To
już 15 lat istnienia duńskiego bandu o nazwie Volbeat i trzeba
przyznać, że swoje piętno już dawno odbili na muzyce rockowej czy
metalowej. Potrafili stworzyć coś wyjątkowego mieszając patenty
rockowe, rock'n rollowe i nie bojąc się przy tym sięgać po rzeczy
tworzone niegdyś przez Elvisa. W ich muzyce jest też miejsce na
groove metal czy wreszcie heavy metalu i można znaleźć elementy
Metallica, Anthrax czy Queensryche. Jednak Volbeat nie jest żadnym z
tych zespołów i stara się nas wprowadzić w zupełnie inny
świat. Najchętniej sięgają do tematyki związanej z gangsterską,
miłością czy rock'n rollem. Szybko zyskali sławę i rozgłos, a
każdy ich album tylko potwierdzał ich talent. Nie nagrali słabego
albumu, a ich ostatni krążek „Outlaw Gantleman & Shady
Ladies” był jednym z tych najlepszych. „Room 24” z gościnnym
udziałem Kinga Diamonda przeszedł już do historii. Po trzech
latach band wraca z nowym albumem w postaci „Seal The Deal &
let's Boogie”. Oby się bez niespodzianek i zespół dalej
podąża swoją ścieżką i nie próbuje kombinować w tej
kwestii. Mamy to soczyste, nieco mroczne brzmienie, mamy jedyny w
swoim rodzaju wokal Micheala Poulsena i uzdolnionego Roba Caggiano,
który grał w Anthrax. Wszytkie te elementy dobrze się
zazębiają na nowym albumie i w efekcie Volbeat po raz kolejny
nagrał udany album, który jest łatwy w odbiorze i dostarcza
sporo radości. Już sam otwieracz „ The
devil's bleeding Crown”
oddaje to co najlepsze w tym zespole. Mocny, nieco cięższy riff,
nutka rockowego szaleństwa i taki odpowiedni rock'n rollowy,
bluesowy klimat, przesiąknięty gangsterskim światem. To jest to za
co kochamy ten band. W podobnym stylu utrzymany jest rytmiczny „Marie
Laveau”
czy melodyjny „The Gates of Babylon”.
Gościnny występ Danko Jones sprawił, że taki „Black
Rose”
nabrał mocy i jest jednym z najciekawszych utworów na płycie.
Z takich mocniejszych kawałków mamy też „rebound”
czy „Seal the Deal”
i ten ostatni ma w sobie więcej heavy/speed metalowej formuły, co
bardzo cieszy. Przydałoby się więcej takich petard na albumie, no
ale cóż może jeszcze zespół nad tym popracuje. Na
sam koniec warto też wspomnieć o nieco mroczniejszym „The
Loa's Crossroad”,
który wyróżnia się przebojowością i nieco
mocniejszym riffem. Utwór bardziej złożony i wydobywa to co
najlepsze z Roba. Ogólnie płyta solidna i wyrównana,
do czego już nas Volbeat przyzwyczaił. Jednak mimo pewnych mocnych
punktów, płyta nie jest tak udana jak swoja poprzedniczka. To
było do przewidzenia.
Ocena:
7.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz