Swego czasu, kiedy power
metal miał się bardzo dobrze i w okresie lat 90 powstało wiele
ciekawych kapel była sobie pewna brazylijska kapela o nazwie
Dragonheart. Znakomicie łączyli stylistykę Rebellion, Hammerfall i
pochodnych formacji pokroju Helloween czy Gamma Ray. W okresie
2000-2005 wydali 3 jakże udane albumy, które zapisały się w
historii power metalu. Kapela potem przepadła bez wieści i
właściwie zyskała swój zasłużony status w gatunku
melodyjnego power metalu. Lata mijały i pogodziłem się z tym że
jedna z ciekawszych brazylijskich formacji już nigdy niczego nowego
nie wyda i zostaje nam wałkowanie tego co wydali. Jednak nie możliwe
stało się możliwe i kapela powróciła po dekadzie milczenia
z nowym albumem w postaci „The battle Sanctuary”. Pytanie jakie
należy sobie zadać, czy zespół przetrzymał próbę
czasu i są w stanie jeszcze coś zaoferować? Jak to wszystko odbiło
się na ich muzyce?
To są ciężkie pytanie,
jednak uspokoję Was i powiem że stylistycznie słychać że jest to
stary poczciwy Dragonheart. No dobrze, może bardziej to przypomina
Hazy hamlet i trochę muzyka straciła na jakości. Przede wszystkim
tamte płyty były pełne energii, wypchane ciekawymi melodiami i
właściwie każdy kawałek zasługiwał na miano przeboju. Słuchało
się tego jednym tchem i zapadało na długo w pamięci. Z nowym
albumem nie do końca tak jest. To jest mniej więcej tak jak zespół
chciałby odtworzyć tamte czasy, tamten styl i to co grali. No nie
do końca ta sztuka się udaje, bo brakuje momentami ciekawych
pomysłów. Na pewno nie można też skreślić tą płytę i
powiedzieć że tego nie da się słuchać. Jest to solidny
heavy/power metal który zabiera nas w różne rejony,
jednak nie zawsze musi się nam podobać ta wycieczka. Doświadczenie
i status zespołu podciąga ten album i ratuje go przed
niepowodzeniem. Brzmienie jest jak za dawnych lat i tutaj jak
najbardziej plus. Okładka kolorystyczna i pełna detali, ale ma w
sobie to coś co przyciąga potencjalnego słuchacza. Prawie godziny
czystej muzyki rozłożonej w 11 kompozycjach to też ciekawa
zagrywka. Mamy kompozycje które zapadają w pamięci i sporo
takich których obecność na tej płycie jest tajemnicą. Samo
otwarcie jest na miarę klasycznych albumów Dragonheart. „Far
from heaven...close to hell” to prawdziwa power metalowa
petarda. Dynamiczna sekcja rytmiczna, zadziorny jak za dawnych lat
wokal Andre i równie ciekawe popisy gitarowe z Marco. Nutka
toporności z mieszaną z ostrymi zagrywkami gitarowymi i dużą
dawką melodyjności. To jest właśnie to co ich charakteryzowało.
Bardziej rozbudowany „Black Shadow” zaczyna się
zupełnie inaczej. Jest mrocznie, jest nutka niemieckiej toporności
rodem z Accept. Ciekawa kompozycja, ale nie robi już takiego
wrażenia jak otwieracz. Zespół znacznie lepiej wypada w
szybszych kawałkach i to słychać w rozpędzonym „The
Arcane's Palace”. Dalej mamy nieco przesiąknięty Gamma
Ray rytmiczny „Inside The Enemy's Mind”. Tempo
zostaje podkręcone w energicznym „Forged into Metal”
i to jest też bardziej klasyczna kompozycja w wykonaniu
brazylijskiej formacji. Nieco hard rockowy jest „Battle
Lines” i właściwie to jest taki typowy przebój.
Pod tym względem album słabo dość wypada. Niby są melodie i
szybkość, ale gdzieś tam ciężko strawne jest i nie wszystko
trafia do potencjalnego słuchacza. Urozmaicenia dodaje klimatyczna
ballada”Marching Under
The stars” utrzymana w stylu Blind Guardian. Nie
potrzebnie znalazł się na płycie nijaki „Circle on One”
czy nieco przekombinowany „The Battle Sanctuary”.
Całość zamyka nieco dłuższy „Time Will Tell” i
to jest taki Dragonheart do jakiego przywykliśmy. Szybkość,
agresja i przebojowość podana w topornej oprawie.
Nie udało się nagrać
albumu równie świetnego co te wydane w okresie 2000-2005. To
było w sumie do przewidzenia, bo nie zawsze udaje się powrócić
po takim długim czasie milczenia i to w szczytowej formie.
Dragonheart powrócił i to się liczy. „The Battle
Sanctuary” nie jest dziełem idealnym, ale z pewnością jest to
kawał solidnego heavy/power metalu, które powinno zadowolić
fanów tego bandu jak i samego gatunku. Polecam
Ocena: 7/10
W ich przypadku przerwa była zbyt długa.Nie przebili niczym specjalnym poprzednich albumów. :/
OdpowiedzUsuń