Kiedy rok temu pojawił się
debiutancki album WARDRUM to byłem zapewne jednym z nie
wielu, którzy nie dostrzegali w tym krążku niczego
nadzwyczajnego. Ba był to dla mnie jeden z najmniej strawnych
albumów w owym roku. Zresztą szerzej o debiutanckim
„Spacework” pisałem na łamach bloga. Na tegoroczną propozycję
młodziutkiego zespołu z Thessaloniki, który został założony
w 2010 r nie czekałem z zapałem, ale postanowiłem im dać kolejną
szansę, zwłaszcza kiedy dowiedziałem się, że zespół
zwerbował nowego wokalistę w miejsce Piero Leporale. Funkcję
śpiewania objął Yannis Papadopulos i ci którzy nie kojarzą
tego nazwiska może pomoże nazwa zespołu CROSSWIND w którym
się udzielał. „Desolation” to album który zapewne
bardziej dojrzały, bardziej przemyślany i zapewne bardziej
przystępniejszy, nawet mimo swojej złożoności w sferze muzycznej.
Bo przecież dalej jest to granie gdzie spotykają się patenty
charakterystyczne dla power metalu, dla heavy metalu, czy
progresywnego grania. O ile na debiucie brzmiało to nieco
chaotycznie i mało przekonująco, o tyle tutaj jest to uporządkowane
i ten miks brzmi atrakcyjnie, czego nie czułem na poprzednim
albumie. Tutaj zespół w dalszym ciągu stawia na mocne
brzmienie, z tym że kompozycje są bez wątpienia o kilka klas
lepsze aniżeli te z poprzedniego albumu. Przede wszystkim postawiono
na bardziej klarowne rozwiązanie, a więc bardziej chwytliwe melodie
i ciekawsze motywy, przez co nie jest to monotonne granie, nie wieję
nudą, nie ma męczenia tego samego w kółko. Jest to więc
bardzo pozytywna zmiana. Również zmiana wokalisty, wniosło
pewien powiew świeżości, gdyż jest on bardziej zadziornym
wokalistą, większa siła przebicia, jakby więcej emocji i potrafi
poruszyć słuchacza. Czarodziejem który cały czas
wyczarowuje nowe ciekawe partie gitarowe jest bez wątpienia Kosta
Vreto, który swój styl grania wniósł na wyższy
poziom. Jest finezja, pazur, jest atrakcyjność a także pewien
stopień szaleństwa, jest również swoboda i rezygnacja z
silenia się które przeszkadzało mi na poprzednim albumie.
Nie da się ukryć że materiał to
prawdziwy raj dla fanów gatunków power/heavy i
progressive. Tutaj jest to wszystko, ale nie jest to jakieś męczenie
jednego motywu, lecz bawienie się różnym smaczkami. Siła
przekazu leży właśnie po stronie przebojowości i atrakcyjności
podania melodii czy też zapadających refrenów. Już za
sprawą otwieracza „Unforgiving” można poczuć po trochu
z każdego z wyżej wymienionego gatunku muzycznego, jak i te cechy
które wiąże wszystkie kompozycję w jedną spójną
całość, czyli precyzja wykonania, oraz nie występujące na
poprzednim albumie przebojowość i melodyjność. Właśnie tak
powinien brzmieć poprzedni album. Jest dynamit, szybka sekcja
rytmiczna, nowocześnie brzmiący motyw i ostre partie gitary w „Sign
Of treason” , jest czasami prostota, nieco hard rockowe
zacięcie tak jak to jest w „Parental”. Właściwie
co utwór to inne rozwiązanie i przy „Common
Ground” postawiono na
rytmiczność i nieco stonowane tempo. Troszkę powiew poprzednim
albumem mamy w progresywnym „Tide Likes”
który jest taki nieco rozlazły i brakuje w tym kawałku
konsekwencji i zdecydowania co do konstrukcji. I na pewno zespół
błyszczy w takich klimatach jak „Higher Sky”
gdzie pojawia się nawet pewne ciągoty do neoklasycznego grania.
Melodie i jeszcze raz melodie, to niezawodna broń greków na
tym albumie i najlepszym tego dowodem jest „F.A.I.T.H”
czy też urozmaicony „Urban
Storm” w którym
pomysłowo wtrącono progresywne elementy. Również pomysłowy
motyw ma dość dynamiczny „Sailing Away”,
który świetnie się nadaje do promowania albumu. Przede
wszystkim na tym albumie słychać że mamy do czynienia że mamy z
power metalem o czym dobitnie świadczy najostrzejszy na płycie „No
Retreat” , zadziorny „Abound
Is Nothing” gdzie wtrącone
zostają heavy metalowe elementy” czy też melodyjny „Rainy
Day”.
Nie
pomyślałbym że ten zespół tak odmieni swój styl
grania i że dostarczy mi taki album, z muzyką na takim poziomie.
Zaskoczenie roku to na pewno. Zmiany może mało istotne ale
odczuwalne. Zmiana wokalisty, większy nacisk na przebojowość,
melodyjność, precyzję wykonania, szczypta szaleństwa. Niesamowity
album który cały czas dostarcza sporo emocji i trzyma w
napięciu. I gdyby nie jedno potknięcie w postaci „Tide Like” to
nie wahałbym się wyciągnąć maksymalną ocenę, Mimo to jest to
jeden z głównych pretendentów do grona najlepszych
płyt tego roku.
Ocena:
9.5/10
Debiutu nie słyszałem i raczej po niego nie sięgnę a ta płytka to bardzo dobry album.
OdpowiedzUsuńCóż o debiucie też pisałem i jak dla mnie to słaby album jest, ale śa tacy dawali 9/10 tak więc może sprawdź dla własnego spokoju?:P Ten album na pewno jest 100 razy lepszy od tamtego:D Nie męczy, nie jest jakiś taki robiony na siłę, no i jest to muzyka która zapada w pamięci:D
OdpowiedzUsuń