Cofnijmy się w czasie o 8 lat. Mamy rok 2012 i światło dzienne ujrzał debiutancki krążek amerykańskiej formacji Natur. O kapeli nikt nic nie wiedział i w zasadzie nawet nie była ta marka nagłaśniana. Jednak "Head of Death" to był jeden z ciekawszych albumów roku 2012, który zachwycił mnie swoim mrocznym klimatem grozy i szczerym przekazem. Band znakomicie wymieszał patenty NWOBHM z twórczością Iron Maiden, Mercyful Fate czy Satan. Świetny debiut i potem długa cisza ze strony Natur. Nie zapomniałem o nich i tylko czekałem na ich powrót. O to przyszedł czas na drugie wydawnictwo. Czy "Afternoon nightmare" jest równie udany co debiut? O to jest pytanie!
Skład został bez zmian, tak więc pojawiła się nadzieja, że band pójdzie drogą obraną w roku 2012. Klimatyczna okładka, która jest utrzymana w latach 80 sugeruje od razu, że band nic nie zmienił i dalej gra swoje. Faktycznie tak jest. To czysta mieszanka NWOBHM i patentów Marcyful Fate czy Satan. W zespole wciąż kluczową rolę odgrywa wokalista i gitarzysta Rayan Weibust. To właśnie on buduje ten znakomity mroczny klimat i tą całą tajemniczą otoczkę. Sama partie gitarowe to ukłon w stronę lat 80. Wszystko jest tak jak być powinno, choć tym razem można odnieść wrażenie, że położono większy nacisk na klimat i bardziej stonowane granie. Jednym to się spodoba, a innym może wydać się to nudne. Ja kocham takie klimaty, a jak jeszcze słychać w tym kinga diamonda, to już w ogóle jestem za.
No jest dobrze, nawet bardzo dobrze, ale nie ma takiego efektu zaskoczenia jak na debiucie. Płytę otwiera rozpędzony "Afternoon nightmare". Słychać, że to kontynuacja z debiutu. Mocny riff i klimat rodem z płyt Kinga Diamonda sprawiają, że ten utwór musi się podobać. Ach ta surowość i drapieżność, które przeszywają nas w stonowanym "Poison King". Tutaj band pokazuje swoje bardziej rockowe oblicze. Wciąż brzmi to nadzwyczaj dobrze. Echa NWOBHM i nawiązania do wczesnej ery Iron Maiden słychać w melodyjnym i przebojowym "The contract". Dużo elementów Mercyful Fate można wyłapać w mrocznym i posępnym "Metal Henge". W tym kawałku band próbuje pójść w rejony bardziej epickiego metalu z domieszką doom metalu. Znów ciekawe zagrywki gitarowe, które potrafią wciągnąć słuchacza w ten mroczny świat. W muzyce Kinga Diamonda klawisze potrafią wykreować klimat grozy i nadać kompozycjom przebojowego charakteru. Natur postanowił też wykorzystać ten patent, a efektem tego jest killer w postaci "Mary Cross". Czysty King Diamond z okresu "the eye" . Całość zamyka 7 minutowa kompozycja "Unsolved mysteries". Intro w tym utworze jest delikatne, a zarazem bardzo mroczne i niepokojące. Gitary brzmią fenomenalnie i do tego czuć ten klimat lat 80. Znów hołd dla Kinga Diamonda, choć tutaj band pokazuje pazur i stawia na szybsze granie. Prawdziwa petarda.
W roku 2012 ta kapela mnie zachwyciła i po 8 latach potrafi wywołać u mnie podobne emocje. Prawdziwy fenomen. Amerykańska formacja pokazuje, że można grać autentyczny heavy metal w klimatach Kinga Diamonda i być przy tym sobą, a nie jakąś marną kopią. Mają swój styl i pomysł na granie i póki co sprawdza się on. Kibicuję im bardzo mocno, bo grają prosto z serca. Płyta godna polecenia.
Ocena: 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz