Joe Liszt to taki amerykański odpowiednik Cederika Forsberga z Blazon Stone. Joe jest bardzo uzdolniony i jest znany z innych swoich zespołów takich jak Ancient Empire, czy Hellhound. Wiemy, że potrafi tworzyć heavy/power metal wysokich lotów, ale jakoś z Shadowkiller nie nagrał jeszcze albumu, który ocierałby się o perfekcje. Najnowsze dzieło zatytułowane "Dark Awakening" to bez wątpienia przełom w dyskografii Shadowkiller i jest to wydawnictwo z górnej półki. Ta płyta może namieszać w tegorocznych zestawieniach.
Kocham takie mroczne, nieco komiksowe okładki i ta z "Dark awakening" jest urocza. Mroczny klimat udziela się również w brzmieniu i ten amerykański feeling jest wyczuwalny. Oprócz wpływów Ancient empire, można tutaj wyłapać elementy metal church, savatage, czy iron maiden. Klasyczne patenty są wyczuwalne, ale band też stara się brzmieć nowocześnie. Band gra progresywny heavy/power i robi to bardzo dobrze.
Oprócz znakomitego Joe'a, który spełnia się jako gitarzysta i wokalista, warto wspomnieć o zgranej sekcji rytmicznej i Robercie Edwardsie, który wspiera Joego w partiach gitarowych. Melodie są ciekawe, wciągające i nie ma tutaj banalnych rozwiązań. Mamy techniczne zagrywki, a i przebojowość udziela się w każdym kawałku. Wszystko zagrane z polotem i pomysłem. Ten świat jest magiczny.
"A fate to echo" to dobrze dobrany otwieracz. Jest klimatycznie, jest progresywnie i już wiadomo co i jak. Nieco marszowy i bardziej majestatyczny "Jericho's Hill" ukazuje amerykański feeling. Bardzo wciągający jest stonowany i zadziorny "The witch on the mountain", który brzmi jak mieszanka twórczości Black Sabbath i Dio. Mocna rzecz. Więcej energii i nieco szybszego tempa uświadczymy w "Sea of Conguest" czy "Darkness of War". Najszybszym i najbardziej utrzymanym w klimatach power metalu utworem jest "Shadows in the mist" i to jest prawdziwa petarda. Album bardzo dobrze podsumowuje progresywny "The fires of olympus".
Pan Joe Liszt jest na fali i to słychać na tym albumie jak i na ostatnich płytach Ancient Empire. Znakomita mieszanka klasycznego heavy metalu z domieszką power metalu w amerykańskim wydaniu, w której nie brakuje elementów progresywnego metalu. Granie na wysokim poziomie i nie ma tutaj zbytnio do czego się przyczepić. Troszkę odkręciłbym kurek z przebojowością i dorzuciłbym z 2 killery pokroju "Shadows in the mist". Co by nie mówić, to płyta wysokich lotów.
Ocena: 9/10
Stefan to z kontrrecenzjami to był komplement z racji uznania.W Twoich tekstach widac że jesteś metal maniacks.Szacunek że nie wyrosłeś z tych klimatów.Mam nadzieję że ja też nigdy heh.Ja się nie ograniczam może do jednego gatunku i obrałem sobie za misje odszukanie albumu idealnego.Pierwszy mój zakupiony album to ''Better..''Helloween więc jestem troszku młodszy.Szukam rodzynków na wszystkich kontynentach,Psyckophony-Mex,Predator-Ger,Lord Symphony-Idn,Legend Maker-Col,Strident-RPA,Oracle-Gib,Jak będą chęci i nie znasz to kilka fajnych utworów usłyszysz.A w Amer,Poł.u mnie rządzi Chile ,,Eternal Thirst'',,Battlerage''oraz ,,Demona''która u gospodarza niestety dostała nikie noty,A ja uwielbiam za zapach skóry z ćwiekami i teleportacje w lata 80.Nigdy mnie nie znudzi ich granie.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCoz kazdy ma swoje jakies perelki i to jest piekne w metalu. Milo widzieć takie wpisy, bo to dowod ze jest pelno maniaków co kochaja ten rodzaj muzyki. Better than raw to swietny album☺ album idealny? Mam kilka typów ale ten nr 1 to chyba bedzie painkiller jufasow. Pozdrawiam Ciebie no i Stefana ktory zawszd wrzuci fajny i tresciwy komentarz.
UsuńDzięki za uznanie:). Rzeczywiście 60 lat to kawał czasu,ale cały ten czas nie zmarnowałem. Ciągle poszukuję, choć teraz inaczej niż w latach 70-80-tych. Wtedy się czekało na każdy krążek jak na zbawienie.Teraz z racji że znalazłem swego ,,grala'' już nie poszukuję tylko słucham i coś jest albo nie w moim guście. Najważniejsze że wiem po 1-2 odsłuchach co na półkę a co nie. Jestem zwolennikiem tylko fizycznych cd. Słuchanie z kompa (spoti czy band camp) to jak seks:) nadal wolę fizyczny:). Co do numeru 1 w moim rankingu to naprawdę kłopot gdyż z latami się to zmieniało. Jak kupiłem w 1975 roku BUDGIE 1-to myślałem że już nic lepszego nie będzie. Tymczasem BLACK SABBATH -vol.4 mnie dobił na 2-3 lata no i zaraz po tym Sad Wings Of Destiny -czyli 2 Judasów. Nie wspomnę że w 1970-Sweet, The Rubbets,Gary Glitter czy Suzi Quatro to było wniebowzięcie na Bambino(proszę się nie śmiać -to było coś). Owszem lata 80-te to Painkiller Judasów zrobił swoje ale 1-Iron Maiden też dała popalić. Dopiero Helloween(klucze) i Gamma Ray pokazał mi kierunek z którego nie ma powrotu. A co na dziś?? Jeśli policzymy ilość odsłuchów i po co zawsze sięgnę to absolutnie 3 pozycje: DARK MOOR-Hall of the Olden Dreams, Heavenly-Sign of the winner, BLIND GUARDIAN-Imaginations from the other side, to nigdy się nie znudzi.Ale by nie było jest jeszcze sporo innych : Zonata, White Skull, Rhapsody prawie wszystkie wczesne no i kilka ostatnich. Ostatnio Victorius, Orion's Reign, Gloryhammer, Astralion czy Veonity.Ech można by jeszcze wymieniać bez liku ale 1 sztuki nie dam rady. To jest jak z jedzeniem najbardziej lubię lody ale tylko na nich nie wyżyję. Pozdrawiam maniaków bo jest nas naprawdę niewielu. Mam stoiska z płytami od lat 70-tych i do tej pory.W Łodzi mnie znają jak i na Jarmarku Dominika duże stoisko prowadzi kumpel od ciężkiego grania (gruby). Ale sam już nie udzielam się bo power to jak dinozaury w tym kraju. Od disco w polu głowa boli ii naród jakiś dziwny. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń