Wielkie zespoły przyzwyczaiły nas do bardzo dobrych albumów, do dzieł skończonych i nie powtarzalnych. To właśnie od tych zasłużonych kapel, które tak wiele wniosły do heavy metalu można wymagać i oczekiwać równie ciekawych wydawnictw co kilkanaście lat temu. Bez wątpienia takim wielkim zespołem jest amerykański Iced Earth, który miał ogromny wpływ na gatunek power metalu. Pokazali, że można świetnie połączyć świat melodyjnego power metalu z brudnym i zadziornym thrash metalem. Gitarzysta Jon Shaffer stał się gwiazdą i jednym z najbardziej utalentowanych gitarzystów i kompozytorów. To on jest liderem tego bandu. miał kilku świetnych wokalistów i mam tu na myśli choćby Matta Barlowa czy Tima Rippera Owensa. Trzeba przyznać, że wraz z przyjściem byłego wokalisty Into Eternity - stu Blocka kapela ożyła. Iced earth znów jest na fali. "Dystopia" to jeden z najlepszych albumów Iced Earth, a "Plagues of Babylon" to nie najgorsza kontynuacja. Po 3 latach przyszedł czas na kolejne dzieło. "Incorruptible" to płyta w podobnej konwencji i stylu co dwa poprzednie albumy, ale nie jest to kalka tamtych dzieł.
Okładka jest po prostu miła dla oka. Jest typowy stwór i dobry dobór kolorów. Przyciąga uwagę, ale jak wiemy to zawartość jest tym co nas najbardziej interesuje. Nie ma mowy o przebojowości z 'Dystopia", też nie czuje ciężaru z "Plagues of Babylon". Miało być ostro na tym albumie, ale jakoś tego nie czuje. Jak się okazuje kawałki, które zespół udostępniał są jednymi z najlepszych na płycie. "Great Heathen Army" jest klimatyczny, podniosły i na swój sposób epicki. Tutaj Iced Earth pokazuje, że można nawiązać do świetnego "Dystopia". Jon wygrywa tutaj mocny i chwytliwy riff, tak więc mamy taki klasyczny Iced earth."Raven wing"jest bardziej stonowany i bardziej toporny, ale brakuje mu kopa i jakiegoś ciekawego motywu. Ot co solidny kawałek, ale bez fajerwerków. Moim faworytem od początku był rozpędzony i złowieszczy "Seven Headed Whore", który przypomina mi "Boiling Point". Niezwykle ostry kawałek, który zapożycza to i owo z "Painkiller" Judas Priest. W takich utworach Stu Block wypada najlepiej. Taki właśnie powinien być cały album. Prawda niestety jest mniej optymistyczna. "Black Flag" zaczyna się niczym utwór Metaliki. Jest spokojny i klimatyczny wstęp, a potem utwór nabiera mocy. Jest heavy metalowo i ciekawe aranżacje potrafią przyprawić o ciarki."The Veil" jest bardziej romantyczny, bardziej balladowy. Jest ciekawy, ale też czegoś mi tutaj brakuje. "The Relic" wyróżnia się na tle innych utworów Iced Earth, a wszystko za sprawą nieco hard rockowego feelingu. Na pewno co tutaj zasługuje na uwagę to złożone i melodyjne solówki. Dalej mamy nieco bardziej przebojowy "Brothers" choć i tutaj mało power metalu i mocy, która jest tak pożądana. Końcówka próbuje zatrzeć zła wrażenie. Pojawia się dynamiczny i power metalowy "Defiance", który również nasuwa na myśl "Dystopia". Taki Iced earth najbardziej mi odpowiada. Na koniec mamy perełkę w postaci "Clear the Way", który twa ponad 9 minut. Sporo się tutaj dzieje i Jon przemycił sporo ciekawych motywów. Utwór jest dopracowany i można zaliczyć go do najlepszych na płycie. Ciekawa linia melodyjna i trafiony refren sprawiają, że utwór zapada w pamięci.
Dlaczego całość nie mogła być jak zamykający utwór? dlaczego tak mało power metalu i ciekawych melodii? Dlaczego płyta jest tak mało przebojowa? Czyżby brak pomysłów? Mimo widocznych wad i tak płyta się broni. Soczyste brzmienie, doświadczenie muzyków, głos Stu Blocka i mocny heavy metalowy materiał. Choć utwory nie są wysokich lotów to i tak mało kto gra na takim poziomie technicznym. Na pewno warto obczaić, choć szykujcie się na rozczarowanie.
Ocena: 7/10
Raven Wing i The Veil - najlepsze.
OdpowiedzUsuńKujawiakowy Clear The Way na koniec pasuje jak pięść do nosa.
Generalnie zgadzam się 6.5/10, brakuje ikry w gitarkach.
ostatnią rzecz jaką szukam w graniu gitarowym to przebojowość. niech se przeboje robią jakieś inne pedalskie gatunki . tu ma być power i zajebistość, i na tej płycie to akurat kurwa jest
OdpowiedzUsuń