Christofer Johnsson z Therion postanowił spełnić swoje marzenie o stworzeniu albumu w duchu klasycznego heavy metalu lat 80. Za wzór obrał debiut KK’s Priest, a nawet podjął próbę kontaktu z byłym gitarzystą Judas Priest. Ostatecznie jednak powstał osobny projekt, z udziałem muzyków Therion. Obok Johnssona w składzie znaleźli się gitarzysta Christian Vidal, basista Nalle Påhlsson, perkusista Sami Karppinen oraz wokalista Thomas Vikström. Tak narodziła się formacja Defenders of the Faith, której nazwa nawiązuje do legendarnego albumu Judas Priest.
27 czerwca światło dzienne ujrzał debiutancki album zespołu zatytułowany „Odes to the Gods”. Oczekiwania były duże – liczyłem na rasowy hołd dla Judas Priest i potężną dawkę klasycznego heavy metalu. Tymczasem... otrzymaliśmy poprawny album, utrzymany w klimatach rocka i heavy metalu, ale daleki od rewolucji czy wybitności. To solidne rzemiosło, jednak w zalewie tegorocznych premier ta płyta może łatwo przepaść.
Na plus wyróżnia się klimatyczna okładka, która przyciąga wzrok i zachęca do sięgnięcia po wydawnictwo. W muzyce zaś słychać doświadczenie muzyków, ale niestety brakuje tej iskry, która przeniosłaby materiał na wyższy poziom.
Utwór otwierający – „Heavy Metal Shakedown” – to ukłon w stronę oldschoolowego heavy metalu. Brzmi znajomo i miejscami przypomina KK’s Priest, choć mogłoby być ostrzej i z większą mocą. „I'm in Love with My Tank” wypada blado – bez energii, bez wyrazu, zbyt rockowy i mało zapadający w pamięć. Z kolei „The Time Machine” ukazuje bardziej progresywne oblicze zespołu, ale rozciąga się nieco za bardzo i traci impet. Nieco lepiej prezentuje się „Darkside Brigade” – stonowany, melodyjny, z klasycznym zacięciem, choć nadal pozostaje tylko „solidnym” numerem. Więcej ognia wnosi „Intruder”, który dzięki udziałowi Tima „Rippera” Owensa zbliża się do poziomu KK’s Priest. To krótki, intensywny utwór z odpowiednim ciężarem. „Our Saviour” to kolejna udana kompozycja – krótka, treściwa, z wyczuwalnym wpływem Iron Maiden. Nie jest to mistrzostwo świata, ale wprowadza potrzebną świeżość. Album zamyka „The End of the World” – mroczny, marszowy, czerpiący zarówno z Judas Priest, jak i Dio. Porządne zakończenie, choć nie ratuje całości.
Podsumowując: muzycy Therion spróbowali swoich sił w bardziej klasycznym, heavy metalowym wydaniu. Chcieli stworzyć materiał godny debiutu KK’s Priest, ale finalnie powstała przyzwoita, aczkolwiek niezbyt wyróżniająca się płyta, która prawdopodobnie szybko zniknie w cieniu ciekawszych premier. Szkoda – bo potencjał i nazwiska były naprawdę obiecujące.
Ocena 5.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz