Ostatnie płyty solowe uzdolnionego gitarzysty Gusa G były niezbyt udane od strony artystycznej. Zarówno "i am fire" jak i "brand new revolution"pokazywały brak pomysłów i ciekawych riffów. Płyty były po prostu nijakie i wyprane z dobrych melodii. Nie tak dawno gitarzysta pokazał klasę na ostatnim dziele "Firewind". To dawało podstawy by sądzić, że najnowszy krążek solowy zatytułowany "Fearless" może być również ciekawy i przemyślany jak "Immortals" Firewind. Gus G nagrał tą płytę z perkusistą Willem Huntem i Dennisem Wardem. Ten ostatni spełnia się nie tylko jako kompozytor, basista, ale też i wokalista. To właśnie on nadał tej płycie luzu, dynamiki, czy przebojowości, z której zasłynął w swoich kapelach jak Pink cream 89 czy Unisonic. Już promujący album "Letting Go" pokazuje, że te Trio dobrze się rozumie i wie czego chce. Gus G wygrywa mocny riff i sporo ciekawych zagrywek, które przywołują na myśl najlepsze lata Firewind. Dalej mamy kawałek o nazwie "Mr. Manson" i brzmi jak hołd dla ery Gusa w zespole Ozziego Osbourne;a. Jest mrok, jest nutka tajemniczości i prosty motyw. Mamy też energiczny i bardziej power metalowy "Dont tread on me", który pokazuje potencjał tego składu. Cały czas zaskakuje swoim wokalem Dennis Ward. Ma w sobie to coś, co przykuwa słuchacza. Niby ma manierę hard rockowego wokalisty, ale w tej konwencji heavy/power metalowej też idealnie się sprawdza. Tytułowy "Fearless" to jeden z 3 instrumentalnych utworów, w którym popis daje sam Gus. W tym wszystkim uroczo wypada cover kultowego "Money for nothing". Mamy też hard rockowy "chances", zadziorny "Big City" i bardziej komercyjny "The last of my kind". Jest spójny materiał, zgrany skład i wszędobylski Gus G i Dennis Ward. Mamy też mocniejsze riffy i więcej przebojów, ale wciąż uważam, że lepiej jak Gus zajmie się Firewind i tam skupi całą swoją siłę i pomysłowość.
Ocena:7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz