Jednym z najbardziej znanych zespołów
w historii ciężkiego brzmienie jest bez wątpienia Ac/Dc. Bracia
Young stworzyli prawdziwą legendę, która istnieję już
ponad 40 lat, którą zna każdy nawet jeśli nie gustuje w
takiej muzyce. Wykreowali swój własny, rozpoznawalny styl,
który nigdy nie zmienili. Dla jednych był to plus, a dla
innych minus. Rok 2014 to data premiery nowego albumu „Rock Or
Bust”. 16 album studyjny australijskiej formacji to nic nowego i
nie zmieniło tego odejście Malcolma Younga z powodu zdrowotnych.
Nawet przykra sprawa z Phillem Rudem, który został
aresztowany w sprawie morderstwa nie powstrzymały zespół od
wydania nowego krążka. Jeśli ktoś liczył na coś nowego, na coś
na miarę „The Razors Edge” czy na album inny niż wszystkie do
tej pory to może od razu sobie odpuścić tą płytę. Pozostałych
maniaków Ac/Dc, którzy nie mają dość tych
charakterystycznych riffów Angusa zaprasza do dalszej części
recenzji.
Od samego początku nastawiałem się
na album w stylu „Black Ice” i właściwie tak należy
rozpatrywać „Rock Or Bust”, aczkolwiek podobnie jak i w
przypadku tamtego albumu nie brakuje odesłań do największych dzieł
tej kapeli. Na nowym albumie można usłyszeć klimaty „Ballbreaker”,
„Blow Up Your Video” czy „Flick of The Switch”. Brian mimo
swojego wieku jest w znakomitej formie i nie wiem czy nie w lepszej
niż na „Black Ice”. Jego moc jest porównywalna do tej
właśnie z „Flick of The Switch”. Klimat i nastrój też
momentami mocno przypomina mi album „Flick Of the Switch”. Riffy,
kompozytorstwo jest kilka klas niżej niż te z ostatnich płyt.
Brakuje mi tutaj takich wysokich lotów przebojów, ale
nie jest tak źle jak mogłoby się wydawać. Nowy album jest krótki
i treściwy, w końcu to 35 minut muzyki, czyli taki standard dla tej
kapeli. W porównaniu do „Black Ice” nie ma jakiś takich
zbędnych wypełniaczy i płyta jest bardziej spójna. Płytę
promowały właściwie dwa kawałki i są to największe hity z tej
płyty, więc wybór był właściwy. „Rock Or Bust”
ma bardzo udany riff, dobre tempo i chwytliwy refren. To jest właśnie
hard rock z prawdziwego zdarzenia i to jest właśnie Ac/Dc jaki
kochamy. Słychać tutaj oczywiście echa „Black Ice”. Drugi hit
to energiczny „Play Ball” i znów ciekawy
riff ze strony Angusa. Więcej klasyki w sobie ma „Rock The
Blues Away”, który mógłby trafić na album
„Flick of The Switch” czy nawet „The Razors edge”. Bije z
niego bardzo pozytywna energia i na pewno sprawia, że płyta jeszcze
bardziej nawiązuje do największych dzieł Ac/Dc. Nie do końca
podoba mi się „Miss adventure”, choć zespół
to stara się grać znacznie mocniej i przypomnieć nam czasy „The
razors Edge” czy „Ballbreaker”, ale wychodzi to dość średnio.
Jednym z najlepszych kawałków na płycie jest nieco
mroczniejszy „Dogs of War”. Tutaj ten klimat nasuwa
mi namyśl „Back In Black” i nawet poziom jest tak wysoki jak
cały tamten album. Angus tutaj pokazał, że wciąż go stać na
wysokiej klasy riffy, który nie tylko zachwycają mocą ,ale i
melodyjnością. Do tego wszystkiego znakomicie wpasował się prosty
i zapadający w pamięci refren. Ac/Dc najwyższych lotów.
Drugim najlepszym kawałkiem na płycie jest „Hard Times”.
Powolne tempo, mocniejszy riff i już można poczuć mieszankę
„Ballbreaker” i „Back in Black”. Dawno nie było też takiego
szybkiego kawałka jakim jest „Baptism By Fire”.
Jest energia, szybkość, pazur i kto by pomyślał, że Ac/Dc stać
jeszcze na tego typu kompozycji. Tacy starzy panowie, a tutaj taka
petarda. Kolejny mocny punkt tej płyty i śmiało mógłby
reprezentować „Stiff Upper Lip” czy „The Razors Edge”. Jak
ktoś kocha album „Flick of The Switch”, ten od razu polubi
bardzo fajnie bujający „Rock The House” i tutaj
znów Ac/Dc pokazuje klasę. Niby to wszystko już było tyle
razy, a mimo to wciąż zachwyca i zaskakuje. Dalej mamy kolejny
mocny kawałek w postaci „Sweet Candy”, który też
osadzony jest w klimatach „Ballbreaker” czy „Stiff Upper Lip”,
co mnie niezmiernie cieszy. Taki mocniejszy hard rock zawsze jest w
cenie. Płytę zamyka równie udany „Emmision Control”,
który podkreśla że jest to bardzo radosny album i że jest
to muzyka na bardzo dobrym poziomie.
„Rock Or Bust” to typowy album
Ac/Dc i nie ma tutaj niczego nowego. Pierwsze momenty z tym albumem
są ciężkie, bo nie ma może tutaj takich wielkich hitów jak
w przeszłości, nie ma też może takiego ognia i takiej klasy co
kiedyś. Jednak z czasem można dopatrzeć się, że ten album jest
bardziej przemyślany niż „Black Ice”, nie ma wypełniaczy i ma
sporo odesłań do klasyków w tym „Flick of the Switch”.
Minęło trochę czasu, ale w końcu doceniłem wartość tego album.
Miło, że Ac/Dc postanowiło nagrać ten album, który zapewne
będzie ostatnim. Bardzo dobrze podsumowuje twórczość tej
australijskiej legendy.
Ocena: 8/10