Strony

poniedziałek, 28 listopada 2022

HOWLER - Descendants of evil (2022)


 Już na samym wstępie należą się brawa dla okładki nowego krążka Howler. Jedno spojrzenie na frontową okładkę "Descendants of evil" i od razu wiadomo, że mamy do czynienia z płyta z kręgu heavy/thrash metalu. Czuć klimat lat 80 czy 90 i to faktycznie znajdziemy tutaj na nowym krążku, To już 4 album w ich dyskografii, co jest całkiem dobrym wynikiem. Pochodzący z Kostaryki Howler działa od 2008 r i potwierdza, że są zespołem godnym uwagi.

Względem poprzednich płyt mamy zmianę na pozycji perkusisty i pojawia się tutaj Leyner Mora. Trzonem tego zespołu jest duet gitarzystów Renan Obandon i David Mora. Panowie stawiają na dobrą rozrywkę, na melodyjność i zadziorność. Dobrze się tego słucha, choć brakuje troszkę przebojowości, drapieżności czy elementu zaskoczenia. Nie zmienia to faktu, że Howler gra kawał porządnego heavy/thrash metalu, który opiera się na mocnych riffach,

Płytę otwiera energiczny "The new world disorder" i tutaj faktycznie mamy do czynienia z melodyjny heavy/thrash metalem. Brawa za niezwykle ciekawe i porywające partie gitarowe. Dzieje się sporo dobrego. Ważnym elementem muzyki Howler jest zadziorny głos Carlosa Diaza i to świetnie słychać w chwytliwym "Panzer 666".Nie brakuje petard, co potwierdza rozpędzony "in human race" czy "Immortality".

Nie ma cudów, nie ma prób powalenia świata na kolana, ale każdy kto lubi kawał solidnego heavy/thrash metalu rodem z lat 90, ten tutaj to znajdzie. Band nie boi się nawiązań do wielkich zespołów i póki jest to granie na wysokim poziomie to ma to sens i jest atrakcją dla słuchaczy. Howler trzyma poziom i znów nagrał bardzo wartościowy album. Gorąco polecam!

Ocena: 8/10

sobota, 26 listopada 2022

SWORD - III (2022)


 Dobra informacja dla fanów kanadyjskiego Sword, który zapisał się w historii heavy metalu za sprawą dwóch świetnych krążków, które ukazały się w latach 80. Band właśnie wydał swój trzeci album zatytułowany po prostu "III". Kolejna dobra informacja jest taka, że nie nagrali jakiegoś słabego albumu i wciąż wiedzą jak grać solidny heavy metal. Kto lubi rasowy, klasyczny heavy metal ten na pewno obczai co słychać u panów z Sword.

Band powrócił tak naprawdę już w 2011r, ale dopiero teraz przyszedł czas na nowy materiał. Dobrze jest widzieć, że wrócił ten sam skład co nagrał dwa poprzednie krążki. Oczywiście to nie jakaś tam nostalgiczna podróż w przeszłość i próba kopiowania. Band faktycznie gra heavy metal taki z nowoczesnym pazurem, ale również poszanowaniem klasycznych rozwiązań. Mocnym atutem oczywiście jest głos Ricka Hughesa, który wciąż ma się dobrze i potrafi oczarować słuchacza.  Dobrze radzi sobie też gitarzysta Mike Plant, który stawia na proste rozwiązania. Znajdziemy tutaj dużo solidnych riffów czy solówek i gdzieś nad tym wszystkim unosi się klimat lat 80. Nawet okładka ma podobny klimat co okładki poprzednich płyt.

Słuchając płyty można na pewno wyróżnić dynamiczny i pełen energii "In kommand" i to faktycznie jest Sword jaki znam i pamiętam z dawnych lat. Stonowany "Dirty Pig" to już nieco bardziej toporne granie, ale pokazuje, że band stawia tu na urozmaicenie. Nieco mroczniejszy "Spread the pain" też ma swój urok i charakter. Momentami przypomina mi taki Metal Church. Ciekawy kawałek, który mimo wszystko zapada w pamięci. Dobry też jest energiczny "Not me, not way".

Płyta nie jest idealna, nie ma też tej samej jakości co dwa poprzednie albumy, ale to wciąż kawał solidnego heavy metalu, który wywodzi się z lat 80. Troszkę dopracować kompozycje, troszkę popracować nad przebojowością i jest szansa że zbliżą się do świetnego debiutu. Co do nowego materiału, na pewno warto posłuchać, bo płyta ma swoje plusy i zasługuje na uwagę. Mnie tam osobiście cieszy fakt, że Sword wrócił, bo to jeden z ciekawszych zespołów z lat 80.

Ocena : 6.5/10

WHIRLWIND - 1714 (2022)


 Co jakiś czas pojawia się zespół, który próbuje sił w graniu w podobnym stylu do Running wild. Prób było kilka i faktycznie czasami rodzi się gwiazda jak Blazon Stone czy Lonewolf. W tym roku swoich sił próbuje hiszpańska formacja o nazwie Whirlwind. Już od razu nasuwa się klasyk Running wild i sama nazwa potrafi podziałać na wyobraźnie. To kapela, która powstała w 2012r i tworzą ją muzycy znani choćby z takich formacji jak Steelforce, czy Redshark. Starają się oddać ten rycerski, bojowy, epicki charakter Running wild, który np był uchwycony w "Battle of Waterloo". Debiutancki krążek zatytułowany "1714" to ukłon w stronę czasów od "port royal" do "Pile of skulls", choć band stara się grać po swojemu i robią to naprawdę bardzo dobrze.

Ten band napędza dwóch uzdolnionych gitarzystów czyli Artur Julio i Mark Wild, którzy starają się grać w klimatach Rock'n Rolfa i Majka Motiego. Stawiają na melodyjność, a najbardziej to na rycerski klimat, na tą bojowość. Duży nacisk położono na ową podniosłość i epickość, aniżeli przebojowość. W sferze partii gitarowych niektóre motywy jakby żywce wyjęte z klasycznych płyt Running Wild. Samo brzmienie też mocno wzorowane na starych płytach Rock;n Rolfa. Jest klimat lat 80 wyczuwalny i to od pierwszych dźwięków.  Imponuje też charyzmatyczny wokal Hectora, który manierą przypomina głos Rock;n Rolfa choćby z czasów "Port Royal". Panowie zadbali o każdy detal, co przedłożyło się na jakość tej płyty. Zresztą wystarczy odpalić płytę i przekonać się o jej zawartości.

Intro w postaci "1714" nie do końca ma klimat Running wild, ale buduje napięcie i trzyma nas w niepewności. Inaczej ma się sprawą najdłuższego na płycie "The Call". Wejście gitar od razu daje jasny sygnał, co ma wpływ na muzykę i styl Whirlwind. Zwłaszcza słuchając pięknych solówek można odnieść że band zabiera nas do najlepszych, klasycznych płyt Running Wild. Prawdziwe cudo! Riff "Under Siege" brzmi znajomo.  Tor asowy hicior, który mógłby śmiało trafić na taki "Blazon Stone". Jest bojowo, z pazurem i w średnich tonacjach. Słychać, że band stara się postawić na rycerski wydźwięk. Z kolei "Rebels Arise" melodyjnie nawiązuje do pewnego kawałka z "Black Hand inn" i tutaj band postawił na szybkość i energię. Takie petardy w klimatach running wild zawsze są w cenie. Nieco komercyjny "Torture, knife & Fire" też przemyca znane patenty running wild, ale band stara się brzmieć po swojemu i nie próbują być tylko kopią wielkiego zespołu. Marszowy "Cannons of Infuriation" to ukłon w stronę klimatów typu "Battle of Waterloo". To idealny przykład, że band kładzie nacisk na bardziej epicki wydźwięk, na taki rycerski klimat i to ma swój urok. Kolejny killer to zadziorny "The Bestard Duke" i znów znakomity popis umiejętności gitarzystów. Panowie dają czadu i mają pomysł na riffy czy solówki. Cały czas nas zaskakują pozytywnie. Finał to "Echoes of Time" i znów band pokazuje pazur i dynamikę. Prawdziwy killer i riff to istny majstersztyk.

Hiszpański odpowiednik Running Wild? Może i tak, ale nie liczy się kto kim się inspiruje, ważne jest to co ma do zaprezentowania i jaką jakość prezentuje ze sobą. Nie sztuka posłuchać płyt running wild i nagrać kopię, ważne jest to jak gra i czy ma coś do zaoferowania. Whirlwind ma pomysł i wie jak grać taki bardziej rycerski, epicki heavy metal w stylu Running wild. Bardzo miłe zaskoczenie i zaliczam band do jednych z moich ulubionych. Świetny start!

Ocena: 9/10

wtorek, 22 listopada 2022

RISING STEEL - Beyond the gates of Hell (2022)


 Francuski Rising Steel może się pochwalić 10 letnim stażem i 3 albumami, z czego najnowszy "Beyond the gates of hell" robi wrażenie, tego najlepszego w ich dyskografii. Band robi furorę i umacnia swoją pozycję na francuskim rynku metalowym.  "Beond the Gates of Hell" ukazał się 18 listopada nakładem Frotniers Records. To już pewien wyznacznik jakości. W dodatku w roku 2021 band zasilił dawny gitarzysta Nightmare czyli Stephane Rebilloud. To już czyni nie lada gratkę dla fanów heavy/power metalu.

Dwa poprzednie albumy też były bardzo udane, dlatego można bez obaw sięgnąć po nowe dzieło, bo jest to swoista kontynuacja tego co band prezentował na poprzednich wydawnictwach. Rising Steel trzyma się stylizacji heavy/power metalowej i w dalszym ciągu stawiają na mocne i wyraziste riffy. Stephane i Tony tworzą solidny duet gitarowy, który stawia na sprawdzone patenty i znajdziemy tutaj sporo wciągających motywów gitarowych. Jest drapieżność i duża dawka melodyjności, a całość jest bardzo spójna. Warto wspomnieć, że motorem napędowym zespołu jest Emmanuelson, który swoim głosem dodaje mocy i jest znakiem rozpoznawczym Rising Steel.

Płytę otwiera "Beyond the gates of hell" czyli prosty i pełen klasycznych dźwięków heavy metal. Nacisk na lata 80 i stylizację pokroju Judas Priest. Ma to swoje plusy. Imponuje zadziorny riff w mroczniejszym "From Darkness". Troszkę odstaje "Death Of Wampire", który nie wiele wnosi swoją topornością. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest bez wątpienia rozpędzony "Run for Your life", który przypomina stylizacją wczesny Helloween. Mocna rzecz! W podobnych klimatach utrzymany jest agresywny "Skullcrusher" i to kolejna petarda na płycie. Właśnie w takich stylizacjach band wypada najkorzystniej. Reszta utworów również trzyma poziom, więc nie ma powodów do narzekania.

Minusy? Niektóre kompozycje wymagają poprawki, dopracowania i momentami brakuje tutaj zadziorności czy mocy. Sam zespół grać potrafi i robi to naprawdę bardzo dobrze. Album jest pełen ciekawych riffów i zagrywek gitarowych. Pozycja godna uwagi, zwłaszcza że Rising Steel pokazuje się jako utalentowany band, który może nie raz jeszcze zaskoczyć.

Ocena : 8/10

poniedziałek, 21 listopada 2022

RISINGFALL - Rise or fall (2022)


 5 lutego roku 2022 zmarł gitarzysta Yoshiki, który od samego początku tworzył trzon japońskiego zespołu heavy metalowego o nazwie Risingfall. Nie usłyszymy już jego gry, ale zostawił po sobie pomnik w postaci debiutanckiego krążka "Rise or Fall". W swojej muzyce czerpią garściami ze NWOBHM, speed metalu czy klasycznego heavy metalu. Nie ma w tym może za grosz oryginalności, ale trzeba przyznać, że grają muzykę atrakcyjną dla słuchacza.

Furorę robi klimatyczna okładka, która wręcz zachęca by sięgnąć po owe wydawnictwo. Dobrze dopasowano też brzmienie całej płyty, gdzie starano się przenieść słuchacza do lat 80/90.  Ta sztuka się udała. Risingfall działa od 2014 r i pewien zarys swojego stylu mają i wiedzą jak grać, by muzyka ich była ciekawa dla słuchacza. Ważną rolę w tym wszystkim odgrywa wokalista G. Itoh, który sprawdza się w takim heavy/speed metalowym graniu. Troszkę popracuje jeszcze nad techniką i zespół jeszcze bardziej zyska na jakości.

Na płycie znajdziemy 8 kompozycji dających nam 35 minut muzyki. Troszkę krótki owy materiał, ale za to bardzo treściwy. Otwierający "Kamikaze" zaskakuje klasycznymi dźwiękami i melodyjnością. Słychać sporo nawiązań do NWOBHM. Rozpędzony "English motor bike" to taki ukłon w stronę Saxon, ale znajdzie się tutaj wpływy innych wielkich zespołów. Proste, ale bardzo urokliwe granie. Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest przebojowy "Rock Fantasy", który również w nieco spokojniejszej formule nawiązuje do twórczości Iron maiden, ale nie tylko. Jest też speed metalowa petarda w postaci "Risingfall". W podobnych klimatach utrzymany jest energiczny "Master of the metal" i tutaj band pokazuje że potrafią grać i to na wysokim poziomie.

Smutne, że band ledwie co wystartował i ruszył na podbicie świata, to teraz tragedia w postaci śmierci Yoshiki. Szkoda, bo słychać że grał z pasją i sercem do metalu. Zostawił po sobie naprawdę udany album, który będzie dobrym startem dla zespołu. Kto kocha klimat lat 80 i mieszankę heavy/speed metalu i NWOBHM ten śmiało może sięgnąć po "Rise or fall".

Ocena: 7.5/10

niedziela, 20 listopada 2022

FRETERNIA - The final Stand (2022)


 Szwedzki Freternia zawsze będzie mi się kojarzyć z klasykiem power metalu jakim jest " A nightmare Story" z 2002r. Wielki powrót za sprawą "The gathering" z 2019r sprawił, że znów o zespole było głośno, przynajmniej w sferze power metalu. Powrócili w bardzo dobrym stylu pokazując, że można grać klasyczny power metal w nieco odświeżonej formie. Panowie zawsze stawiali na atrakcyjne melodie i chwytliwe melodie. Tak było na pierwszych płytach, tak było na "The Gathering" i tak też jest  na czwartym krążku zatytułowanym "The Final Stand".  Znów Freternia błyszczy i pozytywnie zaskakuje. Trzymają wysoki poziom i to jest bardzo dobra informacja dla miłośników power metalu.

To, że Pasi Humppi to wokalista idealnie sprawdzający się w power metalu, to wiemy nie od dziś. Potrafi budować ten rycerski klimat, budować nastrój i pokazać pazur, wtedy kiedy jest to niezbędne. Na pewno może się pochwalić techniką i talentem. Lata lecą, a jego głos wciąż nas zachwyca. Warto wspomnieć o Tomasie Wapplingu, który zasilił band w 2020 r i razem z Patrikiem Von Port stworzyli zgrany duet gitarowy. Jest sporo ciekawych riffów czy solówek i panowie starają się żeby nie zanudzić słuchacza w tej sferze. Naprawdę dobrze się tego słucha od początku do końca.

Podniosłość, epickość to atuty otwierającego "Dark and the light". Jest rozmach i hołd dla lat 90. Nie ma się do czego przyczepić. Kawał dobrej roboty. Energiczny "Elvenstar" pokazuje jak ma brzmieć zadziorny power metal naszych czasów. Freternia rozkręca się i album nabiera rumieńców. Pełno tu ciekawych melodii i jedną z moich ulubionych to ta z dynamicznego "Shapenshiffer". Znalazło się też miejsce na nieco progresywnych dźwięków co potwierdza to "The tower" czy złożony "Guardians of Time". Całość wieńczy "The Final Stand", który idealnie podsumowuje całość. Kolejna perełka na płycie.


Freternia idzie za ciosem i wciąż jest ważnym graczem na power metalowej scenie. Mają pomysł na siebie, potrafią tworzyć hity i grać świeżo. Dobrze, że powrócili i tworzą nową muzykę, bo jest ona z górnej półki. Każdy kto ceni sobie pomysłowe melodie, rozmach, czy epickość ten od razu pokocha nowe dzieło szwedów. Brawo Freternia!

