piątek, 30 maja 2025

CYROX - No reedemer left (2025)


 18 kwietnia ukazał się nowy album austriackiej formacji  Cyrox. Ta kapela młodego pokolenia działa od 2016 r  i nagrali póki co 2 albumy, z czego najnowszy ukazał się 18 kwietnia. Mowa o "no reedemer left". To co tutaj znajdziemy to bardzo dobrze skrojony melodyjny death metal. Fani children of bodom, czy in flames nie powinni narzekać. ".


Względem debiutu mamy jedną zmianę w składzie, bowiem w 2021r do zespołu dołączył perkusista Tobi.  Ważną rolę w zespole odgrywa zadziorny wokalista Manuel Kirchleitner, który nadaje całości charakteru melodyjnego death metalu. Mocnym ogniwem zespołu jest również duet gitarowy  tworzony prze Andreasa i Leo. Panowie stawiają na agresję i ciekawe melodie. Nie ma w tym a grosz oryginalności, ale panowie grać potrafią i robią to bardzo umiejętnie. Mają talent, tylko w pełni go nie wykorzystują. Panowie zadbali o mocne brzmienie i klimatyczna okładkę.


Materiał trwa 41 minut i band rusza od porządnego uderzenia czyli "short circuit". Mocny riff i przemyślana melodia robią swoje.  Dalej mamy bardziej zadziorny "latent detect", który jest niezwykle przebojowy.  Dobrze wypada " haunting Shadows", gdzie band stawia na sprawdzone patenty i jest tu trochę thrash metalowego feelingu. Dalej mamy łatwo wpadający w ucho "scattered". Mocny i wyrazisty utwór. ,Breaking the chain" to kawałek troszkę mroczny, troszkę toporny, ale wciąż warty uwagi. Można pochwalić za agresywniejszy "Red halo, który potwierdza styl grupy i ich umiejętności. Na sam koniec rozbudowany i bardziej klimatyczny "Beyond Control".


Cyrox 5 lat kazał czekać swoim fanom. Nagrał solidny album w kategorii melodyjnego death metalu. Mamy mocne riffy, chwytliwe melodie i duże pokłady agresji. Zabrakło świeżości i pomysłów na cały materiał. Jak widać wszystkiego nie można mieć. Dobra robota.


Ocena 7/10

środa, 28 maja 2025

LIVIN EVIL - The Warriors of the King (2025)


 Tasos Lazaris to grecki wokalista, który daje czadu w fortress under siege. To specjalista od wysokich rejestrów i od ostrego śpiewania. Ostatnio na stałe dołączył do francuskiego Livin evil. Ten band działa od 1992r, ale debiutancki album ukazał się w 2023r.  W tym roku nowym perkusistą został Fabio Alessandro. 13 mają ukazał się drugi album formacji zatytułowany "the Warriors of the King". 


Tasos to wokalista wielkiego formatu i nowy album livin evil to potwierdza. Jego charyzma i technika imponują. To dzięki niemu ten album nabiera mocy i agresywności.  Kiato Luu i J.a Jacq to dwóch gitarzystów, którzy napędzają livin evil. To za ich sprawą pełno tu świetnych i zadziornych riffów i porywających solówek. Panowie rozwalają system. Oczywiście są wpływy fortress under siege, ale jest coś z gamma Ray, czy bloodorn. Band ma pomysł na siebie i wie jak grać heavy/ Power Metal na wysokich obrotach.


Nowy album to 8 kawałków i 44 minut świetnej muzyki. Zaczynamy od "Symposium" i zaczyna się melodyjnie i dość spokojnie.  Szybko nabiera mocy i agresji. Wszystko brzmi tak jak powinno. Piękne wejście gitar mamy w energicznym "Wings of Pegasus" . Co za mocny riff, świetna praca gitar i ten błysk geniuszu. Brzmi to obłędnie.  Trochę patentów running Wild można wyłapać w przebojowym "under the banner of the damned". Band bawi się konwencją i urozmaica swoje granie. Co za piękną melodia rozpoczyna rycerski "all roads to hell".. To kolejny hicior, który pokazuje talent tej kapeli. Nieco marszowy "crossbones" opiera się na pomysłowym motywie i rycerskim klimacie. W takim wydaniu livin evil też wymiata.  Podobne emocje wzbudza przebojowy "my last words".  Utwór kipi drapieżnością i przebojowością.  Uroku dodają klimatyczne zwolnienia. Nutka progresywnego pojawia w rozbudowanym "onset of damentia", który znów rozrywa na strzępy. Co za moc. Finał płyty to epicki, rycerski ",the Warriors of the King", w którym są echa manowar. Piękny i emocjonalny utwór.


Livin evil pozytywnie zaskoczył, bo nie spodziewałem się takiej petardy od tej kapeli. Jest rozmach, epicki klimat i pełno hitów. Materiał równy i zróżnicowany. Imponuje wokalista i uzdolnieni gitarzyści. Świetna robota i oby więcej takich płyt. Gorąco polecam!


Ocena : 9.5/10

TITAN KILLER - Slow self destruction (2025)


 Jak ktoś lubi epicki heavy metal i ma słabość do ancient empire, shadowkiller,czy ironsword ten powinien posłuchać nowe dzieło Titan Killer. Band działa od 2015 r i nagrał póki co 2 albumy studyjne. Najnowszy "Slow self destruction" ukazał się 17 maja. To kolejna płyta, którą warto posłuchać.


Titan Killer to przede wszystkim charyzmatyczny wokalista Max Fuchs. Jego maniera i styl śpiewania przypomina Michaela Poulsena z Volbeat. Nadaje całości klimatu. Florian Cudy i Jan Satary tworzą zgrany duet gitarowy i dostarczają sporo ciekawych melodii i zadziornych riffów.  Nie tworzą niczego nowego i wygrywają oklepane rzeczy, ale robią to dobrze.

Miła dla oka okładka, soczyste brzmienie dodają uroku całości. Płytę otwiera "slow self destruction", który zaczyna się spokojnie i klimatycznie. Potem słychać riff rodem z twórczości running Wild. Mocna rzecz. Marszowy, taki true heavy metalowy "fear the cross" fajnie buja i zapada w pamięci. Potem mamy melodyjny "forced to Hollow", który pokazuje że band potrafi grać. Dobrze wypada też prosty i zadziorny "Echoes of Hope", który jest kolejnym hitem.  Szybko w ucho wpada "sf-1", który pokazuje przebojowe oblicze zespołu.  Pomysłowy riff i chwytliwy refren robią robotę. Nieco agresywniejszy i mroczniejszy jest ",pulling strings". Jest epicko i z pazurem. Kolejny hit na płycie to "as titans awaken" i na sam koniec jest dynamiczny i zadziorny "Tyrants falls".

Titan Killer robi krok do przodu i jest już bardziej dojrzałym zespołem. Potrafi zbudować epicki klimat i postawić na mocne riffy. Mamy hity i ciekawe melodie. Dobrze się tego słucha od początku do końca. Płyta godna polecenia.

Ocena: 8/10

STEEL RAZOR - Finał defiance (2025)



O to kolejny nowy, młody zespół, który próbuje swoich sił w graniu heavy metalu. STEEL razor to francuski band, który działa od 2023r i stawia na miks tradycyjnego heavy metalu i hard rocka. Wszystko utrzymane w stylu warlock, dokken, accept czy judas priest. Na plus, że wokalistka Aurore Fessard brzmi trochę jak Doro Debiutancki album "finał defiance" ukazał się 21 marca nakładem steel shark records.


Okładka kiczowata, ale w latach 80 to było na porządku dziennym. Brzmienie również wzorowane na latach 80.  Steel razor to przede wszystkim świetnie brzmiącą Aurora, która nadaje całości drapieżności i klimatu lat 80. Dużo dobrego do zespołu wnosi  gitarzysta Julian Dave. Stawia na proste i łatwo wpadające w ucho motywy. Nie ma udziwnień tylko stara dobra szkoła heavy metalu. 


Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem atakuje nas killer w postaci "light up the flame". Brzmi jak stary dobry Warlock. Ta drapieżność i przebojowość godna podziwu. Echa accept czy judas priest też są. Klasycznie brzmi też " Born to rock" i słychać w tym wpływy dokken. Echa Warlock czy accept mamy w stonowanym"even in hell". Nie ma to jak sprawdzone chwyty. Bardziej hard rockowym jest przebojowy ",my damnation", ale czuć lekki spadek formy. Patenty warlock i accept wracają w zadziornym " final defiance". Solidny i nieco przewidywalny jest "Steel razor". Bardzo dobrze wypada marszowy i bardziej nastrojowy "only one". Znów jest hołd dla accept czy warlock. Płytę wieńczy " the city will rock" , który momentami brzmi trochę jak Scorpions. 


"Final defiance" to kawał dobrze skrojonego heavy metalu z nutką hard rocka. Mamy hity i utwory godne uwagi. Wkrada się może wtórność i nieco zabrakło pomysłów na cały album.mimo pewnych wad jest to udany album, zwłaszcza dla fanów warlock.


Ocena: 7/10

COVA RASA - Another Time (2025)


 Brazylia zazwyczaj kojarzy się z bardziej progresywną odmianą heavy metalu, ale trafiają się też zespoły które grają klasyczny heavy metal. Do tego grona zalicza się Cova Rasa. Działają od 9 lat i nagrali 3 albumy, a najnowsze dzieło zatytułowane "another Time" ukazał się 25 kwietnia. Płyta skierowana do tych co kochają muzykę w stylu iron maiden, judas priest, czy Saxon, ale starają się tworzyć coś swojego, a nie być czyjąś kopią.


To co wyróżnia ten band to klimatyczne, rockowe partie klawiszowe Collinsa Freitasa. To on wprowadza lekki podmuch progresywnego rocka i klimat lat 70 czy 80.  Dobrze spisuje się wokalista Ivan Martina. To ten typ głodu, który jest zadziorny i elastyczny. Wysokie rejestry bardzo dobrze mu wychodzą. Daje czadu i wnosi sporo mocy do całości.  Jayme Danko odpowiada za partie gitarowe. Stawia na klasyczne patenty i klimat lat 80. Materiał jest zróżnicowany  i nie miejsca na nudy. 


Klimatyczna okładka i dopracowane brzmienie pokazują, że band zadbał o jakość i świeżość. Materiał otwiera klimatyczne intro. Klawisze wprowadzają nas w klimat przebojowego "Borley rectory". Utwór kipi energią, przebojowością i znajdziemy tutaj pewne elementy power metalu. Troszkę przypomina mi się Viper z czasów Andre Matosa. Singlowy "King of ghouls" to ukłon w stronę brytyjskiego heavy metalu. Band pokazuje, że potrafi tworzyć hity. Kolejny szybszy kawałek na płycie to "Black shadow" i dużo dobrego się dzieje. Jest chwytliwa melodia, wyrazisty motyw przewodni i spora dawka przebojowości.  Elementy Crimson glory czy queensryche można wyłapać w przebojowym "dr.death". Band przyspiesza w agresywniejszym "reapers rival" który czerpie z dokonań iron maiden czy judas priest. Oldschoolowy kawałek. Potem mamy jeszcze podniosły i nieco w stylu iron maiden "heartbreakers Hunter". Solówki są tutaj godne podziwu.Energiczny "devils road" sieje zniszczenie i pokazuje jaki ogromny potencjał jest w tej grupie. Całość zamyka epicki kolos " the flying dutchman", który trwa 11 minut.  Zaczyna się tajemniczo i mrocznie i słychać echa iron maiden.  Jest kilka ciekawych motywów i nutka progresywnego metalu. Finał godny tej płyty.


Cova Rasa to utalentowany band, który ma do zaoferowania ciekawe melodie, wciągające. Miłym dodatkiem są partie klawiszowe rodem z lat 70. Całość utrzymana w klasycznym stylu z lat 80. Ta sztuka się udała, a band nagrał najlepszy album w swoim dorobku.


Ocena 8.5/10

wtorek, 27 maja 2025

WITCH HOUND -Mountain knows (2025)


 

Turbo w tym roku zszokował piękna okładka. Teraz kolejna piękna okładka z Polski. Tym razem jest to debiutancki album polskiej formacji o nazwie Witch Hound. Słowo debiut trochę kiepsko pasuje do tego jak ten band gra. Jest pasją, dbałość o detale i tworzenie pomysłowego heavy/doom metalu. Kto kocha candlemass, sorcerer, Black Sabbath czy heaven and hell poczuje się jak w domu. "Mountain knows" to przykład, że nasz kraj też kryje sporo utalentowanych zespołów.


Pierwsze skrzypce w zespole gra utalentowany Zaczes, który pełni funkcję wokalisty i gitarzysty. Jako wokalista stawia na charyzmę i ponury klimat. Ma swój styl i nie próbuje na siłę kogoś kopiować. Jako gitarzysta dostarcza nam mocnych i pomysłowych partii gitarowych. Nie ma tutaj czasu na nudę. Basista to Liszka a Królik to perkusista. Trio z Warszawy robi niezłe show i imponuje jakością. Tego trzeba posłuchać.


Płyta zawiera 8 kawałków. Na pierwszy strzał idzie agresywny i bardziej przebojowy " mountain knows". Ileż energii i agresji niesie ze sobą "Face of your god". Brzmienie jest mocne i podkreśla atuty zespołu. Co za killer moi drodzy. Dalej mamy marszowy i mroczny "Flesh and bone". Utwór bardzo fajnie buja i znów band błyszczy.  Coś z iron maiden mamy w przebojowym "Throne of lies", z kolei " lust for blood" przemyca patenty candlemass czy heaven and hell. Dobrze prezentuje się też "ash in the wind,"który stawia bardziej heavy metalowy wydźwięk. Dużo dobrego dzieje się w złożonym i urozmaiconym "Sinner". Na koniec band serwuje nam szybki i zadziorny "war Within", który też przemyca patenty iron maiden i Black Sabbath. Świetne zwieńczenie całości. 


Nie często słyszy się polski band, który z pomysłem i na wysokim poziomie prezentuje heavy/ doom metal. Ta płyta ma klimat, zróżnicowany materiał, wciągające motywy, a za wszystkim stoi trzech uzdolnionych muzyków z Warszawy. Brawo panowie!


Ocena : 9/10

AXE STEELER - Back to attack (2025)

 


Kolumbia to nie tylko Hex Crow czy Revenge to również  działaczy od dekady band o nazwie Axe Steeler. Stawiają na heavy/speed metal i klimat lat 80. Jest w tym coś z enforcer, Exciter, crossfire czy nawet warlock. To jest stara szkoła heavy metalu i Axe Steeler wie jak przenieść nas w czasie i przypomnieć nam okres lat 80. Kolumbijski band  powraca z drugim wydawnictwem zatytułowanym " back to attack". Prawdziwa uczta dla maniaków takiego grania.


Axe Steeler przeszedł zmiany personalne względem poprzedniego albumu. Z starego składu został utalentowany wokalista Javy Metal. Jego charyzma i styl są godne podziwu. Kocham takie głosy, gdzie przechodzą mnie ciarki. Basista Thunder screamer i perkusista Sandy Reyes dołączyli w 2021r Potem w 2022r dołączył mutant  Hunter, który odpowiada za partie gitarowe. Ma smykałkę do pomysłowych i zadziornych riffów.


Płyta nie jest długa, bo trwa 35 minut. Liczy się jakość i Axe Steeler oto zadbał. Mamy klimatyczne intro "Into the void" i potem wkracza przebojowy "Heavy metallers" i od razu słychać heavy speed metalowa motorykę. Mocny start. Chwytliwy riff otwiera dynamiczny "Back to attack" i to jest hołd dla lat 80. To dobry dowód na to jak dobrym wokalistą jest Javy Metal.  Podobne emocje wzbudza szybki i melodyjny "legions.  Band czerpie wzorce z różnych wielkich kapel, ale robią to wszystko z pomysłem i z pazurem. Dalej jest energiczny "beware the Night" , przebojowy "she was Born in hell". Najdłuższy na płycie jest "hells burnin up", który mocno czerpie z iron maiden. Kolejna perełka na płycie. Całość zamyka rycerski "Warriors of the Night", który idealnie podsumowuje z czym mieliśmy do czynienia i jaki styl prezentuje Axe Steeler.


Nowy skład, nowy materiał, nowa jakość, ale to wciąż ten sam band, który gra heavy/speed metal osadzony w latach 80. Materiał jest równy i przebojowy, a band uzdolniony. "Back to attack" to świetny hołd dla tamtego okresu heavy metalu.


Ocena 8.5/10



SHADOW HOST -Chaos Unleashed (2025)

 


Po 12 latach ciszy i abstynencji twórczej powraca rosyjski Shadow Host, który działa od 1993r. Ostatni album zatytułowany "apocalyptic symphony" zaimponował mi i stał się jednym z najciekawszych albumów roku 2013. Band pokazał, że można umiejętnie łączyć power metal i thrash metal. Dużo w ich kuze elementów persuader, megadeth, gamma Ray czy iced earth. To właśnie znajdziemy w najnowszym wydawnictwie zatytułowanym "Chaos Unleashed" , który ukazał się 25 maja.

Poraz kolejny band zadbał o mila dla oka szatę graficznie. Jest mrocznie i z pomysłem. Brzmienie na tej płycie to też pierwsza liga. Idealnie pasuje do tego agresywnego grania. Nadaje całości odpowiedniej mocy i dynamiki.  Czadu dają gitarzyści i aż miło posłuchać co wyprawiają Aramasov i Nalyotov. Graja agresywnie, ale zachowując melodyjny charakter. Jest szybko i z przytupem. Band dalej gra swoje i nie zboczył z obranej drogi. Całość bardzo fajnie spina ostry niczym brzytwa wokal Alexey Markov. Co za talent i technika. Sieje zniszczenie.

Materiał zwart i treściwy, bowiem mamy 38 minut muzyki.  Jest czym się zachwycać.  Band od razu atakuje nas killerem i "Serenity in lies" wymiata. Szybie tempo, ostry riff i chwytliwy refren. Znakomita mieszanka power metalu i thrash metalu.  Mroczny i ponury "chaos Unleashed"  pokazuje jeszcze więcej agresji i thrash metalowych patentów. "Poisoned minds" przypomina stare dobre czasy megadeth, overkill czy coś nawet z Paragon. Kolejny killer na płycie  "Shadow of the past". Trochę urozmaiceniem wprowadzają stonowane i złożone solówki. Brutalny wydźwięk ma też przebojowym "all you need is war".  Praca gitar zachwyca w zadziornym "latter day luddites", który dalej balansuje między agresywnym thrash metalem i melodyjnym power metalem. Element zaskoczenia pojawia się w "now or never". Zaczyna się spokojnie, klimatycznie i jest budowanie napięcia.  Kawałek bardziej stonowany i bardziej heavy metalowy. To też najdłuższy kawałek na płycie. Więcej power metalu uświadczymy w "powerlust" i jakoś trochę przypomniał mi się gamma Ray i persuader. Mocna rzecz. Jak kończyć to w wielkim stylu. Finał to szybki i niezwykle melodyjny "absurdocracy". Idealne podsumowanie całości.

Killer goni killer i tutaj mamy prawdziwy pokaz mocy. Agresywne riffy, pełne energii solówki i wciągające refreny. Shadow Host to niezawodna machina jak hiszpański in vain. Pełno tu patentów iced earth czy persuader. Świetna mieszanka power metalu i thrash metalu. Muzyka z górnej półki.

Ocena : 10/10

niedziela, 25 maja 2025

LYCANTHRO -Remnants od rapture (2025)


Debiut kanadyjskiej formacji Lycanthro z 2021r wciąż miło wspominam. To kawał soczystego heavy metalu, który pokazywałem mieszankę patentów running Wild, jag panzer, czy judas priest. Czerpali dużo z lat 80. Teraz po 4 latach przyszedł czas na drugi album. "Remnants od rapture" ukazał się 23 maja i niestety band zalicza spadek formy.


Okładka kiczowata i wręcz odstrasza. Samo brzmienie solidne, ale nie powala na kolana. To tylko solidna robota. W zespole doszło do zmian personalnych względem debiutu. Najpierw w 2023r do zespołu dołączył perkusista Kyle summers, a potem w 2024r basista Everett Mayhew. Niby band grać potrafi i stać ich na świetne utwory to zabrakło pomysłów na cały materiał i nie ma już tej pomysłowości i zadziorności co na debiucie. 


Początek płyty jest bardzo obiecujący. Jest pełen energii i przebojowy "Iris". Mocne wejście. Moje serce skradł "far Beyond the walls", w którym słychać dobitnie wpływy running Wild. Wystarczy w słuchać się w motorykę i partie gitarowe. Tutaj klasę pokazuje duet gitarowy Stout/Delbridge. Jest pazur, świeżość i pomysłowość. Dalej jest trochę nijaki "cry Silver"., w którym więcej hard rocka. Potem znów dawka średniego heavy metalu i dopiero " Night of the parasite" zachwyca dynamiką i przebojowym charakterem. To kolejny dobry moment na płycie. Jest energia i pomysł. Szkoda, że zabrakło pomysłów na cały album. 


Debiut Lycanthro był udany i zagrany z pomysłem. Tutaj niestety dostajemy słabszy materiał, który za wiele nie ma do zaoferowania. Kilka przebłysków to za mało by siać zniszczenie.


Ocena 5.5/10

sobota, 24 maja 2025

MARTUROS - Messages to the future (2025)


 Marturos to dowód na to, że na Słowacji też potrafią grać heavy metal. Ta kapela jest na scenie 10 lat i mają na koncie 3 wydawnictwa. Najnowszy album zatytułowany "messeges to the future" ukazał się 15 maja. Stawiają na taki bardziej współczesny wydźwięk i taki bardziej mroczny heavy metal.  Można doszukać się wpływów Arthemis czy thunderstone.


Nie ma tutaj nic nowego, a i muzycy nie powalają na kolana swoją grą. To wszystko jest solidne i bardziej mamy do czynienia z czystym rzemiosłem, który miewa przebłyski. Oczywiście gwiazdą jest tutaj wokalistka Maggee Marturos, która ma dobry głos, choć brakuje w tym trochę drapieżności i techniki. Tak samo cały zespół ma podobny problem. Grają niby wszystko ok, ale brakuje w tym trochę pomysłowości i odpowiedniej techniki. Same kompozycje mają ciekawe momenty, ale całościowo czuć niedopracowanie. Poszukajmy plusów.


Piękna jest okładka, która ma mroczny klimat.  Samo brzmienie też jest dopasowane do takiego grania i dodaje mocy.  Całkiem udany jest " bury me for life", który kipi energią, a i Meggee pokazuje dobry warsztat wokalny. Utwór melodyjny i łatwy w odbiorze. Jest też prosty i przebojowy "made od Pain". Troszkę progresywnego power metalu można uświadczyć w bardziej energicznym "divide and conquer". W końcu coś zaczyna się dziać."You Sound like a Broken Record" to rasowy killer, który ma coś z primal fear czy gamma Ray. bywaja ciekawe momenty, ale brakuje pomysłów na hity i coś świeżego. Niby grają, ale brakuje ostatecznego szlifu.


Piękna okładka zwiastuje coś mocnego i mrocznego. Niestety zawartość już nie robi takiego wrażenia. Można posłuchać, ale to muzyka taka na jeden raz.

 Ocena: 5/10


piątek, 23 maja 2025

EONIAN -Born from ice (2025)

 


31 marca ukazał się jeszcze warty uwagi debiut z kręgu melodyjnego death metalu w symfonicznej odmianie, a mianowicie amerykański Eonian. Kapela działa od 2020r i czerpie wzorce z takich kapel jak kalmah, aephanemer czy Gorgon. "Born from ice" to płyta nastawiona na klimat, podniosłe motywy i chwytliwe melodie. Jest pomysł i jakość. 


Okładka nie wiele zdradza, ale muzyka potrafi poruszyć i pozytywnie zaskoczyć.  Jest na pokładzie utalentowany wokalista Jon Sasche, który swoim głosem sieje zniszczenie. Idealnie pasuje do takiego grania. Figueroa odpowiada za klimatyczne partie klawiszowe, które nadają całości symfonicznego charakteru. Cała siła Eonian tkwi w dobrze zgranym duecie gitarowym. Cook i Antuano dają czadu i starają się na każdym kroku pozytywnie nas zaskoczyć. 


Płyta jest zwarta i treściwa i nie męczy słuchacza. Mamy 7 kompozycji, a wszystko trwa 30 minut. jest podniosłe intro "invocation". Energiczny i epicki "blood of my blood"  zachwyca agresja i rozmachem. Co za moc i drapieżność. Brawo! Kolejny killer to przebojowy " Born from ice" i każdy dźwięk jest tu na wagę złota. Czysty geniusz i taki melodyjny death metal to ja mogę słuchać. Potem wkracza energiczny i agresywny " for all the nights to come". Refren i chórki robią tu furorę. Dalej mamy klimatyczny i pełen emocji "mathair". Dużo smaczków, pięknych melodii. Band wie jak porwać słuchacza w ten magiczny świat.  Band nie zwalnia również w melodyjnym "the emperors hounds" i na koniec spokojny, instrumentalny "oathkeeper".


Eonian zalicza udany debiut i pokazuje że ma coś do zaoferowania. Znakomicie wyszło połączenie melodyjnego death metalu z symfonicznym metalem. Duża dawka agresji, klimatu i chwytliwych melodii. Tego trzeba posłuchać. Brawo Eonian!


Ocena: 9/10

THROW ME TO THE WOLVES - Days od retribution (2025)


 Wilki, klimat grozy i ciekawa kolorystyka okładki i nie trzeba mi dwa razy powtarzać aby sięgnąć po debiutancki album Throw me to the wolves. To młoda brazylijska kapela, która powstała w 2023r. Band postanowił grać melodyjny death metal z wpływami metalcore. Lubią czerpać z twórczości bullet for my vallentine, children of bodom czy arch enemy. Debiutancki album zatytułowany " days of retribution"  ukazał się 15 maja i jest to pozycja godna uwagi.


W muzyce Brazylijczyków jest miejsce na elementy progresywne czy symfoniczne. Całość brzmi współcześnie i bardzo świeżo. Band stara się stawiać na urozmaicenie, na chwytliwe melodie i agresywny wydźwięk.  Kawał dobrej roboty robią gitarzyści. Miło posłuchać współpracy Calegari i Oliveira. Mocnym atutem jest tutaj wokal Diogo  Nunes, którego charyzma i technika wiele wnoszą do muzyki Throw me to the wolves.


Na start mamy klimatyczne intro, potem wkracza energiczny "chaos". Band pokazuje na co ich stać i ja to kupuje. Jest melodyjny " tartarus"  czy przebojowy "Gaia", które pokazuje jak umiejętnie band tworzy hity. Nutka progresywnego metalu wdziera się w "nyx", z kolei ",days of retribution" to ostry i melodyjny utwór. Jednym z najostrzejszych utworów na płycie jest bez wątpienia drapieżny " fragments". Na takie perełki zawsze warto czekać. Jest moc. Niezwykle chwytliwa melodia napędza energiczny "awekening my demons" i troszkę przypominają się hity arch enemy. Dalej mamy klimatyczny "Gates of oblivion" i ocierający się o heavy/power metal "an hour of wolves".


Throw me to the wolves stawia pierwsze kroki na metalowym rynku. Ich debiutancki album to przemyślany i dojrzały melodyjny death metal, który słucha się z wielką przyjemnością. Oczywiście gorąco polecam.


Ocena : 8/10

ABSOLVA - Justice (2025)

 


Absolva to już nazwa, która jest dobrze znany fanom brytyjskiego heavy metalu.  Działają od 2012r i mają na koncie w sumie 7 albumów studyjnych. Najnowszy krążek to "justice" i został wydany 16 maja za sprawą rocksector records. Band dalej gra swoje i dalej jest to mieszanka klasycznego heavy metalu i hard rocka. Słychać wpływy Saxon czy iron maiden. Co przyciąga uwagę to na pewno fakt, że muzycy Absolva grają w zespole Blaze'a Baylay'a. 


W składzie drobna zmiana zaszła w 2025r, bowiem odszedł basista Karl Schramm. Luke Apleton zamienił gitarę elektryczną na bas i tak o to Absolva staje się 4 osobowym zespołem. Trochę band stracił na mocy i już nie ma takiego przebicia. Tom Atkinson i Chris Apleton swoją się i Troja by partie gitarowe były atrakcyjne. Nie zawsze ta sztuka się udaje. Mamy świetne i chwytliwe kawałki, a czasami wieje nuda. W tym wszystkim najlepszy jest wokal. Chris, który jest prawdziwą atrakcją.   


Na płycie znajdziemy 10 utworów, co daje 45 min muzyki. Można zachwycać się szybkim otwieraczem "freedom and glory", gdzie band pokazuje klasę. Takie wydanie Absolva kocham najbardziej. Prosty i zadziorny "the thrill of chase" to udany miks heavy metalu i hard rocka. Jest w tym trochę dokken, czy skid row. Coś z iron maiden mamy w szybkim i melodyjnym "hero in your life". Jeden z najlepszych utworów na płycie. Echa Saxon można uświadczyć w rycerskim "justice", gdzie band serwuje cięższy riff. Jest jeszcze zadziorny " the city is burning", ale to tylko solidny kawałek o hard rockowym zabarwieniu. Mamy jeszcze klimatyczny i marszowy "Atlas", w którym gościnnie pojawia się Blaze. Bardzo udany kawałek. Pojawia się jeszcze przebojowy " left behind" i agresywniejszy " street fighters of blackford bridge".


Absolva wrócił z nowym materiałem i niestety czuje rozczarowanie, bo ten zespół stać na więcej. "Justice" to kawał solidnego heavy metalu, ale materiał nie równo i za mało killerów, za mało konkretów. Płyta dobra do posłuchania, ale nic więcej.


Ocena : 7/10

SUICIDE WATCH - Omega point zero (2025)


 16 lat przyszło czekać fanom brytyjskiego Suicide Watch na nowy materiał. 12 maja ukazał się ich trzeci album studyjny zatytułowany " omega point zero", który jest nie lada gratka dla fanów municipal waste, destruction czy exodus.  Suicide watch działa od 2004 r i stać ich na solidny i godny uwagi materiał.


Okładka taka typowa dla tego gatunku i nie ma niespodzianki w tym zakresie. To samo tyczy się brzmienia, który jest ostre niczym brzytwa. Roast/Godwin to duet gitarowy, który napędza ten band. To za ich sprawą album jest zadziory i agresywny. Dużo solidnych riffów i solówek tutaj mamy.  Dobrze spisuje się też wokalista Richard White, który nadaje całości thrash metalowego charakteru.  

Materiał może nie jest jakiś oryginalny czy pomysłowy, ale to kawał solidnego thrash metalu w klimacie lat 90.  45 minut muzyki szybko zlatuje. Mamy agresywny otwieracz"Betrayal of Democracy", który zaskakuje ciężarem i mrokiem. Band potrafi też przyspieszyć co pokazuje w agresywnym "Asylum of Putrefaction". Dalej jest toporny i bardziej heavy metalowy "Messenger of the fiendish". Bardzo oldscholowy jest "Root of all evil". Mocny riff i ostre zagrywki gitarowe sprawia, że to rasowy killer. Dużo melodyjności i przebojowości można uchwycić w rozpędzonym " no more room in hell". Jest jeszcze brutalny "dead end", który ukazuje potencjał tej formacji. Troszkę technicznego thrash metalu dostajemy "servants of sacrifice". Troszkę słabszy jest stonowany " Echoes of torment". 


Długa przerwa od ostatniego wydawnictwa, ale formacja Suicide Watch nie zmarnowała tego czasu. Nagrali solidny thrash metalowy album, który kipi energią i agresja. W płyta godna uwagi, nawet jeśli nie jest to płyta idealna.


Ocena: 7/10



czwartek, 22 maja 2025

HELLDRIFTER -Shell of inexistance (2025)


 Helldrifter działa nie od dziś i ta marka funkcjonuje od 2018r. Mają na koncie debiut "lord od damnation" z 2021r. Czas na album nr 2 i "shell of inexistance" to krok na przód i kolejny poziom dla tej niemieckiej formacji. Grają melodyjny death metal, choć są też patenty thrash metalu  czy też coś z progresywnego metalu. Kto kocha agresję, melodyjność i pomysłowość, ten pokocha Helldrifter. 


Ten niemiecki czerpie garściami z dokonań arch enemy, deeadlock, heaven shall Burn, ale nie tylko. Band potrafi grać na wysokim poziomie i zadbać o jakość. Muzycy są utalentowani i to słychać od pierwszych sekund.  Uwagę przyciąga zadziorny i techniczny wokal Billy Kolinsa. Daje czadu i rozwala system. Band napędza siła dwóch gitarzystów i na pochwałę zasługuje Vasilis i Ben. Jest świeżość, pomysłowość i dbałość detale. Nic tylko delektować się zagrywkami gitarzystów.


Brzmienie ostre niczym brzytwa tylko potęguje doznania i do tego jeszcze miła dla oka okładka. Band zadbał o wszystko.  Warto było czekać 4 lata na nowy materiał. Płytę wydał Violent creek records 16 maja. Znajdziemy tu 10 utworów dających 52 minuty muzyki. Już otwieracz "Martyrs of dying Age" to prawdziwa petarda na sam start. 6 minut szybko zlatuje, bo band bawi się konwencją i urozmaica swoją formułę. Stonowany i nieco toporniejszy "suicide strike" przemyca thrash metalowe patenty. Piękna partia basu rozpoczyna agresywny "ark of doom". Co za pokaż mocy i przebojowości. Mocna rzecz. Elementy heavy metalowe można wyłapać w stonowanym " cosmic justice". Band przyspiesza w " Beyond the grave", który oddaje piękno melodyjnego death metalu. Duża dawka przebojowości i słychać jaki potencjał drzemie w kapeli. " Deception", który jest kolejnym hitem na płycie. Brzmi to świetnie i nie ma do czego się przyczepić. Chwytliwe melodie, soczyste riff i łatwo wpadający w ucho refren to atuty "reckoning in blood". To kolejny killer na płycie, a do tego melodie przesiąknięte running Wild. Mamy jeszcze drapieżny "divine command", rozpędzony " flesh  from bone", gdzie znów słychać motorykę running Wild. Najdłuższy kawałek to "Shell of inexistance", który wieńczy album. Jest trochę w tym progresywnego metalu.


Nowy album Helldrifter to miłe zaskoczenie, bo nie liczyłem że tak mnie porwie "Shell of inexistance. Ta płyta ma wszystko co liczy się w melodyjnym death metalu. Kopalnia hitów i świetnych riffów. To trzeba znać!


Ocena: 9/10


FLY! - ...Or Die (2025)


 Znów skusiłem się na dany album ze względu na okładkę. Jest oldscholowa, klimatyczna i taka bardzo heavy metalowa. Mamy czaszkę, pioruny, stwory i Harley. To wszystko jest miłe dla oka i brawa dla Oscara Bonina za ten rysunek, który zdobi debiutancki album australijskiej formach Fly!. Płyta nosi tytuł "...or Die" i premiera przewidziana jest na 23 maja. 


Okładka robi furorę, ale również zadbano o mocne i zadziorne brzmienie. Fly! rok temu wydał demo i teraz prezentuje pełnometrażowy album, który zawiera muzykę z pogranicza heavy metalu, hard rocka i rock'n rolla. Dużo w tym z twórczości Motorhead, czy AC/DC, ale nie tylko. Jest hard rockowe szaleństwo i dobra zabawa. Wokal Willy Coxa jednym się spodoba, a innych może irytować. Słychać, że wzorował się na Lemmym. Dobrze spisuje się duet gitarzystów tworzony przez Willego Coxa i Malcolma Blacka  stawiają na proste i zadziorne partie gitarowe. Jest w tym wszystkim duża dawka przebojowości.


Jasny przekaz dostajemy w "Highway fiend" , który kipi energią i od razu wskazuje na kim band się wzorował. Dobrze się tego słucha. Więcej heavy metalowej formuły można uświadczyć w zadziornym " the sinner".  Riff trochę przypomina Dio czy judas priest. Mocny kawałek. Potem mamy dynamiczny " Bowie knife" i nie ma niespodzianek. Echa AC/DC z Bonem Scottem można usłyszeć w pozytywnie zakręconym "loser". Kolejny hicior na płycie to " Fly or Die" i choć to wszystko wtórne to jest spora radość z odsłuchu.  Dużo AC/DC słychać też w energicznym "6-pack" , a na koniec hicior w postaci "sweet leaf".


Fly! To młody band, który zaczyna stawiać swoje pierwsze kroki na metalowej scenie. Znajdziemy tutaj miks gard rocka i heavy metalu, a wszystko przesiąknięte twórczością Motorhead i AC/DC. Brakuje może w tym świeżości, czy elementu zaskoczenia, ale słucha się tego dobrze. Warto zapoznać się z tym wydawnictwem to na pewno.


Ocena 7/10

AXEBLADE - Axeblade (2025)


Przybywa nam kapela obracających się w klasycznym heavy metalu wzorowanym na latach 89 z nutką nwobhm. Włoski AxeBlade to kolejna młoda kapela, która próbuje sił w takim graniu i próbuje się przebić na tle silnej konkurencji. Debiutancki album "axeblade" ukaże się 25 maja.


Axeblade powstał w 2021r i obrał sobie za cel granie tradycyjnego heavy metalu w klimatach warlock, judas priest, Saxon czy iron maiden. Stawiają na proste motywy i sprawdzone motywy gitarowe. Nie ma w tym oryginalności, ani też świeżości. Jednak całkiem dobrze się tego słucha.  Filarem zespołu jest gitarzysta Luca Maggi. Daleko mu do najlepszych gitarzystów, ale potrafi grać i dostarczyć solidne riffy i solówki. Dobra robota. Nie można też pominąć charakterystycznego wokalu Paoli Goitre. Potrafi śpiewać agresywnie i klimatycznie. Dzięki niej Axeblade zapada w pamięci.


Okładka sugeruje klimaty doom metalu. Pasuje do brzmienia rodem z lat 80 i materiału, który opiera się również na patentach z lat 80. Jest przebojowy "hellraiser", który pokazuje że band potrafi grać. Jest w tym spory potencjał.  Znakomicie prezentuje się agresywniejszy " screaming demons in your head". Jest szybsze tempo, ostrzejszy riff i więcej energii. Na plus skojarzenia z judas priest czy heavy load. Mamy też rycerski " Ready for war" z pewnymi elementami iron maiden. Trochę odstaje toporny "the Healer", który jest mało wyrazisty. Jest jeszcze melodyjny "necromantic", ale to też tylko solidne granie, które nie powala na kolana. Całość zamyka przebojowy "Axeblade", który jest jednym z najciekawszych utworów na płycie. Jest moc.


"Axeblade" to solidna porcja heavy metalu. To wszystko już było i Axeblade niczego nowego nie dostarcza. Wokal Paoli to mocny atut tej kapeli. Jest potencjał i może z kolejnym albumem rozwiną skrzydła? Zobaczymy. Póki co płyta na pewno warta posłuchania.


Ocena 6/10






środa, 21 maja 2025

TEMPEST SAINT - Hyperbolized (2025)


 Tempest saint to młoda brytyjska formacja, która powstała w 2023r i postanowiła odkurzyć formule nwobhm.  Inspirują się Judas priest, tygers of pan tang czy nawet coś z Dio można usłyszeć w ich muzyce. To przede wszystkim balansowanie między tradycyjnym heavy metalem, a hard rockiem. Niby nie tworzą nic nowego, ale przypominają nam złote lata 80. Właśnie to znajdziemy na debiutanckim albumie zatytułowanym "Hyperbolized", który ukazał się 18 maja.


Okładka nie do końca .nie przekonuje, może przez to że wygląda jakby stworzyła ja sztuczna inteligencja. Samo brzmienie już bardziej trafione, bo wzorowane na latach 80. Filarem grupy jest duet gitarzystów, który tworzą Luke Gould i James O Connor. Panowie stawiają na sprawdzone zagrywki i na zadziorność. Oczywiście każda melodia i riff cechują się przebojowością. Kawał dobrej roby robią panowie. Największą furorę robi jednak wokalista Joseph Curtis. Co za charyzma i technika. Ma to coś co sprawia, że zapada w pamięci.


Materiał w sumie trwa 35 minut i mamy tu 8 utworów i każdy wnosi coś do całości. Tytułowy "Hyperbolized" to taki ukłon w stronę nwobhm. Jest zadziornie i chwytliwe, choć to wszystko bardzo proste i bez udziwnień. Drugi utwór to "never the end" i mamy rasowy killer. Szybkie tempo, chwytliwe melodie i zadziorny riff. Mamy tu echa judas priest czy Dio. Mocna rzecz. "Riot pact" to kawałek wyrazisty i równie zadziorny. Prosty motyw, nutka hard rocka i spora dawka przebojowości i hit gotowy . Kolejny killer o zapędach judas priest to "self villified". Świetne zagrany utwór i to z pomysłem. Miłym dodatkiem jest gościnny występ Tima Rippera Owensa. Nutka hard rocka jest w "from the ashes" i potem znów szybszy "the cursed" który oddaje piękno brytyjskiego heavy metalu. Na takie perełki zawsze warto czekać. W "dead ringer" band znów przyspiesza i pokazuje pazury. Klasyczne patenty zdają egzamin. Całość zamyka nastrojowy i stonowany "beggars belief". Oj są tu emocje i kawałek łapie za serce. 


8 utwór szybko mija i w zasadzie nie ma tu słabych punktów. Całość spójna, przemyślana i pełna hitów. Bardzo udana podróż w czasie do lat 80 i złotej ery nwobhm.


Ocena: 8.5/10




DEEP SUN - Storyteller (2025)


 Szwajcaria ma też swój odpowiednik Nightwish i jest nim kapela Deep Sun. To utalentowany zespół, który potrafi zaskoczyć ciekawymi pomysłami, przebojowością, jak i jakością.  Na scenie są od 2006r i mają na koncie 4 albumy studyjne. Najnowszy krążek zatytułowany "Storyteller" ukazał się 15 maja za sprawą Power Blast records. Dla fanów Nightwish, after forever czy Visions od Atlantis pozycja obowiązkowa.


Gwiazdą jest tutaj bez wątpienia Debora Lavagnolo, która swoim operowym, doniosłym głosem buduje napięcie i symfoniczny charakter. Napędza ten zespół i na długo zapada w głowie. Przypominają się czasy Tarji w Nightwish. Taka muzyka zawsze jest w cenie. Sporą rolę odgrywa klawiszowiec Tom Hiebaum, który stawia na ciekawe melodie i podniosłe aranżacje. Znakomicie współpracuje z gitarzystą Erikiem Dummermuthem. Wygrywa sporo chwytliwych riffów i solówek. Nie sposób się nudzić przy tych dźwiękach. 


Materiał jest zwarty i treściwy. Przemyca wszystko co najpiękniejsze w symfonicznym heavy/power metalu. Płyta trwa 43 minuty i nie nudzi. Pierwszy hicior dostajemy już po odpaleniu płyty. Łatwo wpadający w ucho "Storyteller". Pomysłowy motyw przewodni pojawia się w chwytliwym "united force" i przypominają się stare dobre czasy Nightwish. Taki symfoniczny metal zawsze znajdzie swoich odbiorców. Podobne emocje wzbudza przebojowy "world's collide". Jeden z najostrzejszych utworów na płycie. Wokal Debory po prostu wymiata. Rasowy killer i nic dziwnego, że ten kawałek promował album. Bardzo nastrojowy jest "ballad of tragedy" , który potrafi podziałać na emocje. Kolejny zadziorny kawałek na płycie to "fierce"  i podniosły refren robi tutaj robotę. Furorę robi też energiczny i przebojowy "The window" i znów ukłon w stronę starego Nightwish. Dobrze wypada też odświeżona wersja "flight of  the phoenix". Marszowy i epicki "Wasteland" też wpada w ucho. Na koniec zostaje 6 minutowy " the last Stand" i to deep sun w pigułce.


Jakimś zapalonym fanem symfonicznego metalu nie jestem, ale tutaj wszystko brzmi tak jak trzeba. Utalentowani muzycy serwują dojrzały i przemyślany materiał, który zachwyca jakością i przebojowością. Brawo Deep Sun!


Ocena : 9/10

wtorek, 20 maja 2025

MAESTRICK -Espresso Della vita : Lunare (2025)


 Nie tak łatwo zaszufladkować muzykę brazylijskiego Maestrick,  choć najprościej byłoby napisać progresywny power metal. Jednak may tu również coś rock opery, coś z melodyjnego metalu i w sumie wszystkiego jest po trochę. Formułę maestrick można troszkę porównać do avantasia. Nie ma jasno określonych ram. Maestrick działa od 2004r  i mają na swoim koncie 3 wydawnictwa. Najnowszy zatytułowany "espresso della vita:lunare" i został wydany za pośrednictwem Frontiers Records 2 maja.


W muze Maestrick oprócz Avantasia, słychać Evergrey, kamelot czy angra. Band stawia na emocje, rozmach, bogate aranżacje i przepych. Jest działanie na zmysły i emocje. Muzyka zawarta na nowej płycie jest różnorodna i można odkrywać za każdym razem coś nowego. To jest spory atut. Miłym dodatkiem jest klimatyczna okładka i soczyste i dopieszczone brzmienie. W maestrick sporą rolę odgrywa wokalista Fabio Caldeira. Ten głos robi furorę i nadaje klimatu danym kompozycjom. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Warto też pochwalić Guilhermo, który jako gitarzysta potrafi oczarować swoją grą. Każdy znajdzie coś dla siebie.


Oczywiście najpierw intro, a potem singlowy "upside down", który nieco przypomina twórczość Arjena Lucassena, z kolei klimat i stylistyka rock opery przywołuje na myśl Avantasia. Motyw robi robotę. Prawdziwa perełka. Tom S Englund z Evergrey pojawia w singlowy "boo" i znów mamy rasowy hicior. Taki progresywny power metal to ja uwielbiam i ten taki teatralny klimat. Jestem na tak i chce więcej. Coś z płyty Jorna i projektu Dracula słychać w pomysłowym i przebojowym "Ghost casino". Pełen smaczków i pomysłowych melodii jest "mad witches", który ukazuje bardziej epickie oblicze zespołu. na pewno progresywny power metal uświadczymy w bardziej agresywnym i rozbudowanym "the root". Spokojny i nastrojowy " dance of hadassah" też potrafi złapać, za serce. Band znów pokazuje pazur w podniosłym " agbara" z gościnnym udziałem Jima Greya. Orientalne dźwięki też są miłym dodatkiem. Jest też niezawodny Roy Khan w "lunar Vortex" i kolejny hit do kolekcji. Troszkę za długi i przesadzony jest 18 minutowy "the last station". Jednak nie brakuje tutaj intrygujących solówek i pomysłowych melodii. 


Kto szuka emocji, pomysłowych melodii i wyszukanych motywów i bogatych aranżacji ten pokocha nowe dzieło brazylijskiej formacji Maestrick. Płyta ma to coś co przyciąga i pozwala się delektować tymi niezwykłymi utworami. Tu liczy się coś innego niż szybkość i agresja. Warto posłuchać i wyrobić swoje zdanie.


Ocena 8.5/10

FABULOUS DESASTER - Crucify this ! (2025)


 7 lat przyszło czekać na nowy album niemieckiej formacji Fabulous Desaster.  Warto było czekać, bo niemiecka kapela wraca silniejsza niż kiedykolwiek. Grają oldscholowy thrash metal, który nawiązuje do lat 80. muzyka Fabulous desaster to przede wszystkim hołd dla Exodus, ale słychać też wpływy kreator czy municipal waste. Naśladować i czerpać z idoli to jedno, ale robić to x klasą i pomysłem to już druga sprawa. Fabulous desaster podołał zadaniu.


Piękna i miła dla oka okładka i dopracowane brzmienie to kolejne atuty tej płyty.  Skład zespołu tworzą Jan, który pełni rolę gitarzysty i wokalisty. To jest mózg całej operacji. W partiach gitarowych wspiera go Matthies. Razem dają czadu i balansują między agresją i melodyjnością. Dobrze to odzwierciedla "a hard day's fight" w którym jest sporo heavy metalowego zacięcia.  Basista jest Andi, a Luke perkusista. Sekcja rytmiczna zwarta i zgraną. Nadają dynamiki całości. Talent panów można już usłyszeć w instrumentalnym intrze " manace to society". Jest klimat i budowanie napięcia. Potem wkracza agresywny " misanthropolis" i to się nazywa thrash metal w najlepszym wydaniu. Band przyspiesza w złowieszczym " trenchmouth". Co za moc! Podobne emocje wzbudza "Coffin dwellers" i skojarzenia z exodus są jak najbardziej na miejscu. Na wyróżnienie zasługuje tytułowy "Crucify this", który oddaje wszystko co najlepsze w thrash metalu. Ostry niczym brzytwa riff i zadziorny wokal Jana robi tutaj robotę. Jest też przebojowy "Rip IT up". Odrobina heavy/speed metalu pojawia się w energicznym "may your mother wear Black". Rasowym killerem jest tu bez wątpienia "before the war"  i taki thrash metal to ja uwielbiam.cakosc wieńczy agresywny" trapped in the dark", który w pełni ukazuje talent zespołu i idealnie podsumowuje całość. 


Fabulous desaster wspiął się na wyżyny swoich możliwości i efektem jest "Crucify this". Thrash metal pełną gębą. Nic dodać, nic ująć. Znakomity hołd dla Exodus i oby jak najwięcej tego typu płyt. Brawo! Świetna robota!


Ocena : 9/10


TOXIC THRILL -Event T-618 (2025)



 

Meksykański Toxic Thrill to żadna nowość na rynku thrash metalowym. Band działa od 2009r i zdołał wydać 5 albumów studyjnych. Najnowsze dzieło zatytułowane " event t-618" ukazał się 22 kwietnia roku 2025. Kapela stawia na oldscholowy thrash metal w stylu coroner, vendetta, toxik czy megadeth. 


Warto wspomnieć, że w 2023r do kapeli dołączył perkusista Cesar Guajardo i gitarzysta Luis Olivo.  Panowie wnieśli trochę świeżości do muzyki Toxic thrill.  Motorem napędowym zespołu bez wątpienia jest lider grupy Donovan Chen, który spisuje się jako wokalista i gitarzysta. Mocno wzoruje się na latach 80. Troszkę może kuśtyka technika, ale jest charyzma i pasja. Dobrze się tego słucha, bowiem band ma pomysł na siebie i kompozycje.


Okładka pierwsza klasa i kojarzy się z filmem "event horizon". Samo brzmienie też mocne i wzorowane na latach 80. Materiał również trzyma poziom. Na pierwszy ogień idzie przebojowy i dynamiczny " timeless suffering" i brzmi to naprawdę bardzo dobrze. Duży plus za patenty heavy metalowe. Duża dawka melodyjności to atuty "off the grid", który pokazuje że w muzyce Toxic thrill liczą się chwytliwe melodie. Thrash metal pełną gębą mamy w rozpędzonym " eaten Alive", że który przypomina Toxik czy Anthrax. Stonowany " in another life", ma bardziej heavy metalowy wydźwięk. To solidny kawałek, ale już tak nie powala. Kolejny agresywny utwór na płycie to "event horizon" i band znów błyszczy.  Te 6 minut szybko mija, zwłaszcza przy świetnie rozegranych solówkach.  Mocny riff napędza złowieszczy "human life API". Całość zamyka "final thrill", który jest najbardziej rozbudowaną kompozycją na płycie. Band przemyca tutaj sporo ciekawych motywów i melodii.


Toxic thrill umacnia swoją pozycję na thrash metalowym rynku. Pokazują pomysłowość, dbałość o motywy gitarowe i melodie. Jest agresywnie, ale również melodyjnie. Wszystko utrzymane w klimacie s-f. Płyta w pełni oddaje piękno gatunku thrash metalu. Warto znać, no to jak dla mnie najciekawsza płyta tej kapeli.


Ocena : 8.5/10

poniedziałek, 19 maja 2025

GIANT - Stand and Deliver (2025)

 


Nie tak dawno zachwycałem się "shifting Time" od amerykańskiego Giant, a to już przyszedł czas na najnowsze dzieło zatytułowane "Stand and Deliver", który ukazał się 16 mają nakładem Frontiers Records. Band w dalszym ciągu gra melodyjny hard rock z elementami aor. To coś dla fanów Gotthard, pink cream 69 czy h.e.a.t. 


To ten rodzaj muzyki, gdzie muzyka ma działać na emocje i zmysły. Te rockowe dźwięki i obłędny wokal Kenta Hilli sprawiają, że nie da się przejść obojętnie obok tej płyty, jeśli w sercach gra nam hard rock. Przepiękny głos Kenta to nie jedyny plus nowej płyty Giant. Jest jeszcze utalentowany Jimmy Wasterlund z One desire w roli gitarzysty. Dostarcza on sporo rockowych riffów i zadziornych solówek. To kolejny mocny filar Giant. Jest też Alessandro del Vecchio w roli klawiszowca. To on buduje klimat i melodyjny charakter. Giant dalej gra swoje i nie ma tu niespodzianki.


Znajdziemy na płycie 11 kompozycji trwających 49 minut. Mamy przebojowy otwieracz w postaci "its not right". To rasowy hicior w stylu do jakiego przyzwyczaił nas Giant. Lekki i przyjemny jest " a Night to Remember", który oddaje to co najlepsze w melodyjnym hard rocku. Brzmi jak te hity tworzone przez szwedzkie grupy. Nic dziwnego, że ten utwór wybrano na singla. Dobrze jest też znany " hold the Night", który zalatuje hard rockiem lat 80. Jakoś przypomniał mi się Foreigner. Piękna jest ballada " i will believe" i potem wkracza energiczny i nieco rock'n rollowy "beggers cant be choosers". Tytułowy "Stand and Deliver" napędzany jest mocniejszym riffem i to kolejny hicior. Mamy jeszcze przebojowy " holdin on for dear life" czy zadziorny ",pleasure dome" który przemyca coś z deep purple. Jeden z najciekawszych kawałków na płycie. Za to kocham Giant.

Giant trzyma formę i znów dostarcza bardzo przebojowy i emocjonalny album. Jest rockowo, z pazurem i słychać w tym starą szkołę rocka. Warto było czekać 3 lata na nowy album Amerykanów.


Ocena :7.5/10


DESTINITY - Ascension (2025)


 Ostatnio dużo płyt wychodzi z kręgu heavy metalu i power metalu i przez co mało czasu na poszukiwania w tematyce melodyjnego death metalu. Ostatnio przez przypadek natknąłem się  francuski Destinity.  Najlepsze jest, że formacja działa od 1996r i nagrała 10 albumów. Najnowszy album nosi tytuł "Ascension" i ukazał się 11 kwietnia za sprawą Crimson productions. To album skierowany do fanów soilwork, in flames czy dark tranquility. 


Uwagę od razu przyciąga miła dla oka okładka. Doznania powiększa mocne i ostre brzmienie. Band utalentowany i to doświadczenie jest tutaj gwarantem jakości. Głównym filarem Destinity jest bez wątpienia utalentowany wokalista Mick, którego głos nadaje całości drapieżności i przebojowości. Od razu wiadomo, że band gra melodyjny death metal. Zephiros i Seb stoją na straży chwytliwych melodii i wciągających partii gitarowych. Starają się by materiał urozmaicony i łatwo wpadający w ucho. Misja na pewno się udała. 


Płytę otwiera intro' a potem wkracza przebojowy "light up your sky", który pokazuje potencjał grupy i ich umiejętności. Killer, który pobudza zmysły i wzbudza ciekawość co do pozostałej części. Potem mamy bardziej brutalny " dying light" i band pokazuje pazur. Jest moc i oto chodzi. Mamy jeszcze singlowy " Crimson portrait", który imponuje przebojowym charakterem. Dalej znajdziemy nastrojowy " children of the sun" z gościnnym udziałem Stevy Deathless z Deathless Legacy. To kolejny udany utwór na płycie. Band przyspiesza w rozpędzonym "Final Fiction". Duża dawka energii i przebojowości. Podobne emocje wzbudza hit Silver shades" gdzie melodyjne solówki robią robotę. Jest jeszcze agresywny "Hollow intent"  i nieco bardziej komercyjny "everdark". Kolejny killer to bez wątpienia " the Wolf Within" gdzie band stawia na mroczny klimat i brutalny charakter. Mocna rzecz.  Całość wieńczy  melodyjny "in thorns".


Destinity i ich najnowszy album "Ascension" okazał się miłą niespodzianką. To płyta doświadczonych muzyków, którzy stawiają na jakość, przebojowość i przemyślane melodie. Wszystko stanowi spójną całość i jest czym się zachwycać. Pozycja obowiązkowa dla miłośników melodyjnego death metalu.


Ocena : 8/10



ARCHDRUID -Archdruid (2025)


20 kwietnia tego roku ukazał się debiutancki album amerykańskie grupy o nazwie Archdruid. Płyta nosi tytuł po prostu "Archdruid". To co znajdziemy na płycie to mroczny klimatyczny heavy metal z dużą dawką doom metali. Słychać wyraźne wpływy cirith ungol, pagan Altar, candlemass, manilla road czy Black Sabbath. 

Co wyróżnia Archdruid to na pewno to, że za partie wokalne odpowiada wokalistka Emily Sordid Waltz. Jego głos buduje napięcie i klimat. Trzeba przyznać, że pasuje do takiego grania. Dobrze wypada też duet gitarowy tworzony przez Brandona Ward i Paula Lennona. Panowie stawia na klasyczne rozwiązania, na klimat i urozmaicenie. Nie ma powodów do narzekania, bo wszystko jest przemyślane i dopracowane. Nie ma może w tym za grosz oryginalności czy przejawi geniuszu, ale jest to wydawnictwo godne uwagi.


Na pierwszy ogień idzie marszowy i ponury "Archdruid". Od razu słychać, że band ma pomysł siebie i stawia też na jakość. Klimat lat 80 i melodyjność to atuty " lurking fear" i można też się przekonać,że Emily ma charyzmatyczny głos, który współgra z klimatem płyty. " Niseag" to już nieco ostrzejszy utwór, który przemyca trochę stylistyki mercyful datę. Znalazło się też miejsce na bardziej przebojowy utwór w postaci "sword of light". Taki klasyczny heavy metal z nutką nwobhm. Bardzo fajnie buja zadziorny "green outlaw", a na sam koniec mamy bardziej rozbudowany " the forging/wayland the Smith", który jest świetną mieszanką heavy metalu i doom metalu. 

Nic nowego nie odkrywa amerykański Archdruid, ale doświadczenie i tworzenie muzyki od 2014r.  Sprawia że znają się na rzeczy. Nowy album to klimat, mrok i urozmaicenie, ale i przebojowość. Każdy fan heavy/doom metalu musi tego posłuchać.

Ocena: 8/10



sobota, 17 maja 2025

ECHOSOUL - Time of the dragon (2025)

 


Rob Lundgren to niezwykle zapracowany wokalista. Jego głos można usłyszeć choćby w Mentalist, a w tym roku również usłyszymy go na najnowszej płycie amerykańskiego zespołu Echosoul, który działa od 2019r. Obrali za cel granie progresywnego heavy/power metalu z wyraźnymi wpływami nevermore, dream theater czy savatage. Drugi album nosi tytuł " Time of the dragon" i miał premierę 15 maja.



Na pewno intryguje występ gościnny Josepha Michaela z sanctuary czy Andy Larocque z King Diamond. Znajdziemy wielkie nazwiska, a przede wszystkim nad całością czuwa gitarzysta Guy Hinton. To on jest mózgiem zespołu Echosoul. To on zapewnia urozmaicony materiał i sporo ciekawych riffów i pokręconych melodii.  Jest zadziorny "Time of the dragon" , który pokazuje potencjał grupy. Piękne jest, że utwór kryje sporo smaczków. Sporo dzieje się w tak krótkim czasie. Najdłuższy na płycie to "instruments of chaos" i w końcu mamy więcej power metalu. Słychać pewne echa Helstar, ale nie tylko. Mogłoby być więcej tego typu killerów. Moje serce skrad też drapieżny "hollowed ground" i taki progresywny power metal trafia w mój gust. Sam riff i partie gitarowe robią robotę. Na plus zaliczam również agresywniejszy " invisible empire" który wnosi taki przebojowy i podniosły feeling. Podobne emocje wywołuje dynamiczny "die demon die" czy nie co nowocześniejszy "a new conspiracy" który znakomicie podkreśla wartość tej formacji. 


Doświadczenie, wielkie nazwiska, pomysł na kompozycje, dbałość o detale to atuty nowego albumu Echosoul. Znakomita mieszanka nowoczesnych patentów z klasycznymi i taki progresywny heavy/ power metal to ja rozumiem. Pozycja godna uwagi.



Ocena: 8/10

BLACK SWORD THUNDER ATTACK - Black sword thunder attack (2025)

 


O to kolejna propozycja dla miłośników heavy metalu z Grecji.  Tym razem epicki heavy metal w klimatach wczesnego manowar i warlord serwuje nam kapela o nazwie Black sword thunder attack, która działa gdzieś od 20 lat. Dopiero teraz po tak długim czasie udało się wydać debiutancki album  zatytułowany po prostu "Black sword thunder attack". Płyta ukazała się 25 kwietnia tego roku nakładem no remorse records.


Co przyciąga tutaj uwagę to specyficzny i nastrojowy wokal wokalistki Mareike, która nadaje całości klimatu lat 80. Idealnie współgra z tymi epickimi melodiami i wciągającymi riffami. Czuć w tym potencjał, tylko szkoda że czasami brakuje w tym pazura i drapieżności. Brzmienie też trochę nijakie i bez wyrazu. Dużo dobrego robi tutaj gitarzysta Chris, który dwoi się i troi by wszystko brzmiało klasycznie i epicko. Ma być klimat i budowanie napięcia. Szkoda, że troszkę kuleje jakość prezentowanych utworów. To solidne granie, które nie rzuca na kolana. 


Płyta to 39 minut. Zaczynamy od marszowego "The Black Sword", który pokazuje na co stać zespół i co gra im w duszy. Udany otwieracz,ale nie ma efektu wow. Dalej jest "Don't hear the Sirens", który jest już bardziej ciekawy  w swojej konstrukcji, a wszystko za sprawą wpływów running Wild. Epicki klimat towarzyszy nam w nastrojowym "on the way of archeron". Trochę brakuje w tym ostatecznego szlifu. Bardziej przebojowy charakter ma bez wątpienia "evil sorcery" i znów pewne echa running Wild. Nie zabrakło miejsca na nieco szybsze granie i "through the fires of hell" to dobry przykład tego zjawiska. Mocny kawałek. Spokojniejszy i pełen smaczków jest " last flight of the eagle", który pokazuje że band czerpie garściami z twórczości warlord czy manilla road. Prosty i łatwo wpadający w ucho refren to atuty melodyjnego "song in the Night". Na sam koniec mamy bardziej złożony i epicki "Gates od Fire" i to również jeden z najciekawszych kawałków na płycie.


Tym razem Grecja dostarcza nam kawał solidnego epickiego heavy metalu, gdzie słychać echa warlord, manowar czy manilla road. Trochę za brakło pomysłowości i dopracowania by siać zniszczenie. Mimo wszystko warto posłuchać. 


Ocena: 7/10


środa, 14 maja 2025

ART NATION - The Ascendance (2025)


 Art Nation to kolejny szwedzki specjalista od melodyjnego hard rocka z elementami melodyjnego heavy metalu.  Działają od 2014r i mają na koncie 5 płyt, a najnowsze dzieło nosi tytuł "The ascendance". Płyta ukazała się 25 kwietnia za sprawą Frontiers Records.

O Art Nation można mówić jak o super grupie. Przoduje  wokalista Alexander Strandell z Crowne, którego wokal jest czarujący i potrafi nadać całości klimatu. Właściwy człowiek na właściwym miejscu. Jest też gitarzysta Christoffer Borg, którego talent znamy z Sic Foot Six i basista Richard Sward z Medusian. Razem nagrali płytę wpisująca się w szwedzką stylistykę hard rocka i melodyjnego heavy metalu. Duża dawka przebojowości i chwytliwe melodie to atuty Art Nation. 

Materiał dopracowany i naładowany hitami. Już samo otwarcie w postaci "set me free" zachwyca. Do tego sama melodia jakoś kojarzy się z Within Temptation czy Axxis. Melodyjny hard rock daje o sobie znać w przebojowym "thunderball" czy nieco radiowy "halo". Jest zadziorny "runaways" i bardziej energiczny "the last of us", gdzie znów mamy podniosły j chwytliwy refren. Band daje czadu w przebojowym "unstoppable" i to żywy dowód na to że band zna się rzeczy. Rasowy hit. Podobne emocje wywołuje pełen gracji i heavy metalowego pazura "rise".

Art Nation to doświadczona kapela, która wie jak połączyć melodyjny hard rock z elementami melodyjnego heavy metalu. Przebojowość i chwytliwe refreny to ich znak rozpoznawczy. Fani Eclipse czy Crowne bada zadowoleni.


Ocena : 7.5/10



poniedziałek, 12 maja 2025

THELEMITE - Powers of Darkness (2025)


Płyty heavy metalowe z Grecji biorę w ciemno, bo to kraj który kryje sporo perełek. To dom epickich melodii, mrocznych klimatów, wyszukanych motywów i riffów i niezapomnianych emocji. "Powers of Darkness"to najnowsze dzieło Thelemite, który działa od 2010r. To już 4 album studyjny tej kapeli i ukazał się 9 mają nakładem Sleaszy rider records.


Mroczna okładka z wampirem w roli głównej i już robi się ciekawie. To nie jedyny atut tej płyty. Brzmienie mocno wzorowane na lata 80, a najlepsze w tym wszystkim to styl grupy.  Jest mroczny heavy metal, progresywny rock i band nie trzyma się jasno określonych ram. Grają wg własnych zasad. Słychać wpływy savatage, Black Sabbath z Tonym Martinem, Ozzy osbourne'a i bardzo dużo Crimson glory. Wybuchowa mieszanka. Muzycy w Thelemite też doświadczeni i znani. Liderem jest Yannis Manopoulos, który pełni rolę wokalisty i gitarzysty. Znany z Crimson Fire.Ten głos potrafi zniszczyć i przenieść do innej rzeczywistości. Szacunek za talent i technikę. Dzieją się tutaj cuda. Yannis i Zack Kotsikis to duet gitarowy, który dostarcza sporo pozytywnych emocji. Na każdym kroku panowie nas czymś zaskakują. Zack jest z kolei znany z Battleroar. Perkusista Renos grywa w the silent wedding, a basista Nokia w choćby spitfire.


Klimaty Dio dają o sobie znać w klasycznym otwieraczu "Priest of Princess". Ten riff, klimat i zagrywki gitarowe to istny kunszt. Dio byłby dumny. Yannis daje czadu w "Renfield" i te partie wokalne rozwalają na łopatki. Niezwykle melodyjny i dynamiczny utwór.  Więcej progresywnego rocka mamy w "Gods madman" z kolei "murder" przypomina Savatage. Refren w tym kawałku to majstersztyk.  Te emocje i monumentalny klimat w "waiting for the Night" . Prawdziwy hit, bez wdawanie się w komercję.  Klimatyczne syntezatory i duże pokłady hard rocka to cechy przebojowego "the learning hard way". Cudo! Coś z Foreigner czy meat loaf można uchwycić w "falling out of love" i to jeden z moich ulubionych kawałków na płycie. Taki hard rock to ja kocham. Piękna gra emocji. Jest ballada i to jaka. "Nail it to my heart" i taka stara szkoła rockowych ballad. Czysty geniusz. Nastrojowo jest też w bardziej progresywnym "clouds without Waters" i można przekonać się o bogactwie instrumentalnym Thelemite. I dotarliśmy do finału w postaci " Born in the dark". Znów hołd dla lat 80 i Dio czy savatage. Te partie gitarowe, ten mrok i przejścia gitarowe są tu bezbłędne.


Na takie płyty warto czekać. Thelemite tworzy genialną muzykę, która nie nudzi a z każdym odsłuchem odkrywa nowe smaczki i detale. Można się delektować i czerpać niekończąca przyjemność. Mają swój styl i wyróżniają się. Chwała im za to! Brawo.


Ocena 10/10

PHANTOM - Tyrants Of Wrath (2025)


 "Handed to Execution" z 2023r to bardzo udany debiut meksykańskiej kapeli o nazwie Phantom. Pokazali, że w dzisiejszych czasach można nagrać klimatyczny speed metal z elementami thrash i heavy metalu, a przy tym wzorując się na latach 80. Teraz po dwóch latach ten młody band, który powstał w 2021r powraca z drugim albumem studyjnym. "Tyrants Of Wrath" został wydany 25 kwietnia za sprawą High roller records. To nie lada gratka dla fanów Exciter i debiutu kreator czy Slayer.


W tej szalonej szybkości i thrash metalowej agresywności znalazło się miejsce na chwytliwe melodie i pomysłowe solówki, w których jest duch heavy metalu. To bardzo miły dodatek. Phantom to przede wszystkim J.c Garcia, który pełni funkcję gitarzysty i wokalisty. Oj słychać jak wzorował się na Mile Petrozzy z Kreator i to z czasów "Endless Pain". Jego charyzma, agresja i budowanie klimatu napędzają muzykę Phantom. Duet gitarowy tworzony przez J.C Garcia /Herel O.  to przykład zgrania i znakomitej współpracy. Dają czadu i to przez 48 minut 


Okładka rodem z lat 80 i tak samo brzmienie. Czy materiał to również wycieczka w rejony lat 80? Oczywiście, że tak.  Najpierw mamy intro "poltergeist" i w sumie zalatuje Kingiem Diamondem. Klimat grozy pierwsza klasa. Zapinamy pasy bo rusza machina Phantom, a "tower of Seth" to iście speed metalowa jazda bez trzymanki. Słychać wpływy debiutu kreator i Slayer. Heavy metalowe patenty znajdziemy w melodyjnym "Violent Invasion". Solówki tutaj wymiatają. Riff w "Thunderbeast" jest oldscholowy i dostarcza sporo frajdy. Nieco niemieckiej toporności mamy w "nimbus" i band daje nam trochę odpocząć. Wolniejszy i bardziej heavy metalowy utwór, ale wokal trochę tutaj odstaje. Dalej mamy melodyjny i energiczny "Dance of the spiders" i złowieszczy "Tyrants Of Wrath". Jest jeszcze nastrojowy, instrumentalny "Nocturnal Opus 666". Elementy heavy metalowe pojawiają się w "Nazguhl" , a całość wieńczy rozbudowany "dark Wings of death" i to kolejny speed/thrash metalowy killer.


Drugi album meksykańskiego Phantom to kawał wysokiej klasy speed/thrash metalu na wzór pierwszych płyt kreator czy Slayer. Panowie nie biorą jeńców. Mocna rzecz!


Ocena: 9/10

piątek, 9 maja 2025

HYENA - about Rock'n roll (2025)


 Kto kocha stare płyty Saxon, judas priest, Dio, iron maiden czy accept ten powinien posłuchać debiut Hyena, czyli młodego zespołu pochodzącego z Peru. Band działa od 2018 r i teraz przyszedł czas na debiutancki album "about rock'n roll", który premierę miał 25 kwietnia .To hołd dla heavy metalu lat 80 i to w najlepszy możliwy sposób. Nawet fani enforcer czy skull first poczują się jak w domu. To heavy metalowe święto. 


Muzycy Hyena to nie ludzie znikąd. Wokalista El Sucio działał w Cobra, gitarzysta Alfonso Espinoza grał w Hellpatrol, a drugi gitarzysta Sergio Silva z Irrational. Na perkusji Leonardo Zelada, a za bas odpowiada Alexander Rojas. W takim składzie nagrali debiutancki album, który jest wyciecka do lat 80, do znanych płyt, patentów. Band zadbał o to by wszystko było jednak pomysłowe, z wykopem i przebojowością. Satysfakcja gwarantowana. Gitarzyści stawiają na zróżnicowanie, przebojowość  i melodyjność. Każdy utwór to inna przygoda i inne doznania. Dają czadu, a do tego mamy świetnie brzmiącego El  Sucio. Co za noc, technika i drapieżność. Od razu wiadomo, że słuchamy heavy metalu z górnej półki. Do tego dochodzi okładka i brzmienie, które również są wzorowane na styl lat 80.


Odpalamy płytę, a tam czeka na nas przebojowy "nightriders" który przypomina pierwsze płyty judas priest, iron maiden, czy pretty maids. Riff brzmi znajomo, ale w niczym to nie przeszkadza. Pierwszy killer za nami.Hard'n heavy nieco w klimatach Dio można uświadczyć w dynamicznym "about rock'n roll". Klasycznie to brzmi i o to chodzi. Riff w "the eternal zero" przypomina nieco Accept i kolejny hicior wkracza. Band przyspiesza w "hail the fire", gdzie band stawia na speed metalowa motorykę. Jest coś z Exciter czy Motorhead. Prawdziwy cios między oczy. Najdłuższy na płycie jest "Epitome of evil". To również energiczny kawałek, który opiera się na patentach nwobhm i iron maiden. Gitarzyści dają popis umiejętności.  Kocham takie instrumentalne utwory, gdzie muzycy dają czadu, a całość ma do zaoferowania ciekawy motyw przewodni. Kto kocha instrumentalne utwory od iron maiden ten pokocha melodyjny "echoes of underworld". Co  za klasa. Dalej mamy energiczny "Ready to explode" który kusi energią. Jest też heavy metalowy hymn w postaci "Metal Machine". Dużo znanych patentów z lat 80 tu wybrzmiewa. Cudo. Jest jeszcze oldscholowy "Hyena" i całość wieńczy przebojowy "keep IT true" i znów słychać wiele kapel, a Hyena umiejętnie wykorzystuje oklepane patenty.


Hyena to marka, która jeszcze nic nie znaczy w metalowym światku. Debiutancki album jest świetny i taki hołd dla swoich idoli to ja rozumiem. Heavy metal w czystej postaci. Tego trzeba posłuchać, bo kapela wymiata.


Ocena: 9.5/10

środa, 7 maja 2025

TEASER SWEET - Night Stalker (2025)


  Najpierw był w tym roku udany album od Time Rift, a teraz szwedzki Teaser Sweet wydaje swój nowy album zatytułowany "Night Stalker". Te płyty łączy fakt, że nawiązują do lat 70 i 80, jak również do dokonań Christian mistress czy Lucyfer. Teaser sweet działa od 2013r i już mają swoje grono wielbicieli. . Płyta ukazała się 25 kwietnia tego roku nakładem high roller records.


Nawet okładki teaser sweet i Time rift są bliźniaczo podobne. Samo brzmienie też mocno wzorowane na latach 80. W obu zespołach mamy w roli wokalistki, które nadają klimatu lat 70. W Teaser sweet dzieli i rządzi Therese Damberg. Ma klimatyczny i wciągający głos, który pasuje do takiego grania. Za partie gitarowe odpowiada Marcus Damberg i też stawia na klimat lat 80 i 80. Jest trochę w tym hard rocka, trochę nwobhm i partie gitarowy to kolejny atut nowej płyty Szwedów.


Sporą robotę robi klimatyczne intro, które już daje przedsmak tego co nas czeka. Potem wkracza tytułowy "Night Stalker" , który momentami przypomina "wasted years"  iron maiden. Rasowy hit i to dopiero początek. Z kolei skoczny " deep in the Woods" ma coś z "Phantom the opera" z debiutu iron maiden. Podobna przebojowość i urozmaicenie. Więcej hard rocka mamy w "living sin" który ma coś z kiss czy wczesnego accept. "Blue sky" to lżejszy rockowy kawałek wzorowany na lata 70. Zadziorny " eat you Alive" nawiązuje do twórczości Black Sabbath czy judas priest. Bardzo fajnie buja "killer machine" czy przesiąknięty nwobhm "cold is fire".


Teaser sweet gra prosty i łatwo wpadający w ucho heavy metal w klimatach lat 70 i 80. Duża dawka przebojowości i ciekawych melodii. Bardzo dobrze się tego słucha, choć nie ma w tym za grosz oryginalności.


Ocena: 7.5/10

POWER SURGE -Shadows Warning (2025)

 


Power Surge to międzynarodowa grupa, która nie powstała w 2024. Tworzą ją muzycy pochodzący z Wielkiej Brytanii czy Serbii i dobrze ich znamy z takich kapel jak Cutlass, Primitai czy Elusive God.  Jest to band, który czerpie garściami z amerykańskiego heavy/power metalu i najbliżej im do Armored Saint.  Dodatkowym atutem jest wokalista Roko Nikolic, który brzmi jak sam John Bush. Debiutancki album "Shadows rising" ukazał się 2 mają za sprawą FHM records.


Roko Nikolic to bez wątpienia gwiazda tego zespołu. Jego barwa, technika i moc napędzają ten band. W wielu momentach przypomina barwę Johna Busha co jest miłym dodatkiem. Duet gitarzystów to Lever/Bilic, którzy stawiają na urozmaicenie, zadziorność i chwytliwe melodie. Nie da się nudzić przy ich grze. Nie przemawia do mnie kiczowata okładka, ale brzmienie jest dopracowane i dodaje mocy całości.


Na płycie jest cover Warriors w postaci "carry on", w którym mamy gościnny udział Dejany Garcevic i Vlada Invictusa z Claymorean. To bardzo udany cover, który pokazuje że band ma talent. Na plus jest też otwierający ,"Shadows Warning", który prezentuje klasyczny heavy metal w klimatach lat 80. Od razu można poczuć, że jest potencjał w tej grupie. Znakomicie band prezentuje się w energicznym, szybkim graniu jak to w "a dream into a nightmare" , gdzie słychać wpływy Armored Saint. Kolejny killer to "breathe new life" , gdzie pojawia się elementy power metalu. Mocna rzecz.  Podobne emocje wywołuje przebojowy "no turning back". W takiej stylizacji wypadają najlepiej. Nieco bardziej stonowany i hardrockowy jest "calm before the storm". Całość zamyka przebojowy i niezwykle melodyjny "Burnout".


"Shadows Warning" to kolejny udany debiut roku 2025. Utalentowani muzycy,  ciekawa stylistyka i umiejętnośc tworzenia hitów i godnych zapamiętania melodii. Pozycja obowiązkowa przede wszystkim dla fanów Armored Saint.


Ocena : 8/10


BLADE'S EDGE - The Fate's key (2025)

 


Sebastian Pena to bardzo wszechstronny muzyk, który jest takim trochę ekwadorskim odpowiednikiem Ceda Forsberga z Blazon Stronę. Obaj panowie powołali kilka projektów muzycznych, obaj panowie to multi instrumentaliści z prawdziwego zdarzenia, a do tego skupiają się na graniu klasycznego heavy metalu.  Blade's Edge to kolejny projekt muzyczny, który powstał w 2019r. Debiutancki album "the Fate's key" został wydany 15 kwietnia za sprawą stormspell records. Nie jest to płyta roku, ale dostarcza sporo frajdy.



Jak stormspell records to wiadomo czego mniej więcej można się spodziewać. No i faktycznie mamy do czynienia z klasycznym heavy metalem, który czerpie  garściami z dokken czy sabire. Nie brakuje chwytliwych melodii czy zadziornych riffów.  Sebastian budzi podziw, że w pojedynkę tak dobrze sobie radzi. Sam materiał dobry, ale nie jest też idealny i nie jest najlepszym co usłyszałem w tym roku. 

Płytę otwiera klimatyczne intro, a potem wkracza zadziorny "Hollow gratitudes". Utwór zagrany z pomysłem, gdzie dostajemy prosty motyw gitarowy i dużą dawką energii. Duży plus za klimat lat 80. Sporo elementów warlock czy judas priest znajdziemy w "so bright and yearning". Kolejny hicior na płycie.  Dalej znajdziemy " a beast under moonlight" z niezwykle chwytliwym refrenem. Blade's Edge najlepiej wypada w takiej heavy/speed metalowej formule, co potwierdza rozpędzony "midnight desire". Jest jeszcze klasycznie brzmiący "voice on my head" , który też jest hołdem dla heavy metalu lat 80. Wyróżnić należy  również przebojowy "the fate's key" który jest dowodem na to, że Sebastian potrafi tworzyć heavy metalowe hity.


Debiut blade's Edge to kawał porządnego heavy metalu w klimatach lat 80. Materiał jest równy i jest w tym pasja i drapieżność.  Sebastian to uzdolniony muzyk i pewnie jeszcze o nim usłyszymy. Póki co warto odpalić sobie "the fate's key".


Ocena: 7/10

..

wtorek, 6 maja 2025

GAME OVER - Face the end (2025)

 


Włoski band o nazwie game over  po 2 latach wraca do nas z nowym albumem studyjnym w zatytułowanym "face the end". Płyta miała premierę 25 kwietnia  roku 2025 nakładem wytwórni Scarlet records. Band w dalszym ciągu gra thrash metal w takiej melodyjnej odmianie. Nie brakuje wpływów exodus, testament  czy Metalliki. Do tej pory Game Over trzymał  wysoki poziom, a jest teraz ? Warto wspomnieć, że to pierwszy album z Dannym Schiavina w roli nowego wokalisty.

Jak zwykle zadbano  o szatę graficzną i  mocne brzmienie, które współgra z zawartością. Na dodaje to uroku do całości i drapieżności. Danny spisuje się w roli wokalisty, choć bardziej pasuje do heavy metalowej konwencji. Maniera i stylem przypomina trochę Johna Busha. Od stronie partii gitarowych jest dobrze,ale nic nadzwyczajnego nie prezentuje duet Sansone/Zironim. Solidne rzemioslo i brakuje tych intrygujących solowej z wcześniejszych płyt. Nie ma tak wielkich emocji.

 Na wstęp krótkie intro i potem wkracza rozpędzony "lust for blood" i czuć zapędy Exodus. Zadziorny "neck breaking" momentami przypomina twórczość Anthrax. Wszystko niby jest, ale brakuje elementu zaskoczenia czy większej przebojowości. Więcej heavy metalu znajdziemy w "lost in disgrace" który  kipi energia i do tego zaskakuje  chwytliwymi solówkami. Killerem w starym stylu grupy jest bez wątpienia "veil of insanity". Jest agresja i pomysłowość i band pokazuje na co ich stać. Całość zamyka "weaving fate" który jest kolejną thrash metalową petardą. Mogłoby być więcej tego typu utworów.


Game over działa od 2008r i już miała swoim koncie znakomite wydawnictwa. "Face the end" to solidny album, ale nic więcej. Za mało killerów l, za mało hitów i świeżości. Czuje spory niedosyt, bo
Game over potrafi nagrywać na wyższym poziomie.



Ocena 7/10



sobota, 3 maja 2025

ALIEN STEEL - The Quest For Athoria (2025)


 Gdyby to okładka była wyznacznikiem jakości i po niej oceniać album, to taka okładka debiutanckiego albumu hiszpańskiego Alien Steel zatytułowanego "The quest for athoria"zgarnęłaby najwyższą notę. Co za klimat, co za detale i pomysłowość. Zapada na długo w pamięci to fakt, ale to nie piękna okładka jest wyznacznikiem. Tutaj trzeba czegoś więcej. To czas zweryfikować co ma do zaoferowania ten młody zespół, który powstał w 2023r. Czy muzyka jest równie genialna co okładka?

Potencjał jest i to ogromny. Kiedy na pokładzie zespołu jest tak uzdolniony wokalista jak Carlos Saiz to można wiele zdziałać. Ta charyzma, ta technika i wachlarze możliwości robią wrażenie. Trochę stylistyką przypomina Tima Rippera Owensa.  Występ godny podziwu. W jego cieniu jest sekcja rytmiczna. Wokal wymiata, a jak mają się partie gitarowe? Vargas i Diaz to udany duet, który stawia na klasyczne rozwiązania, na łatwo wpadające w ucho riffy i chwytliwe refreny. Wszystko byłoby pięknie, gdyby była w tym większa agresja, moc i jakiś element zaskoczenia. Jest dobrze, bardzo dobrze, ale do ideału trochę brakuje. Czuje niedosyt, a szkoda bo jest w tym ogromny potencjał.

Już sam start w postaci "Irruption" to popis instrumentalistów. Jest klasycznie, melodyjnie i z klimatem. Takie intro to ja rozumiem! Energiczny "We all Shout" to taki rasowy heavy metalowy kawałek, który czerpie z lat 80 i z najlepszych kapel. Naprawdę dobrze się tego słucha i słychać ogromny potencjał w Alien Steel. Echa Grave Digger czy Judas Priest dostajemy w "Kings Of Death". Nie ma w tym za grosz oryginalności, ale w końcu jest pazur i pomysłowość. Jeden z najlepszych kawałków na płycie. Wpływy NWOBHM i Iron maiden można wyłapać w zadziornym " Evil Ghost" i to kolejny hit na płycie. Brzmi to naprawdę świetnie i chce się więcej muzyki Alien Steel. Toporny "The warewolf  Inside Me" to dobry kawałek, ale już nie robi takiego szału. Troszkę bez mocy jest "Hostage Of Rage" i można było bardziej dopieścić ten hard rockowy kawałek. Klasyczny heavy metal dostajemy w "Forever Victory" i na koniec zostaje rozbudowany i bardziej epicki "Athoria". Nie wieje nudą i dostajemy ciekawe zagrywki gitarowe i band upchał tutaj sporo ciekawych motywów. Bardzo udane zakończenie płyty.

Okładka to prawdziwe cudo, a muzyka? To bardzo dobry  heavy metal w klasycznym wydaniu i słucha się tego z niezwykłą przyjemnością. Wokal pierwsza klasa, a cała reszta muzyków stara się dotrzymać mu kroku. Nie zawsze się to udaje. Dopracować partie gitarowe, zwłaszcza bardziej wyraziste riffy, żeby był efekt wow. Alien Steel błyszczy i pokazuje, że ma coś do zaoferowania. Debiut godny uwagi i szkoda, że potencjał nie został w pełni wykorzystany. Brawo Alien Steel! Czekam na więcej!

Ocena: 8/10

piątek, 2 maja 2025

BLACK MAJESTY - Oceans of Black (2025)


 Do tej pory pochodzący z Australii Black Majesty uchodził za zespół, który trzymał bardzo dobry poziom i zawsze potrafił dostarczyć album godny uwagi. Nie udało się sięgnąć gwiazd jak na pierwszych dwóch albumów, ale zawsze to spora dawka  melodyjnego power metalu w klimatach Helloween, Gamma Ray czy Axenstar. Minęło 7 lat od wydania ostatniego albumu i band dalej gra swoje i nie zmienił swojego stylu. Jasne, nie ma błysku geniuszu z pierwszych płyt, ale "Oceans of Black" to solidna porcja power metalu. Płyta zostanie wydania 20 czerwca nakładem wytwórni scarlet Records.

Jest to typowe logo Black Majesty i utrzymana w ciemnej tonacji okładka. To jest znak rozpoznawczy okładek tej kapeli. W zespole doszło do kilku roszad od czasu wydania ostatniej płyty. Jest nowy gitarzysta Clinton Bidie, który dołączył w 2019r i razem z  Hanny Mohammedem starają się dać czadu. Troszkę brakuje mocy, troszkę. elementu zaskoczenia. Wszystko brzmi jakoś znajomo. W 2022r do zespołu dołączył też Zain Kimmie jako nowy perkusista zespołu. Reszta składu bez zmian. Wokalista John Cavaliere wciąż napędza Black Majesty, choć odnoszę wrażenie że już nie ma takiej mocy jak kiedyś. Niby wszyscy starają się, ale nie zawsze wyjdzie wszystko pomyśli, do tego materiał jest troszkę za długi i momentami wkrada się nuda.

Dobra, pomówmy o pozytywach. Na pewno duży plus dla zespołu za udany otwieracz w postaci "Dragon lord", który kipie energią i przebojowością. To jeden z najciekawszych utworów na płycie. Moje serce skradł od pierwszych dźwięków zadziorny i klimatyczny "Set Stone On Fire", który przemyca trochę geniuszu z pierwszych płyt. Świetna rzecz! Dalej  mamy "Hold On", który już nie robi takiego wrażenia. Solidny kawałek z chwytliwym refrenem. Power metal pełną gębą mamy w rozpędzonym "Raven", który pokazuje że band stać na jeszcze jeden zryw. Dobrze się tego słucha, bo mamy energiczne solówki, szybkie tempo i przebojowy refren. Wszystko brzmi tak jak powinno. Podobne emocje wywołuje "Lucifer"  , a tytułowy "Oceans of Black" stawia na mroczny klimat i epickość. Pojawiają się jeszcze power metalowe hity w postaci "only the devil" czy "hell Racer", ale to wciąż bardzo dobre granie, które nie jest wstanie przebić geniuszu dwóch pierwszych płyt. Klasa melodii i riffów już nie ta sama. Podobnie wygląda sprawa odnośnie przebojowego "Here We Go", który trąci trochę Helloween.

Black Majesty to doświadczona formacja, która potrafi grać melodyjny power metal. Ma na koncie sporo udanych albumów, w tym dwa klasyki.  "Oceans of Black" to płyta taka jak wiele płyt Black Majesty. Płyta z klimatem, ciekawymi kompozycjami, kolejną dawką hitów, jednak już nie jest to ten błysk geniuszu z pierwszych płyt . Warto posłuchać, ale nie oczekujcie trzęsienia ziemi. To kawał dobrze skrojonego power metalu, który w pełni oddaje styl Black Majesty. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś nagrają coś w stylu "Silent Company".

Ocena: 7.5/10