdziwe koszmarki, które są ciężko strawne.

Niestety to już nie jest Hibria, która czarowała na swoich pierwszych albumach pomysłowością, ciekawymi aranżacjami. Zespół wtedy naprawdę błyszczał i odgrywał ważną rolę na scenie heavy/power metalowej. Obecnie to jest muzyka niska lotów, która nudzi swoją formą i jakością. Rozczarowanie to mało powiedziane. Czy odbiją się od dna? Czas pokaże.

Ocena: 3/10

czwartek, 3 marca 2022

AXEL RUDI PELL - Lost XXIII


 Czy ktoś wątpił w geniusz Axela Rudi Pella? Czy ktoś sądził, że zmieni nagle swój styl? Porzuci to na co tak ciężko pracował? Czy ktoś wątpił w to, że mistrz melodyjnego metalu nie jest w stanie utrzymać wysokiego poziomu swojej muzyki? Powiem wam, jedno. Axel Rudi Pell może się starzeje, ale wciąż jest geniuszem i prawdziwym mistrzem gitary. To jeden z moich ulubionych gitarzystów i muzyków heavy metalowych i zawsze dostarcza materiał najwyższej próby. Można mu zarzucić, że kurczowo trzyma się swojego wypracowanego stylu i nawet nie szuka nowych rejonów czy elementów zaskoczenia. Mnie to nie przeszkadza, póki muzyka jest wysokich lotów. 33 lata mija od wydania "Wild Obsession" i mało kto może się pochwalić taką produktywnością co Axel. W końcu dorobił się 21 albumu studyjnego i w dodatku to jeden z jego najlepszych albumów. Jak on to robi? Czyżby zawarł jakiś pakt z diabłem?

"Lost XXIII" to długo wyczekiwany album niemieckiego bandu Axel Rudi Pell.  Z Axelem można w zasadzie obstawiać w ciemno czego można się spodziewać. Klimatyczna okładka, gdzie zawsze albo jakieś czaszki, albo jakieś tajemnicze miejsce, czy rycerze, potem oczywiście klimatyczne intro, dynamiczny otwieracz, jakiś rockowy kawałek, ballada, potem może instrumentalny i oczywiście kolos. W myślach już sobie może w miarę wyobrazić co i jak. Schemat jest i na tym albumie, ale przecież nie mogło być inaczej, prawda? Mnie zaskakuje, że panowie od lat tak dobrze się dogadują i wciąż mają tak wysoką formę. Johny to przecież jeden z najlepszych wokalistów, który nie kryje inspiracji Ronniem James Dio. Jego wokal jest jak wino, im starszy tym lepszy. Axel na tej płycie tez wygrywa sporo ciekawych riffów i solówek. Dzieje się i to sporo. Muzycznie nie brakuje odesłań do twórczości Rainbow, Dio, czy Black Sabbath z czasów Tony Martina. Płycie najbliżej do "The Crest" czy "Knights Call", które tak wysoko cenię. To wszystko brzmi jak sen, ale rzeczywiście najnowszy krążek, który ma się ukazać 15 kwietnia ma szansę być płytą roku, a jeśli nie to z pewnością jedną z najważniejszych płyt roku 2022.

Odpalamy płytę i już unosi się tajemniczy klimat w intrze. Axel w roli głównej wygrywa nastrojowy riff i słychać te inspirację Rainbow. Jak zawsze są ciarki. Płytę promował "Survive", który jest rasowym otwieraczem Axela. Dynamiczny, zadziorny i pełen wigoru. Klasyczny riff i odlscholowy refren robią robotą. Tutaj dostajemy jedną z najlepszych solówek na płycie, ale pełno na płycie takich smaczków. "No compromise" już bardziej stonowany w swojej formule, ale też z nutką hard rocka. Jakoś przypomniały mi się czasy "Black Moon Pyramid". Axel potrafi stworzyć dobry lekki i nieco hard rockowy kawałek i ten taki jest. Dalej mamy również pomysłowy i nieco hard rockowy "Down on the Streets", który przemyca patenty Dio, czy Scorpions, ale oczywiście to wciąż heavy metal w stylu Axela. Oczywiście to już kolejny przebój na płycie, który szybko wpada w ucho. Pamiętacie może "Clown is the dead" ? Może "Gone with the wind" nie jest krok w krok taki sam, ale ma podobny ładunek i to również spokojny kawałek, który liczy sobie prawie 9 minut. Gitara jest tutaj pełna emocji, finezji i lekkości. To gra gitary i wokalu Johniego. Co za duet, co za świetnie balansowanie na skraju ballady i rocka. No jest magia i na takie kawałki zawsze warto czekać. Brawo Axel! Zostajemy przy dłuższych kawałkach, bowiem "freight Train" też trwa 6 minut. Marszowe tempo i znów świetna dawka partii gitarowych. Riff prosty, stonowany, ale pełen gracji i klasycznego wyrafinowania. Dialog prowadzony przez Axela i Johnego jest uroczy i wciąga w ten świat. Sam kawałek pasuje mi do stylu "The crest".  Szoku doznałem przy "Follow The Beast". Kurcze, nie pamiętam kiedy to Axel grał tak ostro, tak szybko. Mocna rzecz! Tu wkraczamy w rejony heavy/power metalu. Rasowy killer!  To kolejny dowód na to jak ciekawie urozmaicono materiał na tej płycie. Ballady u Axela to zawsze coś wyjątkowego i niezapomniane przeżycie. "Fly with me" wzrusza i mimo prostego motywu łapie za serce. Bardzo klasycznie i te pianino robi tez odpowiedni klimat. Klasa sama w sobie. "the Rise of Ankhoor" to w końcu ciekawsze popisy Ferdiego, który znakomicie tutaj współpracuje z Axelem. Przypominają się czasy Rainbow, ale najwięcej tęczy słychać w "Lost XXIII".  Znów to zrobił. Znów dostajemy epicki kawałek, który niszczy swoją jakością i pomysłowością. To utwór, który nieco przypomina "Tower of Babylon" czyli znów mamy nawiązania do nieśmiertelnego "Stargazer" Rainbow. Johny znów pokazuje jak świetnym wokalistą jest, a Axel dostarcza tutaj sporo intrygujących motywów. To taka wisienka na torcie i definitywne położenie słuchacza na łopatki. Finał godny mistrza!

Ta okładka zwiastowała ucztę i płytę w stylu "The Crest" czy "Knights Call" i tak faktycznie jest. Poziom równie wysoki prezentuje. Ta płyta ma wszystko co jest piękne w muzyce Axela i to taki definicja jego stylu. Mamy balladę, szybkie kawałki, kolosy i hard rockowe przeboje. Jest wszystko, a nawet więcej. Ja w pisałem ją do listy najlepszych płyt Axela. Dzięki mistrzu i obyś wciąż miał taki zapał i tyle pomysłów do komponowania takich perełek. Niech inni uczą się od Ciebie! To co kolejna płyta za rok, a może dwa lata? Pewnie tak.

Ocena: 10/10

AMORPHIS - Halo (2022)


 Kto z nas czasami nie lubi poddać się bardziej wyszukanym i wysmakowanym dźwiękom. Kto z nas nie lubi czasami za wędrować w mniej znane rejony, czy dźwięki bardziej złożone. Przychodzi taki moment, że mamy ogromną ochotę sięgnąć po płytę, która nie będzie na jedno kopyto i jedno wymiarowa. "Halo", który wydał właśnie fiński Amorphis to płyta, która jest właśnie taką odskocznią od tego co do tej pory się ukazało. Dlaczego?

Przede wszystkim nie da się wrzucić tej płyty do jednego wora. Jasne dominuje tutaj melodyjność i pierwsze skojarzenie to melodyjny death metal. "Halo" to jednak coś więcej, bowiem mamy tutaj aspekty folkowe, momentami nieco power metalowe, czy przede wszystkim progresywne. Całość ma wydźwięk podniosły i czuć klimat symfonicznych płyt. To wszystko sprawia, że Amorphis nagrał płytę która tak naprawdę może trafić do szerokiego grona słuchaczy. Każdy znajdzie coś dla siebie.

Co kryje się za tą tajemniczą okładką? Bardzo zróżnicowany i wysmakowany materiał, który stawia bardziej na klimat i pokręcone aranżacje niż rasowe agresywne granie. Znakomicie wypada układ na dwa wokale, gdzie pojawia się growl i bardziej czysty wokal. Ma to swój urok i stanowi podstawowy filar "Halo". Płyta na pewno kradnie show swoim niepowtarzalnym, nieco progresywnym klimatem. Można poczuć się oczarowanym, a i melodie potrafią zapaść w pamięci. Nie jest to może najlepsze dzieło tej zasłużonej formacji, ani też płyta idealna, ale to wciąż cholernie wysoki poziom, który czasami jest nie do osiągnięcia dla innych kapel.

Na plus na pewno zaliczę klimatyczny i bardzo melodyjny "Northwards", który wprowadza nas w magiczny świat "Halo". Słychać, że gitarzyści Esa i Tomi wciąż znakomicie się dogadują i ta współpraca daje bardzo udane i zadziorne riffy. Jest sporo tutaj ciekawych partii gitarowych, które napędzają ten album. Stonowany i nieco bardziej folkowy "On the dark waters" wpisuje się w ramiona melodyjnego metalu z tamtych rejonów. Mocnym kawałkiem jest "A new land", gdzie band też stawia nacisk na chwytliwe melodie i progresywne smaczki.  Kolejne killery to bez wątpienia "When the gods came" czy właśnie marszowy i nieco mroczniejszy "Seven roads come together". Najagresywniejszy wydaje się być w swojej formie "The Wolf", z kolei taki "Halo" wydaje się być słabszym ogniwem. Jak dla mnie za dużo tu melancholii i nastawienia na taki romantyczny feeling, przez co brakuje ognia i pazura. Nie oznacza to, że płyta jest słaba.

"Halo" nie zwołuje świata, nie zmieni postrzegania marki Amorphis, ale to ważna pozycja dla maniaków takiego grania, to również solidna pozycja w ich dyskografii. Fani nie będą zawiedzeni, a i nowych fanów może przybyć.  Płyta godna polecenia!

Ocena: 8.5/10

środa, 2 marca 2022

SABATON - The war to end all wars (2022)


 Jesteśmy świadkami konfliktu rosyjsko - ukraińskiego i to nie jest coś do czegoś przywykliśmy. Niepokój, niepewność, strach, cierpienie, zniszczenie i wiele innych negatywnych emocji wzbudza wojna. Czyżby idealny temat na kolejną płytę Sabaton? Może kiedyś. Póki co na 4 marca przypada premiera "the war to end all wars". To tak naprawdę sequel "the great war" i dalej zostajemy przy 1 wojnie światowej. Dziwne jest słuchać płyty o tematyce wojennej, kiedy za naszymi granicami faktycznie toczy się wojna. Jednak przez te zdarzenie płyta wzbudza jeszcze większe emocje. 


Muzycznie to nic nowego, tylko swoista kontynuacja poprzedniego albumu.  Sabaton dalej gra swoje, stawiając na marszowe tempo, na podniośle refreny i niezwykłą przebojowość. Zachwyca z pewnością forma wokalną Joakima, który nic nie stracił na mocy i zadziorności.  Tommy Johansson błyszczy na tym albumie i roi się tutaj od genialnych, momentami neoklasyczny solówek. Jest w tym Gracja, melancholia i finezja. Majstersztyk, ale Tommy to prawdziwy weteran power metalu.

Okladka, brzmienie, styl i jakość to istnia kopia poprzedniego krążka. Nie ma zaskoczenia.  Płyta znów trwa 45 minut, ale materiał jest dobrze wywarzony i nie ma powodów do narzekania.

Płytę otwiera głos lektorki niczym "the art of war" i to sprawia że otwierający "Sarajevo" zaskakuje formułą i stylem. Podniosły refren robi tutaj robotę.  Brakuje wam szybkiego, zadziorne go power metalu? "Stormtroopers" spełni wasze oczekiwania. Ciekawe jest to, że słyszę tutaj coś "ballas to the wall" Accept w środkowej części utworu. Solówki są tutaj po prostu idealne. Cudo! Marszowy "dreadnought" to taki typowy Sabaton jaki kochamy.  Singlowy  the unkillable soldier" to power metalowa petarda i jeden z najlepszych kawalkow na płycie. Kiczowate klawisze, sentyzatory rodem z lat 80 i klimaty beast in black można uchwycić w przebojowym "soldier of heaven".  Imponuje "hell fighters" który opiera się na mocnym power metalowym riffie na miarę najlepszych płyt Gamma ray. Można delektować się podniosłym i epickim "race to the sea". Tutaj znów panowie stawiają na emocje i finezyjne solówki. Troszkę odstaje "lady of the dark" który jest jakby bardziej komercyjny. Piękny wojenny klimat można poczuć w "christmas truce" i "versailles" który utrzymane są w stonowany tempie. 

Obyło się bez niespodzianek. Sabaton gra dalej swoje i nie schodzą poniżej swojego poziomu. Na nich zawsze można liczyć, a w formuła wypracowaną przed laty sprawdza się. Tematów do pisania nie zabraknie, a obecne wydarzenia mogą być idealnym natchnieniem na kolejne albumy.  Typowy album sabaton, który trzeba mieć w swoich zbiorach. 

Ocena : 9/10

PALANTIR - Chasing a Dream (2022)


 Po 5 latach przerwy wraca szwedzki Palantir z nowym albumem i "chasing a dream" to kontynuacja debiutu. Tym razem jednak postawiono na krystaliczne brzmienie, symfoniczne ozdobniki, a także progresywne patenty. Dalej jest to wysokiej klasy power metal, a w dodatku Ced Forseberg z Blazon Stone poza rolą producenta, objął funkcję basisty stając się pełnoprawnym członkiem Palantir.

Ced to nie jedyna gwiazda, bowiem jest też uzdolniony klawiszowiec Frykholm, który nadaje Palantir magicznego klimatu i nieco progresywności. Jest też wokalista Marcus Olkerud, który śpiewał w Rocka Rollas czy starblind. Każdy z muzyków ma znaczący udział i to słychać. To dzieło zganej ekipy, która wie czego chce i w jakim kierunku podąża. 

Płyta jest pełna wysmakowanych i wciągających melodii. Dobitnie to potwierdza "chasing a dream". Jest lekko, może nieco rockoeo, ale brzmi to magicznie od pierwszych sekund. Solówki w gniatają w fotel i neoklasyczne zapędy są tutaj mocnym atutem.  Pomysłowość bije z rozpędzonego "queen of the moon". Kto szuka progresywności i klimatu ten znajdzie to w Astral prison". Na pewno więcej klasycznego power metalu znajdziemy w dynamicznym "among the stars" czy przebojowym "where i belong".  Całość idealnie podsumowuje rozbudowany i podniosły "read the signs". 

Palantir to już rozpoznawalna i wartościowa marka na scenie power metalowej. Nowy album to tylko potwierdza. Na takie płyty zawsze warto czekać. 

Ocena : 8/10



MERCILESS LAW - Troops of Steel (2022)


 Ilekroć widzę, że Cederick Forseberg maczał przy danej płycie to już wiem, że można się spodziewać czegoś wyjątkowego. Tak też jest w przypadku Merciless Law. To projekt muzyczny Pancho Ireland, który pojawiał się gościnnie w Blazon Stone Ceda. Debiut w postaci "Troops of steel" to idealny przykład, że w Chile też może powstać wysokiej klasy heavy/speed metalowy album. Ced czuwał nad całością.

Okładka ma klimat i nie przeszkadza fakt, że główną postacią jest terminator. Brzmienie jest soczyste, ale mocno zakorzenione w latach 80. Sam Pancho ma ciekawą barwę i talent do komponowania ciekawych utworów. Co ciekawe jego styl śpiewania i styl komponowania przypomina mocno właśnie styl Ceda. Mnie to wcale nie przeszkadza.

Płytę otwiera rozpędzony "A new Order", który oddaje to co najlepsze w heavy/speed metalu, a skojarzenia z takim Rocka Rollas są jak najbardziej na miejscu.  Stonowany i nieco toporny "Blinded" też ma w sobie to coś i sprawdza się jako rasowy hit. Urocze są popisy gitarowe w dynamicznym "Wrath", który znów ukazuje geniusz Pancho. Wiele dobrego dzieje się w urozmaiconym "Victims of War", który momentami przypomina wczesny Helloween. Co za petarda! Kolejny hicior to bez wątpienia "the street fighter", który zapada na długo w pamięci. Końcówka płyty to przede wszystkim rozpędzony i agresywny "World Circus" z podniosłym refrenem. Zamykający "Troops of steel", który ma świetny klimat to bez wątpienia piękne podsumowanie tej świetnej płyty. Prawdziwa perełka, a w dodatku przemyca patenty Running wild.

"Troops of Steel" to kwintesencja heavy/speed metalu i nie lada gratka dla fanów Ceda. Tutaj bardziej czuwa nad całością, ale jego wpływ na styl Merciless law jest wyczuwalny od samego początku. To płyta, która zasługuje na uwagę i śmiało można zaliczyć ją do najlepszych z roku 2022.

Ocena: 9/10

wtorek, 1 marca 2022

WHITE TOWER - White Tower (2022)


 Okładka paskudna. Odstrasza i to bardzo skutecznie, ale kiedy odpali się debiut greckiego White tower to można im wiele wybaczyć. Niby nic nowego tutaj nie dostajemy, bowiem to kolejna wariacja na temat Udo czy Accept, ale jakość i wykonanie sprawiają, że "White Tower" tej młodej kapeli zasługuje na uwagę.

Brzmienie takie typowe dla tego typu płyt, a więc duża dawka zadziorności, toporności i wszystko na stawione na klimat lat 80.  Gitarzyści Mike i Nick stanowią trzon tej formacji i to za ich sprawą płyta jest solidna, bardzo klasyczna. Najlepsze w tym wszystkim, że partie gitarowe są mocne wzorowane na płytach Accept z lat 80. Do tego jeszcze charyzmatyczny wokalista Gago, który momentami przypomina styl śpiewania Udo. Panowie mają talent i potrafią zagrać godny uwagi materiał, który miło się słucha. Jasne te wszystkie motywy już wcześniej się gdzieś słyszało, ale nie przeszkadza to w odbiorze. Band pokazuje swój potencjał w znakomitym "Lions of Steel", który kipi energią i niezwykłą przebojowością. To rasowy killer i nic tego nie zmieni. Dobrze wypada też hard rockowy "I rule midnight", który pokazuje band w nieco innym obliczu. Miks Accept i Judas Priest można wyłapać w "Spread the fire", a taki rozpędzony "Curse of the night" to jeden z mocniejszych kawałków na płycie. Klasycznie brzmi też stonowany i nieco mroczniejszy "Find a way to rock". Całość zamyka solidny rockowy "Rough sex".

"White tower" to coś dla fanów Accept, Udo czy Krokus. Każdy kto lubi prosty heavy metal w stylu lat 80, ten szybko odnajdzie się na tej płycie. Nie wszystko jest idealne i są wpadki, ale mimo wszystko warto poświęcić czas na zapoznaniem się z debiutem White Tower. Na pewno nie jest to zmarnowany czas.

Ocena: 6/10