Ocena:9/10


sobota, 19 listopada 2022

INDUCTION - Born from Fire (2022)


Jakby by się tak przyjrzeć poczynaniom dzieci sławnych muzyków ze świata heavy metalu, to nie wiele z nich potrafi zrobić takiej furory jak rodzice. W tej kwestii jest wyjątek i mam tutaj na myśli Tima Hansena, czyli syna Kaia Hansena. Pojawił się na solowej płycie ojca, zagrał solówkę w "Skyfall" Helloween, pojawił się ostatnio na trasie koncertowej Pumpkins united, czy zagrał solówkę na składance Iron Savior. Najważniejsze jest to, że odnosi sukces z własnym zespołem o nazwie Induction. Debiut był naprawdę świetny i często do niego wracam. Pokazali, że można zagrać ciekawy symfoniczny power metal o nieco progresywnym zabarwieniu.  Były obawy czy band podała i nagra równie ciekawy album, zwłaszcza że ze starego składu został tylko Tim Hansen. Jednak "Born From Fire" to faktycznie odrodzenie i otwarcie nowego rozdziału dla zespołu. Powiedziałbym, że o wiele ciekawszego niż zwiastował to debiut.

"Born From Fire" wydaje się być albumem bardziej przystępnym, bardziej przebojowym i nastawionym na chwytliwe melodie. Jest rozmach, podniosłość, urozmaicenie i band bawi się konwencją symfonicznego power metalu. Co ciekawe nowa ekipa sprawdza się znakomicie, zwłaszcza wokalista Criag Carns. To właśnie jego wokal jest tutaj jedną z głównych atrakcji. Ma to coś, co sprawia że utwory zyskują na mocy, na klimacie i cechują się przebojowością. Świetny występ i mam nadzieję, że ten skład długo się utrzyma, bo ma ogromny potencjał. Imponuje też postawa i talent Tima Hansena, który idzie w ślady ojca i przed nim ciekawa przyszłość. Ma talent do tworzenia ciekawych kompozycji, do pomysłowych melodii i podobnie jak ojciec jest uzdolnionym gitarzystą. Lider z prawdziwego zdarzenia i dobrze, że się nie poddał, tylko zebrał nową ekipę i nagrał nowy album Induction Drugi album robi jeszcze lepsze wrażenie niż debiut, który też przecież był świetny.

Single i cała marketingowa otoczka wokół tego albumu zwiastowały jedną z najważniejszych premier roku 2022. Nie kłamały, faktycznie album to prawdziwa petarda. Otwieracz "Born from Fire" to niezwykle podniosły i melodyjny kawałek, który imponuje przebojowością. Gdzieś w tym wszystkim można doszukać się wpływów Bloodbound czy Beast in black. Craig daje niezły popis swojego głosu w nieco ostrzejszym graniu. Rozbudowany "Scorched" też imponuje rozmachem i ciekawymi przejściami. Dużo dobrego dzieje się w tej kompozycji. Marszowy "Fallen Angel" niby lekki i taki nastrojowy w swojej stylizacji, ale band i tutaj czaruje swoją pomysłowością i to kolejny hicior. Potrafią przyspieszyć i pokazać pazur, wtedy kiedy trzeba. Dobrze znany jest singlowy "Go to Hell" i to utwór oparty na mocnym riffie i prostej stylizacji. Znów gdzieś tam w tle słychać Beast in black, mnie to tam nie przeszkadza. Kolejny mocniejszy utwór na płycie to "Embars" i znów band znakomicie bawi się konwencją power metalu, nie zapominając o melodyjności i przebojowości. Hitem bez wątpienia jest singlowy "Queen of the Light", który przemyca troszkę patentów spod znaku kapel Kaia Hansena i to miły dodatek. Utwór ma świetny riff, ciekawy nastrój i ten mocarny refren. Cudo! Znajdziemy też nieco progresywny "Ghost Of Silence", który również imponuje ciekawymi przejściami i podniosłym refrenem. Płyta jest bardzo chwytliwa i to jest spory atut. Cały czas się coś dzieje i nie ma miejsce na nudę. Jest jeszcze ballada "Eternal Silence", który ma swój urok, no i jest jeszcze też dobrze znany fanom "Sacrifice", który był pierwszy kąskiem z nowej płyty.

Tim Hansen idzie w ślady ojca i dobrze, że również chce grać power metal i dobrze jest widzieć, że równie gra muzykę na wysokim poziomie. "Born from Fire" to prawdziwa kopalnia hitów i pokaz mocy Induction. Jedna z najlepszych kapel młodego pokolenia i czekam na kolejnie perełki w ich dyskografii. Tak pojawiła się nam nowa gwiazda na scenie power metalowej! Polecam!

Ocena: 10/10
 

piątek, 18 listopada 2022

HELLFUCK - Diabolical Slaughter (2022)


Muzycy Ambrional i Azarath postanowili zrobić sobie odskocznię od death metalu i postanowili nagrać album będący hołdem dla speed/thrash metalu lat 80. Panowie wzięli sobie przede wszystkim niemiecki thrash metal spod znaku Kreator czy Sodom. Kto pamięta taki surowy i brutalny "Endless Pain" ten pojmę co takiego urokliwego w muzyce polskiego Hellfuck. Kapela zrodziła się w 2021r, a teraz przyszedł czas na debiutancki album zatytułowany "Diabolic Slaughter".

Świetna jest ta okładka autorstwa Maciej Kamudy, która kojarzyć może się z black czy death metalem. Nie dajcie się zwieść.  W Hellfuck kluczową rolę odgrywa bez wątpienia postać Skullrippera i Neleka. Panowie dostarczają ostre riffy, brutalne wręcz granie, ale to wszystko jest spójne i miłe w odsłuchu. Nie ma w tym za grosz oryginalności, brakuje może urozmaicenia i troszkę doszlifowania. Jednak w tej thrash metalowej łupaninie jest sporo uroku. Przecież wczesny Kreator brzmiał podobnie.  Skullripper swoim głosem dodaje całości drapieżność i mroku.

Na płycie jest 10 utworów i w zasadzie mają one ze sobą wiele wspólnego. Dostajemy 10 szybkich killerów. "Religious Scum" to brutalny kawałek, ale oddaje to co najlepsze w thrash metalu. Słucha się tego jednym tchem. Każdy utwór niemal podobnie brzmi i ciężko pisać może o każdym utworze. Na pewno znakomicie prezentuje się riff w "War Obsession".Nie brakuje w tym wszystkim ciekawych melodii czy dynamiki i tak dobrze to prezentuje "Angel's Disgrace". Band nie zwalnia i aż po zamykający "Despide the priest" gra ostry, surowy thrash metal rodem z lat 80/90. Ma to swój urok, ale pewnie nie każdego kupi takie granie, gdzie cały czas band gra ostro i w sumie nic innego nie prezentuje.

"Diabolical Slaughter" to debiut polskiej formacji Hellfuck i to kolejny świetny przykład, jak dużo dobrej muzyki ukazało się w naszym kraju. Piękny widok i w sumie liczę po cichu na to, że Hellfuck nie będzie jednorazowym skokiem w bok muzyków obracających się na co dzień w death metalu.

Ocena: 8/10
 

ENEMY EYES - History's Hand (2022)


 Nie powiem, to była jedna z tych płyt na które bardzo czekałem. Nowy projekt muzyczny Johnny'ego Gioeli, którego dobrze znamy z Axel Rudi Pell czy Hardline to zawsze nie lada gratka dla fanów jego niesamowitego głosu. Enemy Eyes to band, który ma łączyć heavy metal z hard rockiem, czy nawet bym powiedział power metalem. Znajdziemy tutaj wszystko to co wiąże się z melodyjnym graniem. Płyta zatytułowana "History;s Hand" ukazała się  18 listopada nakładem Frontiers Records.

Johnny Gioeli to nie jedyna gwiazda tego zespołu, bo przecież jest też wszechobecny Alessandro Del Vecchio, jest też perkusista Alessandrini i gitarzysta Marcos Rodriguez. Panowie błyszczą i słychać, że mają pomysł na siebie. Brzmi to świeżo i faktycznie Johnny może pokazać się z nieco innej strony. Ten album na pewno może mu dobrze zrobić i dać mu nieco wolności.  Jego głos pasuje do wszystkiego, dlatego Enemy Eyes może pozwolić sobie na zróżnicowanie gatunkowe. Jak przystało na wytwórnię Frontiers Records jest to płyta dojrzała, melodyjna i z mocnym wyrazistym brzmieniem, który uwypukla każdy dźwięk, każdy instrument. No jest moc i to słychać od pierwszych dźwięków.

Odpalamy płytę i na dzień dobry dostajemy "Here We Are" i to jest moi drodzy prawdziwy killer. Mocny riff, duża lekkość w budowaniu napięcia i melodyjności. Johnny potrafi rzucić na kolana swoim głosem i tutaj sieje zniszczenie. Miło jest usłyszeć taki rodzaj metalu, który wnosi sporo świeżości do twórczości Johnnego. Spory plus za to. Nowocześnie zagrany jest "History's Hand" i ten zadziorny, nieco mroczny i progresywny kawałek ma swój urok. Taki melodyjny metal to ja uwielbia. Kolejny killer to "Peace and Glory" i tutaj można poczuć zapędy w stronę nawet i power metalu. Ostry riff rodem z Firewind, klimat stworzony przez klawisze sprawiają, że utwór szybko wpada w ucho. Pełno na tym krążku takich perełek. Stonowany, mroczny "Chase" ma też swój urok, choć to kawałek o bardziej hard rockowym feelingu. Kolejny stonowany i bardziej komercyjny kawałek to "What You say", ale i takie radiowe hity są tutaj na wysokim poziomie. Jednym z moich ulubionych utworów na płycie jest niezwykle melodyjny i nowocześnie zagrany "The miracle in You". Klasa światowa i znów znakomity przykład, że Johnny potrafi odnaleźć się w takim nieco power metalowym graniu. Na sam koniec coś dla fanów takiego primal fear, bo zarówno "Broken" jak i "The Rat Race" mocno czerpią z dokonań niemieckiej ekipy.

Warto było czekać na to wydawnictwo, choć nie powiem liczyłem na prawdziwy ideał. No nie do końca wszystko mi pasuje. Troszkę brakuje mi większej dawki przebojowości i może energii w stylu "Peace and glory". Może i się czepiam na siłę, ale tak to widzę. Nie zmienia to faktu, że to jedna z najciekawszych płyt roku 2022. Każdy kto kocha melodyjną odmianę heavy metalu i głos Johnnego ten będzie zachwycony. Polecam!

Ocena: 9/10

środa, 16 listopada 2022

RING OF FIRE - Gravity (2022)


 Mark Boals to jeden z najlepszych wokalistów i śpiewał u boku najlepszych gitarzystów i w Ring Of Fire również sprawdzał się idealnie. Miło wspominam "Battle of Leningrad", który po dzień dzisiejszy znakomicie oddaje pięknego neoklasycznego power metalu. Duża dawka przebojowości i ciekawych partii gitarowych. To było 8 lat temu, a teraz Ring of Fire wraca z nowym albumem zatytułowanym "gravity". Okładka nie dawała mi spokoju i jednak czułem, że coś pójdzie nie tak. Stało się, powstał najsłabszy album z Markiem Boalsem w roli wokalisty.

Tutaj wszystko poszło nie tak. Dziwna i nijaka okładka, brzmienie jakieś takie płaskie, a sam materiał pozostawia wiele do życzenia. Nie ma ciekawych melodii, nie ma porywających refrenów, ani jakiś killerów. Bardzo nudny jest to materiał. Niby w składzie nowe osobistości, ale są to znane i utalentowane osoby. Jest gitarzysta Aldo Lonobile, który w tym roku błyszczał w Black Eye, jest basista Stefano Socha, jest perkusista Mocerino z Fallen Sanctuary, ale mimo jest coś nie tak. Już 7 minutowy "The Beginning" jest jakiś taki zawiły, pokręcony i momentami jest przerost formy nad treścią. Mark w bardzo dobrej formie, tylko zbytnio nie ma do czego śpiewać. "Storm of the pawns" ma dobre otwarcie, ale z czasem też przeradza się w koszmarka, który jest ciężko strawny. Pozytywne emocje wzbudza rozpędzony "Melanchonia", który przypomina to co jest urokliwe w neoklasycznym power metalu.  Co tutaj robią kompozycje typu "Sky blue"? Komercja i nic ciekawego, co byłoby warte wspomnienia. Troszkę orzeźwienia wnosi melodyjny "Run for your life" i choć to tylko solidne granie, to i tak ciekawsze niż niemal cała płyta. 


Mega rozczarowanie. Ta płyta to jedna z najsłabszych płyt w tym roku i z pewnością nie godna marki Ring of Fire i talentu Marka Boalsa. Szkoda, bo tyle lat czekania poszło na marne. 2 godne uwagi kawałki to za mało. Szkoda czasu na takie płyty.

Ocena: 4/10

poniedziałek, 14 listopada 2022

GOMORRA - Dealer of Souls (2022)


 Gomorra to szwajcarski band, który powstał na gruzach Gonoreas, który specjalizował się w graniu heavy/power metalu. Gommora tworzą muzycy, którzy grali właśnie w tamtej kapeli. Działają od 2019 r i właśnie w grudniu czeka nas premiera drugiego krążka zatytułowanego "Dealer of Souls". Jest kontynuacje tego co mieliśmy na debiucie, ale słychać, że band nie boi się wtrącać elementów thrash metalowych, co jest spory plusem. Band jeszcze niezbyt rozpoznawalny, ale nowy album zasługuje na uwagę, zwłaszcza jeśli kochamy miks heavy/power metalu  i thrash metalu.

Skład jest dobrze znany i wiadomo, że spory atutem zespołu jest wokalista John Ambuhl. Jego technika i styl śpiewania, sprawiają, że ich muzyka jest drapieżna i niezwykle melodyjna. Odpowiedni człowiek na właściwym miejscu.  Warto też pochwalić duet gitarowy, bo Eskic i  Blum tworzą zgrany duet i w sumie odwalają kawał dobrej roboty. Sporo jest tutaj mocnych riffów, sporo ciekawych solówek i cały czas się coś dzieje. Panowie zadbali o każdy detal, bo nawet okładka jest jedną z ciekawszych jakie widziałem w roku 2022, a samo brzmienie uwypukla w pełni talent muzyków. Słychać, że mamy do czynienia z doświadczonym bandem, który wie co gra i dla kogo.

Na płycie znajdziemy 11 utworów dających 48 minut muzyki i myślę że każdy znajdzie coś dla siebie. Band zadbał o to, żeby się działo na płycie i żeby nas nie zanudzić. Intro w postaci "Reflections of Soul" nie wiele zdradza. Dopiero singlowy "War of Control" pokazuje na co stać ten zespół. Rasowy killer z ostrym riffem i soczystymi solówkami. Znakomita mieszanka heavy/power metalu i nawet thrash metalu. Jestem pod wielkim wrażeniem jak to świetnie brzmi. Band nie zwalnia i kolejny killer to rozpędzony "a chance for the better". Zwalniamy w "stay united" i to marszowe tempo i epicki klimat sprawiają, że to kolejna perełka na płycie. Warto dodać, że gościnnie pojawia się tutaj Laura z Burning Witches. Imponuje thrash metalowy "Dealer" i znów band zachwyca swoją grą. Nie ma się do czego przyczepić i band wie jak dogodzić swoim fanów.  W podobnych klimatach utrzymany jest zadziorny "Rule of Fear" i tutaj ewidentnie ktoś nasłuchał się Primal Fear. Mocna rzecz! Całość wieńczy kolejna petarda, czyli "End of the World". Band znów pokazuje klasę światową, tak powinien brzmieć heavy/power metal.

Gommora zaskakuje naprawdę energicznym albumem, który zachwyca drapieżnością i pomysłowymi riffami. Band znakomicie balansuje między heavy/power metalem, a thrash metalem. Ciężko w sumie się do czegoś przyczepić. Na pewno "Lost in darkness" troszkę odstaję, ale cały materiał jest bardzo intrygujący. Płyta godna uwagi, bo jest to wg mnie jeden z ich najlepszych albumów jakie stworzyli panowie znani z Gonoreas.

Ocena: 9/10

niedziela, 13 listopada 2022

WARKINGS - Morgana (2022)


 
A o to kolejny band. który często jest obiektem drwin i pośmiewiska wśród fanów heavy/power metalu. Pewnie wszystko za sprawą kiczowatego obioru, jaki panowie prezentują podczas koncertów. Ten image nie każdemu musi pasować. Liczy się muzyka, a w tej kwestii band ciężko i intensywnie pracuje na swój sukces. Można ich lubić albo nie nawidzić, ale trzeba przyznać, że znaleźli swoje miejsce na power metalowe scenie. Działają od 2018 r i już wydali 4 albumy. Niezły wynik. Najnowszy "Morgana" to dla mnie najlepsze dzieło tej supergrupy.

Do tej pory panowie nagrywali bardzo dobre albumy, z wyjątkiem "Revenge", którego nie trawię. Zawsze prezentowali dużą dawkę przebojowości i melodyjności, czerpiąc garściami z najlepszych, ale czegoś mi brakowało do pełni szczęścia. "Morgana" nie jest perfekcją, ale bardzo dojrzałym i przemyślanym dziełem, gdzie każdy utwór ma coś do zaoferowania i tak naprawdę mało znajdziemy tutaj wad. Przepiękna okładka i mocne, soczyste brzmienie to tylko kolejny przejaw wielkości Warkings.

Ten zespół tworzą znane osobistości heavy/power metalu, ale dla mnie prawdziwą gwiazdą jest  Georg Neuhauser, którego dobrze znamy dobrze z występów w Serenity, czy w tegorocznym Fallen Sanctuary. Wokalista o niesamowitym głosie i umiejętnościach, które sprawiają że potrafi oczarować słuchacza wszystkim. No ma w sobie to coś, co czyni go jednym z najlepszych w swoim fachu. Bardzo udanym zabiegiem było wzbogacenie utwory o brutalne partie wokalne wokalistki Secil Sen z Thwart. Dodaje to kawałkom drapieżności i nieco urozmaicenia. Zmiana na plus.

To znakomite połączenie klimatycznego i nastrojowego głosu Georga i brutalnego i zadziornego głosu Secil słychać w znakomitym "Hellfire", który otwiera ten album. Nic dodać, nic ująć tak powinno to brzmieć. Marszowy "to the king" brzmi jak odświeżona formuła Manowar. Świetny kawałek, który potrafi szybko zarazić swoją chwytliwością.  Obok otwieracza płytę promował również przebojowy "Monsters" i to był strzał w dziesiątkę. Utwór imponuje przebojowością i niesamowitym refrenem. Brawo Panowie, bo to prawdziwa perełka. Dalej znajdziemy rozpędzony power metalowy killer w postaci "Last of the english". Troszkę odstaje od reszty stonowany i nieco zbyt spokojny "Row". Jest też epicki "Legend Untold", który znów zabiera nas w rejony Manowar i jest czym się delektować.  Band zagrał też dwa świetne covery i najbardziej zapadł mi cover Dragonforce, czyli "Cry Thunder".

Zostałem zaskoczony, bo dostałem naprawdę bardzo dobrze skrojony album z pogranicza heavy/power metalu, gdzie jest rycerski klimat, sporo epickości i przebojowości. Troszkę zabrakło do perfekcji, troszkę bym pozmieniał pewne rzeczy, ale kurcze brawo bo to jest najlepszy album  Warkings. Ten album mogę śmiało polecić, bo muzyka naprawdę jest z górnej półki!

Ocena: 9/10

sobota, 12 listopada 2022

XENTRIX - Seven Words (2022)


 Tym razem brytyjski Xentrix podziałał na zmysły swoich fanów. Kiedy udostępnili frontową okładkę nadchodzącego "seven words" to od razu na myśl przyszedł mi kultowy "For whose advantage". W tle widoczne drapacze chmur, no i w głównej roli znów koleś w garniturze. Odrodzony Xentrix nagrał naprawdę udany"Bury the pain" i pojawiła się nadzieja, że "Seven Words" będzie równie wartościowy.

Okładka to jedno, ale warto dodać, że nowy materiał oddaje to co najlepsze w muzyce Xentrix i słychać te klasyczne patenty i znów można poczuć się jak w latach 90. Płyta ma w sobie to coś i prawdziwą ucztą dla maniaków thrash metalu. Nie dość, że jest pełno mocnych riffów, to jeszcze band postawił na melodyjność. To nie jest bezmyślna łupanina, ale poukładany materiał od początku do końca. Największą atrakcją płyty są pełne pomysłowości partie gitarowe Walsha i Havarda. Panowie balansują na granicy melodyjności i agresywności. Bardzo dobra mieszanka. Płyta jest dynamiczna i jeszcze to mocne brzmienie autorstwa Andy Sneapa. No jest moc i właśnie o to chodzi.

Na płycie znajdziemy sporo ciekawych kawałków i już na wstępie dostajemy perełkę w postaci "Behind the walls treachery". Brzmi to klasycznie, ale bardzo przebojowo i świeżo. Brawo Panowie, tak to ma brzmieć! Tytułowy "Seven words" to prawdziwy majstersztyk i tutaj band pokazuje jak znakomicie można grać techniczny thrash metal pełen ciekawych melodii. Kolejna petarda to "Spit Coin" i znów dostajemy sporą dawkę melodyjności. Pełen agresji na pewno jest "reckless with a smile" i momentami przypominają się stare dobre czasy Megadeth. Znakomita podróż do lat 80. Końcówka płyty to dynamiczny "My war" czy nieco bardziej złożony "Kill and protect". Każdy z zamieszczonych na płycie utworów  trzyma wysoki poziom i Xentrix pokazuje, że wciąż ma sporo do zaoferowania.

"Seven Words" to jeden  z najciekawszych albumów thrash metalowych, które ukazała się w tym roku. Znakomita mieszanka agresji, dynamiki, melodyjności i dopracowania technicznego. To hołd dla wczesnych płyt, a zarazem lekki oowiew świeżości.. Warto było czekać na nowy Xentrix i oby dalej grali na takim poziomie!

Ocena: 9/10

NIGHT LORD - Death doesnt wait (2022)


 Nie, to nie nowa płyta amerykańskiego Haunt. Okładka niemal identyczna jak te, które zdobią płyty Haunt. Tym razem wielu może być w szoku, ale to okładka polskiej płyty. Night Lord to pochodzący z Inowrocławia zespół,, który działa od 2017r. który skupia się na graniu heavy/speed metalu w klimatach lat 80. Czerpią garściami z twórczości Exciter, wczesnego Megadeth, Slayer czy Judas Priest. Stawiają na klasyczne brzmienie, na sprawdzone patenty i dużą dawką energii. Grają muzykę prosto z serca, ale nie konieczne oryginalną.

Takich płyt w dzisiejszych czasach jest pełno. Jest w czym wybierać i można dotrzeć do różnych zespołów, nawet mniej znanych. Kanały Youtube, internet sporo w tym pomaga. Choć sporo płyt pojawiło się w tym roku, to i tak Night Lord może być dumny, bo ich płyta to jedna z tych najciekawszych. Sama okładka i brzmienie wzorowane na latach 80 to jedno. Tutaj trzeba czegoś więcej, by dotrzeć do szerszego grona. Kluczem do sukcesu okazuje się być lider Artur Baranowski. Pełni funkcję gitarzysty i wokalisty, a trzeba przyznać, że w każdej z tych ról sprawdza się idealnie. Jego głos imponuje charyzmą, drapieżnością i jeszcze te wysokie rejestry. Czuć w pełni klimat lat 80 i za to ogromne brawa. Płyta ogólnie jest bardzo atrakcyjna pod względem riffów, solówek i tutaj band zaskakuje pomysłowością. Jest energia, szybkość, ale właśnie duża melodyjność, która sprawia że album daje prawdziwego kopa.

"Autumn desires
" to idealny przykład tego zjawiska. Band pędzi do przodu, stawia na drapieżny riff i całość jest świetnie prowadzona. Solówki i riff rozkładają na łopatki. Świetnie się tego słucha i tak jednym tchem. Same intro raczej zwiastowało coś pokroju muzyki kinga Diamonda i dlatego nie dajcie się zwieść "out from the darkness". Speed/thrash metal w czystej postaci dostajemy w rozpędzonym "Power of the night". Brzmi znajomo, ale w niczym to nie przeszkadza. W podobnych klimatach mamy zadziorny "Death" i jeszcze atrakcyjny "spirit from hell" ze świetnym motywem przewodnim. Kawałki ogólnie dobrze są znane z dema wydanego kilka lat wcześniej.Panowie mają łeb do tworzenia świetnych melodii i taką dostajemy w petardzie "Wild" czy zaśpiewany w ojczystym języku "Ostatni śmierci krzyk". Prawdziwe perełki. Pozwolę sobie jeszcze wyróżnić instrumentalny "Eclipse", który też jest pełen ciekawych zwrotów i popisów gitarzystów. Na sam koniec mamy równie ciekawy i przemyślany "Speed metal shock".

To się nazywa debiut z prawdziwego zdarzenia. Bardzo szczera muzyka, która przenosi nas do lat 80, kiedy liczyła się prostota i dobre pomysły. Band gra dynamiczne i z pomysłem, choć sama muzyka niczego nowego do gatunku nie wnosi. Wysokiej klasy heavy/speed metal i normalnie szok, że to płyta nagrana przez polski band. Klasa światowa i czekam na więcej.

Ocena: 9/10

piątek, 11 listopada 2022

ROADHOG - Gates to Madness (2022)


 Wystarczyło 10 lat grania i dwa świetne albumy, żeby krakowski Roadhog stał się prawdziwą gwiazdą polskiego heavy metalu i w dodatku konkurował z zagranicznymi tuzami. Tak się właśnie stało. Ten band stał się prawdziwą potęgą i jedną z najważniejszych marek jeśli chodzi o ten rodzaj muzyki w naszym kraju. Miło jest widzieć, że powstają takie świetne zespoły i nagrywają tak znakomite płyty. "Gates to Madness" to najnowsze dzieło tej utalentowanej grupy.  5 lat czekania, ale warto było bo dostajemy kolejną perełkę w ich dyskografii.

Muzyka się nie zmieniła i band dalej jest wierny swojemu stylowi. Kochają grać heavy metal z nutką power metalu. Czerpią z klasyki począwszy od Iron Maiden, Judas Priest kończąc na takim Metal Church. Grają szczerze i na wysokim poziomie. To nie jest zgraja amatorów, którzy bawią się w heavy metal. Oj nie, tutaj jest prawdziwa jazda bez trzymanki. W zespole pojawił się nowy perkusista Karol Garbiarz i odwala kawał dobrej roboty. Jest odpowiednia dynamika i jest czym się zachwycać. Tabor jako wokalista po prostu wymiata i po raz kolejny udowadnia, że jest jednym z najlepszych polskich wokalistów. Co za technika, moc i barwa głosu. To jest to! Nie od dziś wiadomo, że duet gitarowy Murzyn/Szupik to prawdziwy majstersztyk. Jest ogień, pazur, jest szybkość, agresja i odpowiednia melodyjność. Dzieją się tutaj prawdziwe cuda i niektóre solówki są idealne do naśladowania i inspiracją dla innych kapel metalowych.

Okładka po raz kolejny bardzo klimatyczna i przykuwa uwagę od samego początku. Od strony brzmieniowej nowy album Roadhog to również prawdziwy geniusz. Brzmi to mocarnie i o to w tym wszystkim chodzi. Płytę tworzy 8 utworów i daje nam to skromne 35 minut. Szkoda, że materiał jest tak krótki. Ciekawe jest to, że płytę otwiera "Gates to Madness", który jest stonowany i w klimatach Judas Priest z lat 80, ale kurcze kawałek robi robotę. Wprowadza nas w ten album i pokazuje, że band zna klasyczne rozwiązania i nie boi się ich użyć. Refren znakomicie buja i powinni zagrać ten utwór na koncertach. W podobnych klimatach jest "Gypsys Curse" i tutaj jednak kawałek robi mniejsze wrażenie niż otwieracz. To wciąż wysokiej próby heavy metal! Taki przebojowy "unleashed" brzmi jak mieszanka twórczości Iron Maiden i Metal Church. Tutaj można się przekonać o geniuszu gitarzystów, którzy tworzą genialne solówki. Prawdziwy czad! Dalej mamy energiczny "Surreal overdose", który pokazuje band od ostrzejszej strony i tutaj słychać ocieranie się o heavy/power metal.  Elementy metal church słychać w mrocznym "with enemy by my side". Niezwykle stonowany i bardzo klimatyczny kawałek. To jest właśnie ta elastyczność Roadhog, który w każdym klimacie się odnajdzie. Kolejna petarda na płycie to "Masquerade". Mocny riff, duża dawka energii sprawiają, że kawałek od razu wpada w ucho. Całość wieńczy 7 minutowy "Be ceraful what yopu wish for". Dla mnie to jest najlepszy kawałek z płyty. Spokojne wejście, budowanie klimatu i jeszcze większa dawka świetnych popisów gitarowych. To taki Roadhog w pigułce, znajdziemy w nim wszystko za co kochamy ten zespół!

Ten rok jest naprawdę wyborny dla polskiego heavy metalu. Sporo świetnych płyt i to takich, które śmiało mogą walczyć o najwyższe miejsca w tegorocznych topach. Roadhog zrobił swoje i nagrał kolejną świetny album, który umacnia ich pozycję na polskim rynku. Miło jest widzieć, ze mamy takie zespoły w Polsce, które mogą świat podbijać i to bez jakiś obaw. "Gates to Madness" to heavy metalowa uczta, a ja idę po dokładkę.

Ocena: 9/10

GALDERIA - Endless Horizon (2022)


 "Endless Horizon" to trzeci album studyjny w dorobku francuskiej formacji Galderia. Fanom przyszło czekać 5 lat na nowe dzieło, ale mogę was uspokoić, że to typowy album Galderia i nie ma tutaj większych niespodzianek. Kto zna ich muzykę, kto uwielbia dwa poprzednie wydawnictwa, ten szybko pokocha najnowszy krążek, który premierę miał 11 listopada tego roku nakładem Massacre Records.

To kolejna porcja melodyjnego power metalu w klimatach Freedom Call, Heavenly czy Gamma Ray. Panowie jak zwykle czerpią garściami z klasyki i to przedkłada się na jakość. Galderia to band, który bardzo łatwo tworzy hity i utwory nasycone melodyjnością. Tak jak i na poprzednich płytach, tak i tutaj roi się od podniosłych refrenów, dużej dawki przebojowości czy wciągających solówek gitarowych. Wszystko zostało naprawdę przemyślane i dobrze rozegrane. Brzmienie jest mocne, czyste i uwypukla talenty muzyków. Sebastien Chabbot jak zwykle czaruje swoim głosem i potrafi zbudować klimat. To za jego sprawą muzyka Galderia tak szybko wpada w ucho. Warto też pochwalić gitarzystów, bowiem Tom i Bob odwalają kawał dobrej roboty.

Strona techniczna albumu i talent muzyków to jest jedno. Drugą ważną kwestią to jest materiał, a ten tutaj jest równie ciekawy co na poprzednich płytach. Rozpoczynamy od bojowego i mega chwytliwego "Answer the call" i to jest power metal jaki ja lubię. Dużo dobrego się dzieje, a band pokazuje na co ich stać. Dalej mamy prawdziwą petardę w postaci "Striking The Earth" i już sam główny motyw gitarowy wgniata w fotel. Co za świeżość i pomysłowość. Brzmi to mocarnie, a sama melodia momentami przypomina mi ...Running wild. Radosny i urozmaicony "Elation" pokazuje, że można ocierać się o komercję, a przy tym siać zniszczenie. Refren to prawdziwe cudo i słychać, że ktoś mocno wzorował się na Sabaton czy bloodbound. Podobne emocje wzbudza podniosły "Eternal Paradise" i znów band popisuje się genialnym refrenem. Jest to lekkie, stonowane, a mimo to rzuca na kolana. Bardzo dobra robota, choć pewnie nie wszystkich przekona taki rodzaj power metalu. Warto wyróżnić też radosny i energiczny "Gonna change it all".  Wyraziste partie klawiszowe rodem z płyt Sabaton czy Beast in black dodają kawałkowi uroku. Troszkę odstaje tytułowy "Endless horizon", który troszkę odstaje od reszty. Nie wiele wnosi do całości. Podobnie ma się kwestia balladowego "Tweenty one".

Kilka rzeczy bym poprawił, wyrzuciłbym balladę, ale mimo owych wad i troszkę niedociągnięcia to wciąż "Endless Horizon" pozostaje świetnym albumem w kategorii melodyjnego power metalu. Czerpią garściami z klasyki, ale tworzą przy tym swój styl. Długo kazali czekać swoim fanom na nowy materiał, ale warto było czekać, bo to kolejny mocny album w ich dyskografii. Dla miłośników power metalu w klimatach Freedom Call czy Heavenly to pozycja obowiązkowa.

