Zaledwie siedem lat wystarczyło, by Warkings ugruntowali swoją pozycję na scenie power metalu i stali się jednym z rozpoznawalnych i cenionych zespołów w gatunku. Wydając pięć albumów studyjnych w tak krótkim czasie, zyskali lojalne grono fanów i status jednej z najbardziej energetycznych formacji nowej fali melodyjnego metalu. Ich poprzednia płyta, „Morgana”, zrobiła na mnie ogromne wrażenie – nic więc dziwnego, że z niecierpliwością wyczekiwałem kontynuacji.
Najnowszy krążek – „Armageddon”, wydany 4 lipca 2025 roku nakładem Napalm Records, to kolejna muzyczna uczta dla miłośników chwytliwego, epickiego grania. Warkings nie próbują zrewolucjonizować gatunku – pozostają wierni sprawdzonym schematom, stawiając na efektowność, przebojowość i solidne rzemiosło. I właśnie za to są uwielbiani.
To propozycja idealna dla fanów zespołów takich jak Victorious, Bloodbound, Induction czy Powerwolf. Znajdziemy tu wszystko, co najlepsze w power metalu – szybkie tempa, wznoszące refreny, fantastyczne riffy i patos bitewnych opowieści.
Trzon zespołu pozostaje niezmienny. W roli wokalisty ponownie błyszczy Georg Neuhauser, znany m.in. z Serenity i Fallen Sanctuary – jego głos to połączenie technicznej perfekcji, charyzmy i emocjonalnej głębi. Każda fraza porywa i buduje klimat, który od pierwszych sekund wciąga słuchacza w muzyczny świat Warkings. Miłym urozmaiceniem są partie wokalne Secil Sen, która wnosi subtelny, ale znaczący kontrast do dominującego brzmienia. Ważną rolę odgrywa też Markus Pohl (Mystic Prophecy) – jego gitarowa praca to prawdziwa gratka. Mocne, wyraziste riffy oraz solówki pełne energii i finezji świetnie współgrają z monumentalnym brzmieniem całości.
Po krótkim intro uderza tytułowy utwór „Armageddon” – klasyczny power metalowy strzał, może i oparty na prostych motywach, ale za to niesamowicie chwytliwy i pełen koncertowej energii. Dalej dostajemy „Genghis Khan”, który stylistycznie przypomina twórczość Victorious, Induction czy Sabaton – ponownie formuła może być znajoma, ale sprawdza się znakomicie.
Podniosły „Kingdom Come” przynosi echa takich zespołów jak Iron Fire – to utwór, który z łatwością wpada w ucho dzięki nośnemu refrenowi i epickiemu rozmachowi. Zaskoczeniem jest dynamiczny, wręcz agresywny „Circle of Witches”, który czerpie inspirację z estetyki Primal Fear czy Battle Beast. Z kolei „King of Ragnarok” – jeden z najlepszych momentów albumu – to melodyjna petarda, w której można odnaleźć ducha Gamma Ray.
Kolejne utwory trzymają wysoki poziom. „Troops of Immortality” to zadziorny hymn bojowy, którego refren aż prosi się o chóralne odśpiewywanie – skojarzenia z Bloodbound są jak najbardziej uzasadnione. „Nightfall” to z kolei bardziej nastrojowa kompozycja, świetnie sprawdzająca się w wersji koncertowej – stadionowy potencjał aż bije z głośników. Klimaty Bloodbound słychać również w „Varangoi”, natomiast „Here Comes the Rain”, choć utrzymany w balladowym tonie, nieco odstaje poziomem – brakuje mu emocjonalnej głębi, przez co wypada dość przeciętnie na tle reszty materiału. Na zakończenie otrzymujemy prosty, ale przebojowy „Stahl and Stahl”, który idealnie podsumowuje ten energetyczny album.
„Armageddon” to kolejny dowód na to, że Warkings doskonale wiedzą, co robią. Nie próbują być oryginalni na siłę – zamiast tego doskonale wykorzystują swoje atuty: przebojowość, sprawność kompozytorską i charakterystyczną tożsamość muzyczną. Dla fanów melodyjnego, bitewnego power metalu to pozycja obowiązkowa. Warkings trzymają formę, umacniają swoją pozycję na scenie i – co najważniejsze – wciąż dają ogromną frajdę słuchaczowi. Niech ta bitwa trwa jak najdłużej!
Ocena 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz