Tak jak do Running wild pasuje świat piratów i wysp skarbów, tak do Grave Digger idealnie pasuje Szkocja i opowieści związane z tamtym regionem. Chris Boltendahl i jego koledzy już trzy razy udowodnili, że ta tematyka, ten klimat idealnie do nich pasuje. Wiedzą jak dopasować melodie, jak dodać nieco folkowego charakteru i jak stworzyć podniosłe kompozycje. Tym właśnie nas kupili na "Tunes of War", a potem na "The clans will rise again". Tak też jest na najnowszym "Fields of Blood". Band po raz trzeci zabiera nas do Szkocji i ich historii. Nie muszę chyba dodawać, że po raz kolejny Grave Digger ociera się o geniusz. Na poprzednich dziełach mieli spadek formy i troszkę się pogubili, ale nowe dzieło to rekompensuje w 100 %. Na taki album czekałem i dostałem klasyczny album Grave Digger. Nie brakuje nutki świeżości i zawirowań wokół dwóch poprzednich odsłon związanych ze Szkocją. Znakomita kontynuacja tamtych płyt i w niczym im nie ustępuje. Duża dawka przebojowości i do tego niesamowity klimat. Nie dość, że jest to 20 album Grave Digger, to jeszcze w dodatku jeden z ich najlepszych w ich historii.
Wiecie co mnie chyba najbardziej szokuje? Jest to kapela, która powstała w 1980 i ma za sobą sporo naprawdę udanych albumów i mimo tylu płyt i tylu lat działalności są wstanie się zerwać i nagrać takie niemal idealnie dzieło. Płyta posiada mocne, agresywne brzmienie i to w sumie standard jeśli chodzi o płyty grabarza. Na pochwałę zasługuje bez wątpienia nie zmordowany i agresywny Chris, który jest liderem tej grupy. Imponuje mi też Jens Becker, który przypomina mi jak kiedyś napędzał Running Wild. Co ciekawe nie brakuje nawiązań do tej grupy. W sumie co nie do końca mi pasuje to okładka.
Płyta jest równa, dynamiczna, agresywna, a zarazem klasyczna, klimatyczna i co ważne przebojowa. Każdy utwór to niesamowita przygoda i prawdziwa frajda dla fanów muzyki Grave Digger. Zaczynamy od intra w postaci "The Clansman Journey" i w sumie moje pierwsze skojarzenie to "The Chamber of Lies" Running Wild. Szkockie dudy tworzą znakomity klimat tego kraju i sama melodia też porywa słuchacza swoją chwytliwością. Dalej może nie ma niespodzianki, bo atakuje nas energiczny i agresywny "All for the kingdom", który utrzymany jest w power metalowej stylistyce. Mnie zaimponował podniosły i taki bojowy refren, który swoją gracją i pomysłowością kojarzy się z running wild. No jest epicko. Najwięcej Running wild uchwycimy oczywiście w klimatycznym i przebojowym "Lions of the Sea" i tutaj nawet styl gry Axela Ritta przypomina troszkę grę Rock'n Rolfa. No i znów podniosły i bardzo chwytliwy refren, który ma coś z tych znakomitych refrenów running wild. Otwarcie "Freedom" jest lekkie i takie z pomysłem, ale utwór szybko przeradza się w power metalową petardę. To coś dla fanów Primal fear, czy Paragon. Grave Digger jest w znakomitej formie i to słychać.Ponury klimat, dużo mroku i marszowe tempo to atuty "Heart of Scotland". Znów band stworzył epicki utwór z bardzo podniosłym refrenem. No prawdziwe cudo. Płytę promowała ballada w postaci "Thousand Tears" w której występuje gościnnie Noora z Battlebeast. Jest romantyczny klimat i utwór może się podobać. Dalej mamy kolejny killer w postaci "Union of The Crown". Riff prosty, ale zarazem bardzo pomysłowy przypomina nieco dokonania Judas Priest. Mocna rzecz! Echa Running Wild i ta ich przebojowość pojawia się w skocznym "My final Fight". Jeden z najlepszych utworów Grave Digger jakie kiedykolwiek stworzyli. Kto wie, może najlepszy? Objaw geniuszu Grave Digger. Zostajemy w klimatach power metalu i w tej stylistyce utrzymany jest genialny "Gathering of Clans". Niezła moc bije z tego kawałka. Grave Digger wspina się na wyżyny swoich umiejętności. Właśnie taki styl grabarza najbardziej mi odpowiada. Nie ma miejsce na kicz jak na poprzednich płytach. Tutaj gra się na poważnie i z pomysłem. Band wie jak grać mocny, niemiecki heavy metal i przykładem tego jest "Barbarian". Całość zamyka klimatyczne outro w postaci "Requiem of the fallen".
Czekałem na ten album i spodziewałem się bardzo dobrego albumu, a prawda jest inna. Ten krążek w zasadzie ociera się o perfekcję i ciężko mi tu wytknąć jakieś wady. Na plus zaliczam echa running wild, a także nawiązanie do klasycznego Grave Digger. Dużo heavy metalu, a przede wszystkim power metalu. Nie ma kiczu, a jest granie na poważnie i z polotem. Ostatni taki udany album grabarz był "Return of the reaper". Jak dla mnie "fields of the blood" to jeden z najlepszych albumów tej niemieckiej ekipy. Petarda!
Ocena: 10/10
Poza disco-metalem w "My Final Fight" i zbytecznym outro, album rzeczywiście znakomity.
OdpowiedzUsuń