Ocena: 9/10

poniedziałek, 7 listopada 2022

ARRYAN PATH - Thus Always to tyrants (2022)


Jednym z najważniejszych zespołów reprezentujących epickie oblicze heavy/power metalu jest bez wątpienia amerykański Arrayan Path. Grają tą swoją klimatyczną muzykę już przeszło ponad 10 lat i mają swoje grono fanów. Dorobili się 9 albumów studyjnych, z czego najnowszy zatytułowany "Thus always to Tyrants" ukaże się 9 grudnia tego roku. Pozycja obowiązkowa dla fanów zespołu, ale i każdego kto kocha podniosły klimat i epickość w metalu.

Jak to dobrze, ze Arrayan Path nie kombinuje i kontynuuje to do czego nas przyzwyczaił. Jest pełna detali okładka frontowa, która jak zawsze jest miłym dodatkiem. Od strony brzmieniowej też jest bardzo dobrze, płyta nabiera mocy i drapieżności.  W tej kapeli zawsze mnie rajcował przede wszystkim wokal Nicholasa. Na nowej płycie nie brakuje ciekawych popisów Leptosa, który po raz kolejny potwierdza że należy do czołówki jeśli chodzi o wokalistów metalowych.

O dziwo płyta jest niezwykle przebojowa i pełna ciekawych rozwiązań, no nie sposób się nudzić przy tym materiale. Minusem jest bez wątpienia długość trwania, bo jak dla mnie 80 minut muzyki w stylu Arrayan Path to troszkę za dużo. Co zasługuje na wyróżnienie jeśli chodzi o zawartość? Na pewno "The usurper", gdzie imponuje przebojowy refren i niezwykła epickość. Prawdziwe cudo! Stonowany i nastrojowy "The Battle of Cnidus" też ma w sobie to coś, co sprawia że zapada w pamięci. Jest też miejsce na bardziej ostre granie, jak to zaprezentowane w "Crossing over the Phoenicia". Kocham taki epicki heavy/power metal jak ten przedstawiony w "In salamis". Oj dużo dobrego się tutaj dzieje, a główny motyw to prawdziwe cudo. Brawo Panowie. Nieco progresywny "Of Royal Ancestry" też ma swój urok i znajdziemy tu sporo ciekawych smaczków. Pokręcony i urozmaicony "Deny/Destroy" pokazuje, że Arrayan Path jest wciąż w znakomitej formie.

"Thus Always to Tyrants" to kolejna mocna pozycja w dyskografii amerykańskiej formacji. Nie zawodzą od lat i dostarczają muzykę z górnej półki. Nowy album to nic nowego, a rozwijanie pomysłów z poprzednich płyt. Robią to naprawdę dobrze i zawsze warto czekać na ich płyty. Brawo Panowie, tak trzymać !

Ocena: 8.5/10

niedziela, 6 listopada 2022

STRANGER VISION - Wasteland (2022)


 Najwyższa pora zweryfikować, czy włoski Stranger Vision coś polepszył w swojej muzyce, bowiem debiut z 2021 r to był tylko kawał solidnego melodyjnego metalu z nutką power metalu. W tym roku przyszedł czas na drugi pełnometrażowy krążek i "Wasteland" to wciąż solidny heavy/power metal z ciekawymi przebłyskami. Finalnie i tak jest to ciekawszy krążek niż właśnie "Poetica".

Nie chodzi już tutaj nawet o obecność Hansi Kurscha, który sieje zniszczenie w tytułowym "Wasteland". Sam materiał jakby ciekawszy i bardziej spójny. Więcej się dzieje, dostajemy sporo atrakcyjnych melodii i o wiele lepiej się tego słucha. Dobrze, że band wyciągnął wnioski, ale niestety dalej brakuje do pełni zachwytu. Mocnym atutem Stranger Vision jest właśnie osoba wokalisty, czyli Ivana Adami, który momentami faktycznie brzmi jak Hansi Kursch. Bardzo ciekawa barwa głosu i technika sprawiają, że Ivan robi tutaj furorę. Tak tytułowy jest tutaj najlepszy, ale nie oznacza to, że reszta utworów do niczego się nie nadaje.

Takie nieco miałkie melodyjne granie jak te w "Handful of dust" troszkę średnio do mnie trafiają. Za dużo komercji w tym. O wiele ciekawszy jest zadziorny i bardziej żywiołowy "The road" i to jest właśnie to! Stranger Vision pokazuje też pazur w agresywniejszym "Desolate Sea" czy w pomysłowym "Neverending Waves". Całość ma dość ciekawy nieco romantyczny i nastrojowy klimat. Jest kilka mocnych momentów, ale znów troszkę za dużo tych wolnych i smętnych momentów.

Na pewno płyta jest ciekawsza i bardziej dojrzała niż debiut. Postęp w dobrym kierunku i chwała im za świetny tytułowy kawałek z Hansim na wokalu. Jest potencjał i mam nadzieję, że ten band jeszcze się rozkręci w przyszłości.

Ocena: 7/10

sobota, 5 listopada 2022

IRON KINGDOM - The Blood of the creation (2022)


 Rok 2019 przyniósł najlepszy album Iron Kingdom. "On the hunt" pokazał, że kanadyjska formacja Iron kingdom potrafi jak mało kto przywołać stare dobre czasy NWOBHM i zabrać nas do początków choćby Angel Witch czy Iron Maiden. Iron Kingdom ma w sobie też spore takich elementów nieco zapomnianego Rocka Rollas. Jedno jest pewne. To jedna z najlepszych kapel młodego pokolenia. Na nowe dzieło przyszło czekać fanom 3 lata i oto jest "The blood Of Creation". Czy udało się przebić poprzednika? W moim odczuciu nie, ale tej płycie też nie wiele brakuje do ideału.

Zaskakuje nieco mroczna okładka, ale na szczęście band nie porzucił swoich ideałów i dalej jest to paczka młodych ludzi, którzy stawiają na klasyczne brzmienie, na klasyczne patenty i rozwiązania i za to im  chwała. Względem poprzednika nie ma większych zmian, na pewno warto odnotować że na perkusji pojawił się Max Friesen. Sprawdza się w swojej roli i idealnie wpasował się do zespołu. Czas leci, a lider Chris Osterman błyszczy i powala swoim głosem. No ma to coś co sprawia, że Iron Kingdom ma swój charakter i idzie ich od razu rozpoznać. Zespół wymiata to wiadomo, ale umiejętności to jedno, a materiał to druga sprawa. Na szczęście w sferze materiału dzieje się dużo dobrego i to taki rasowy Iron Kingdom, który znamy i kochamy.

Odpalamy płytę i dostajemy klimatyczny, epicki i niezwykle melodyjny "Tides of Desolation", który pełni rolę intra. Kocham takie otwarcie płyt metalowych. Heavy/speed metal pełną gębą mamy w kilerze "Sheathe the sword". Refren rozkłada na łopatki. Cudo! Stonowany i bardziej klasyczny "Queen of the crystal Throne", to znakomity hołd dla NWOBHM i lat 80. Dalej mamy "Hunter and Prey" i znów band się popisuje przed nami. Pomysłowy riff, duża dawka energii i przebojowości. Specjaliści w swoim fachu. Bardzo fajnie buja zadziorny "Witching Hour" i utwór dodaje płycie urozmaicenia i elementu zaskoczenia. Kolejny przebój to bez wątpienia taki nieco punkowy "In the grip of nightmares" i to uczucie jakby słuchało się debiutu Iron Maiden. No jest magia i to coś. Podobnie ma się sprawa z instrumentalnym "Primordial", Oj dużo tutaj żelaznej dziewicy z płyt Di Anno i to jest coś pięknego. Na sam koniec prawdziwy sprawdzian. Zespół mierzy się z kolosem trwającym prawie 14 minut i muszę przyznać, że "Blood of the Creation" sieje zniszczenie. Kwintesencja Iron Kingdom i takie streszczenie ich stylu i jakości w jednym utworze. Brawo Panowie.

To już kolejna udana propozycja w tym roku dla fanów muzyki Iron Maiden. Panowie czerpią garściami z ich dokonań, ale już dawno stworzyli własny styl. Nie grają nic nowego, odkrywczego, ale dają fanom sporo radości, a ich muzyka to klasa światowa. Brawo Iron Kingdom, nie zatrzymujcie się i dalej grajcie swoje i nie patrzcie na innych. No nic pozostaje puścić jeszcze raz "The Blood of the Creation" bo to muzyka z górnej półki.

Ocena: 9.5/10

piątek, 4 listopada 2022

DRAGONHAMMER - Second Life (2022)

Jak miło zobaczyć znów smoka na okładce Dragonhammer, jak miło że dalej grają power metal, jaki prezentowali na pierwszych dwóch płytach. Dobrze, że kontynuują to co grali na "Obscurity", tylko szkoda że "Second Life" praktycznie został nagrany z nowym składem. 5 lat przyszło czekać na nowy album, ale cieszy fakt, że panowie nie zmarnowali tego czasu i nagrali kolejny bardzo udany krążek w swojej dyskografii.

Co do składu, to na wokalu Mattia Fagiolo radzi sobie naprawdę dobrze i nie wypada gorzej od swoich poprzedników. Sprawdza się w power metalu, potrafi budować nastrój i idealnie radzi sobie w górnych rejestrach. Pasuje idealnie do muzyki Dragonhammer. Prawdziwe cuda wygrywa duet gitarzystów tworzony przez Cicconi i Mancini. Panowie grają z pasją, pomysłem i dbają o to żeby było melodyjnie, dynamicznie i finezyjnie. Pod tym względem przypominają się stare dobre czasy Dragonhammer. Piękna szata graficzna, brzmienie rodem z lat 90 i  co mogło by pójść nie tak?

Materiał jest zróżnicowany i kryje sporo perełek. Nie ma powodów do narzekania i jest czym się zachwycać. Energiczny "Kingdom of the ghost" to rasowy power metalowy killer, który oddaje to co najpiękniejsze w tym gatunku. Jeden z najlepszych kawałków w dorobku grupy. Lekkość i podniosłość to atuty "Diamond of Peace". Kolejny hicior na płycie. Rozbudowany "Into the warriors  mind" kryje sporo ciekawych motywów i nawet nutka progresywności w niczym tutaj nie przeszkadza. Jest też power metalowa petarda "Sickness Divine', który potrafi oczarować klimatem i atrakcyjnymi solówkami. Mocna rzecz! W podobnych klimatach utrzymany jest urozmaicony "Second Life". Znakomicie przeplata się szybkość i power metalowa energia z epickością.

Dobrze jest widzieć, że Dragonhammer się odrodził i trzyma formę. Nowy album jest dojrzały i pełen ciekawych dźwięków. Słucha się tego jednym tchem i nowy skład daje sobie radę. Dragonhammer wrócił do czołówki jeśli chodzi o power metal i tam jest ich miejsce. Czekam na kolejne płyty w takich klimatach. Płyta z kategorii trzeba znać!

Ocena: 8.5/10

czwartek, 3 listopada 2022

SATAN'S BLADE - Curse of the blade (2022)



Kto nie ma dość heavy/speed metalu w stylu lat 80, ten śmiało może sięgnąć po debiutancki krążek amerykańskiej formacji Satans Blade. "Curse of the Blade" to kawał porządnie skrojonego speed metalu, gdzie królują ostre riffy, szybkie tempo i wyrazisty wokalista o ciekawiej barwie głosu. Tutaj band nie odkrywa niczego, a eksploruje dobrze znane nam tereny i odtwarza to co już dobrze znamy. Nie ma w tym nic świeżego to fakt, ale jakość i sposób podania tej speed metalowej formuły ucieszy nawet wybrednego maniaka.

Sama kapela działa od 2014 r i wiedzą jak grać i to z wykopem. Płyta banalna, ale za to za grana z sercem, hołdem dla lat 80. Nie ma grania na siłę, nie ma siłę udawanie kogoś, jest rasowy speed metal, który przenosi nas do lat 80, kiedy to scenę podbijał Exciter czy Agent Steel. Kawał dobrej roboty panowie odwalają. To co decyduje o atrakcyjności muzyki Satans Blade to bez wątpienia to co wyprawiają gitarzyści. Alonzo i Andrew stawiają na melodyjność, dynamikę i atrakcyjność. Dużo dobrego dzieje się w tej sferze. Tak samo błyszczy wyrazisty Kyle Lee i jak słychać to wokalista z powołania. No ma w sobie to coś co sprawia, że zapada w pamięci.

Okładka nasuwa lata 80 i w sumie samo brzmienie też mocno wzorowane na płytach z tamtego okresu. Na płycie mamy 7 kawałków i już otwierający "Curse of the blade" to speed metal w czystej postaci. Wtórne, ale pełne dynamiki i atrakcyjnych melodii. Naprawdę bardzo dobrze się tego słucha. Kolejna petarda na płycie to rozpędzony "Burning skies". Znów prosty motyw i odpowiednia motoryka sprawiają, że banalny utwór jest naprawdę warty uwagi. Band może troszkę gra na jedno kopyto, ale takie hiciory jak "Battalion" potrafią zapaść w pamięci. Całość wieńczy kolos w postaci "For those who dare to dream" i tutaj imponuje mrocznym klimatem i pomysłowymi motywami. Ciekawa podróż do lat 70 czy 80. Najlepszy kawałek na płycie.


 Pełno ostatnio płyt z taką muzyką i Satans blade może niczym specjalnym się nie wyróżnia, ale mimo wszystko jest to płyta, która zasługuje na uwagę. Band pokazuje, że grać potrafi i robi to naprawdę dobrze. Materiał jest solidny, energiczny i przemyślany. Brakuje mi elementu zaskoczenia, czy większej dawki przebojowości. Jest nadzieja, że w przyszłością ten amerykański band pokaże nam pazury.

Ocena: 7/10

wtorek, 1 listopada 2022

BLACK HOLE - Whirlwind of mad men (2022)


 Wielkie Brawa dla Black Hole za jedną z najciekawszych okładek metalowych roku 2022. Jest szczypta grozy, jest tajemniczy klimat i w sumie do końca nie wiadomo co kryje w sobie. Czy to melodyjny death metal, czy coś z pogranicza heavy/power metalu.  Jednak to nie blog o okładkach i sztuce tworzenia grafiki, lecz o muzyce. Tutaj francuski Black Hole też pozytywnie zaskakuje, bowiem "Whirlwind of mad men" to pozycja skierowana do miłośników mieszanki symfonicznego metalu z progresywnym power metalem. Fani Evegrey, Lords of Black czy Kamelot powinni zapoznać się z tym wydawnictwem.

Band działa od 1995 r i słuchając ich muzyki można dojść do wniosku, że kluczową rolę odgrywa klimatyczny wokal Fabio Torsi, który inspiruje się najlepszymi głosami w dorobku progresywnego power metalu. Dysponuje ciekawą techniką, charyzmą i barwą głosu. Idealnie współgra z tym, co wygrywają mu gitarzysta Acker i klawiszowiec Burghard. Ten duet wzajemnie się uzupełnia i stawiają na świeżość, bardziej współczesne brzmienie i bardziej złożone melodie. To wszystko sprawia, że nowy album Black Hole naprawdę może się podobać.

Troszkę przesadzili z długością materiału i z liczbą utworów, ale jest sporo perełek. Jedną z nich jest melodyjny i pełen symfonicznych ozdobników" Chasing The kraken". Riff w "Walking with the devil" brzmi jakoś tak znajomo, ale tutaj akurat prostota jest kluczem do sukcesu. Wyszedł z tego niezwykle zadziorny i chwytliwy kawałek. Dalej furorę robi tytułowy "Whirlwind of mad men" i tutaj też postawiono na mocny i wyrazisty riff. Oj dzieje się tutaj sporo dobrego. Potem band serwuje nam sporo progresywnych kompozycji i znów imponują w lekkim i przebojowym "Never surrender". Słychać, że w zespole drzemie ogromny potencjał. Brawo za pomysłowość! Podobne emocje wzbudza podniosły i pełen energii "my friend". Ciekawie wyszedł cover Iron Maiden i "Fear of the dark" brzmi jak ich autorski kawałek i to spora zaleta.

Daje kredyt zaufania tej kapeli, bo grają z finezją, polotem i mają pomysł na siebie. Chcą mieszać progresywny metal i symfoniczny power metal i jeśli mają kontynuować to co zaprezentowali tutaj, to jestem za i czekam na kolejne wydawnictwa. Maja pomysł na siebie i to przedkłada się na jakość. Bardzo wyrazisty album i zarazem bardzo dojrzały. Tego trzeba po prostu posłuchać!

Ocena: 8.5/10