W
jakim kierunku zmierza thrash metal? Jaki ma status dzisiaj? Czy jest
tym co kiedyś? Dawniej ten rodzaj muzyki był usposobieniem agresji,
brutalności i potrafił wzbudzić nasze zwierzęce instynkty. Thrash
metal bywał złożony i nie raz mroczny, a krwiste okładki czy
przybrudzone brzmienie były nieodzownym elementem płyt z tego
gatunku. Tak w latach 80 czy 90 ten rodzaj muzyki miał w sobie pazur
i ciężko było sobie wyobrazić jakby thrash metal miał być
bardziej komercyjny to znaczy bardziej melodyjny,nie kryjąc przy tym
nawiązań do heavy/power metalu. To było nie do pomyślenia,
jednak thrash metal naszych czasów jest nieco inny. Slayer
jest bardziej melodyjny, Metallica nagrała album w którym
jest pełno elementów Black Sabbath, Anthrax stawia na
przebojowość, a Sodom do swojego agresywnego stylu dodał ostatnio
więcej chwytliwych melodii. W 2001r Kreator wydał album „Violent
Revolution”, który rozpoczął nową erę tej niemieckiej
potęgi, stał się wzorem dla zespołów młodego pokolenia i
dla kolegów po fachu, że thrash metal może być przebojowy i
bardziej melodyjny, a przy tym nie zdradzać swoich korzeni i
charakteru. Od tamtego czasu Kreator znów wrócił na
dobre do thrash metalu, ale ich styl różni się od tego
znanego z starszych płyt. Niby jest agresja, niby jest thrash metal,
brutalność i szybkość, ale zespół postanowił nadać
swojej muzyce więcej luzu, więcej przebojowości i elementów
heavy/power metalowych. Kolejne albumy w postaci „Enemy of God”
czy „Hordes of Chaos” było tylko potwierdzeniem tego nowego
stylu. Jednak prawdziwą perełką okazał się „Phanthom
Antichrist”, który z miejsca stał się jednym z ich
najlepszych albumów. Tak więc oczekiwania na nowe dzieło
były ogromne. 5 lat czekania i mamy „Gods of Violence”
Kreator
długo kazał czekać swoim fanom na nowe dzieło. Przez ten czas
były komplikacje, czy albumy koncertowe, a sam zespół wolał
poczekać na wydanie nowego materiału. Chcieli troszkę odsapnąć i
stworzyć album godny „Phanthom Antichrist” i tak też jest. W
sumie „Gods of Violence” to krążek który jest swoistą
kontynuacją poprzednika. Kreator nie zaskakuje nas w żaden sposób
i nagrywa kolejny album oparty na tych samych patentach. Dla jednych
będzie to minus i skok na kasę, a dla drugich kolejna świetna
porcja melodyjnego thrash metalu. Kreator opanował tą sztukę już
do perfekcji. „Gods of violence” to album, który łączy
wszystko to co najlepsze w Kreator. Jest agresja i brutalność z
dawnych płyt, jest też przebojowość i melodyjność z ostatnich
dzieł. Mroczny klimat i specyficzna tematyka o szatanie i agresji
też oczywiście są. Okładka jest krwista i taka w stylu Kreator,
jednak można odnieść wrażenie że jest bardziej brutalna niż
sama muzyka. Ta jest bardziej przystępna i bardziej przebojowa, tak
żeby trafić do szerszego grona fanów, zwłaszcza tych którzy
jakoś nie pałali miłością do starych wydawnictw, które
były toporne i brutalne. Fani starego brzmienia i starego stylu mogą
mieć problem się odnaleźć na „gods of Violence”, ale w sumie
można było przypuszczać, że tamte czasy nie wrócą. Zespół
nie raz urozmaicał swój styl, tak więc naturalne jest rozwój
i obecny stan rzeczy. Nowy album spodoba się fanom ostatnich płyt,
ale też również fanom heavy/power metalu. Jest gdzieś
świeżość i dbałość o detale. Kreator jest w bardzo dobrej
formie od kilku lat i nie nagrywa słabych albumów, a „Gods
of Violence” zawiera same petardy i kilka naprawdę zaskakujących
perełek.
Zespół wybrał bardzo dobre utwory do
promocji albumu. Tytułowy „Gods of Violence”
porwała złożoną formułą, a także ciekawymi partiami
gitarowymi. Zaczyna się spokojnie, klimatycznie i gitara akustyczna
tylko to podkreśla. Utwór szybko nabiera dynamiki i
przebojowości. Mille wykrzykuje chwytliwy refren i przywołuje to na
myśl „Hordes of Chaos” czy utwory z ostatniego albumu. Szybki
riff i duża dawka melodyjności, a do tego soczyste brzmienie i
agresja. Taki Kreator pasuje mi jak najbardziej. Drugi utwór,
który zrobił jeszcze większe wrażenie przed samą premierą
to mroczny i posępny „Satan is real”. Świetny
klip, który nawiązuje do ostatniego rozchwytywanego horroru
„The Witch”. Sam kawałek wciągnął mnie swoim marszowym
tempem, nieco heavy metalowym stylem i prostym, ale przeszywającym
refrenem. Jeden z największych przebojów Kreator ostatnich
lat, a nawet w przeciągu całej działalności. Mille i jego wokal
na tym albumie też jest bardzo zadziorny i potrafi porwać
słuchacza. W dodatku jego współpraca z Samim też jest coraz
bardziej przejrzysta i imponująca. Płyta jest pełna ciekawych
motywów, złożonych i atrakcyjnych solówek. Ktoś
wspomniał, że wszystko jest gładkie i takie ładne. Może i tak,
bo nie ma takiego barbarzyńskiego chaosu, nie ma tej brutalności, a
melodie przejęły kontrolę, ale czy płyta aż tak na tym traci?
Coś zanikło, ale zyskali za to inne atuty. Już same intro w
postaci „Apocalypticon” zwiastuje coś wielkiego i
coś bardzo dojrzałego. Chwytliwa melodia i marszowe tempo, nasuwa
intro rodem z płyty Running Wild zatytułowanej „The Rivarly”.
Drugi utwór na płycie musiał być ostry i bez kompromisowy.
Taki właśnie jest „World War Now”, który
nastawiony jest na szybkie, agresywne łojenie. Znalazło się tutaj
miejsce na ciekawe melodie i chwytliwy refren, który jest
jednym z najlepszych na płycie. Sam utwór pokazuje, że
zespół kontynuuje to co było na „Phantom Antichrist”.
Mille bardzo ciekawe urozmaicił kawałek w środkowej części,
gdzie jest zwolnienie i miejsce na heavy metalowe zacięcie. W
podobnej konwencji utrzymany jest rozpędzony i energiczny
„Totalitarian Terror” i jest to kawałek, który
ma coś więcej z starych płyt, choć i tutaj zespół nie
zapomina o melodyjnym refrenie i licznych przejściach. Taki zabieg
sprawia, że hit goni hit na płycie. „Army of storms”
to przede wszystkim mocny i zadziorny riff, a także więcej
techniki. Sama motoryka tego kawałka i główny motyw
przypomina mi pierwsze płyty Kreator. Kolejnym wielkim hitem na
płycie jest „Hail to The Hordes” i to melodie
odgrywają tutaj kluczową rolę. Znów marszowe tempo i
zadziorny wokal Mille napędzają całość. Atrakcyjne i heavy/power
metalowe melodie dodają smaczku. Jest to jeden z tych utworów,
które na pewno zagrają na koncertach. Na pewno zaskakuje
„Lion with Eagle wings”. Już sam początek
sprawia, że zastanawiam się czy to Kreator. Wciągająca melodia i
atmosfera z filmów grozy, a to dopiero początek. Utwór
szybko nabiera mocy i zespół nie szczędzi tutaj licznych
ciekawych popisów gitarowych. Jeden z najbardziej chwytliwych
kawałków na płycie. Nutka toporności i posmak niemieckiej
sceny metalowej mamy w złowieszczym „Fallen Brother”.
Kompozycja ma w sobie więcej heavy metalowej natury niż thrash
metalowej. Koniec płyty jest równie emocjonujący co
początek. Pojawia się przebojowy i również nieco marszowy
„Side by Side”.Całość zamyka nieco bardziej
rozbudowany „Death becomes my light”, który
jest idealnym podsumowaniem płyty. Zaczyna się spokojnie, jednak
szybko przyspiesza i galopady jakie tutaj się pojawiają nasuwają
czasami twórczość Iron Maiden. Sam kawałek bardzo melodyjny
i przebojowy, a thrash metal odgrywa tutaj właściwie znikomą rolę.
Kreator na początku kariery imponował mi swoją
brutalnością, brakiem komercji i barbarzyńskim chaosem. Potem
zakochałem się w ich technicznym thrash metalu. Nawet eksperymenty
pokazały, że zespół potrafi się rozwijać i szukać
wyzwań. Teraz mamy Kreator, który imponuje przebojowością i
naprawdę ciekawymi motywami, które na długo zapadają w
pamięci. W sumie ciężko przytoczyć inny zespół, który
gra tak agresywnie, tak dynamicznie, a przy tym uzyskuje taki poziom,
taką przebojowość. Ostatnie płyty Kreator nie są słabe, nie są
bez charakteru i choć nie są tym co kiedyś zespół
nagrywał, to jednak Kreator nagrywa albumy na wysokim poziomie. Mamy
nieco inne czasy i Kreator się w nich odnalazł dając swoim fanom
kolejne świetne albumy, które można zaliczyć do tych
najlepszych. „Gods of Violence” to kandydat do płyty roku
2017.
Ocena: 10/10