W tym roku doszło do starcia Beast in black oraz Battle beast.Anton Kabanen to dawny gitarzysta Battle Beast i kiedy odszedł z zespołu w 2015 r to założył Beast in Black. Ta kapela to znakomita alternatywna wersja Battle Beast i grają melodyjny, nieco dyskotekowy power metal. W sumie to od czego zaczyna Battle Beast. Co do właśnie Battle beast to band ostatnio pokazywał, że jest w formie i nagrywał bardzo udane albumy. "No more Hollywood endings" to coś nowego w dyskografii zespołu, to próba zaskoczenia słuchacza. Czy dobra? O to jest pytanie.
Battle beast postawił na słodkość, na bardziej komercyjne patenty i w efekcie dostajemy album bardziej rockowy, bardziej popowy. Miło słyszeć, że kapela próbuje urozmaicić swój styl, szkoda tylko że pominęli tutaj główny składnik czyli power metal. Mało metalu, mało agresji, troszkę mało ciekawych melodii. Jest za to przebojowo i kiczowato. Juuso i Joona nie mają za dużo do roboty i mało tutaj godnych uwagi partii gitarowych. Wszystko zdominowało komercyjne patenty i partie klawiszowe. Pod tym względem Battle Beast wypada naprawdę blado i nie mają startu do nowego krążka Beast in black.
Niby dobrze rokuje otwieracz "Unbroken", który przecież brzmi jeszcze jak typowy Battle Beast, który znamy. Prosty, chwytliwy kawałek z wyrazistym motywem klawiszowym. W kategorii przebojowości tytułowy "No more hollywood endings" wypada bardzo dobrze. Trochę w tym Nightwish, ale brakuje kopa i power metalu. To, że jest coś nie tak z zespołem na tej płycie sygnalizuje bez wątpienia rockowy "Unfairy tales". Cierpliwość i wszelka wyrozumiałość zostaje wyczerpana przy popowym "Endless Summer". Nie wiem co tutaj się zadziało, ale to nie jest Battle Beast jaki znam i jaki lubię. Band za bardzo przekombinował swój styl. Echa starego Battle beast mamy w mocniejszym "The Hero" i tutaj znów troszkę skojarzeń z Nightwish i trochę z Sabaton. Spokojniejszy i balladowy "I wish" to kolejny przejaw popowego wydźwięku płyty. Płyta powinna być w klimatach rozpędzonego "The Golden Horde" i to jest Battle Beast na jaki fani czekają. Trochę dziwne, że cała płyta ślimaczy się i dopiero w 10 kawałku mamy prawdziwy power metal. To jest przerażające. W podobnym klimacie jest "World on Fire" czy zamykający "My last dream".
To tegoroczne starcie Battle Beast przegrał z Beast in Black. Battle beast rozczarował na całej linii. Pogubili się w swoim stylu. Porzucili gdzieś melodyjny power metal na rzecz rockowy, czy nawet popowych rozwiązań. Szkoda, że band tak marnuje swój potencjał. Jedno z największych rozczarowań tego roku.
Ocena: 4.5/10
Potwierdzam całą opinię. (A to nie często się zdarza:), już poprzedniej płyty nie kupiłem bo nie miała kopa, takie tam pitu pitu. Kapela spada w notowaniach na łeb na szyję. Idzie w ślady Dark Moor czy Witchin Temptations czyli traci swoich słuchaczy a i tak miała ich niewielu bo kapela w sumie młoda. Nie zdążyli się wybić, a już dołują. No cóż mam ich Unholy Savior i wystarczy.Chyba następnej płyty nawet nie dotknę
OdpowiedzUsuńPłyta, dramat!!! Mega się rozczarowałem, biorąc pod uwagę,że poprzednia płyta była bardzo dobra, mimo,że bardziej rockowa niż metalowa. Na najnowszej nie ma kopa, nie ma przebojów i nie ma...komercji, zwykła papka, która nie zapada w pamięć...Żegnam BB i zgadzam się,że chyba największe rozczarowanie roku. Ps. zastanawiam się dla kogo nagrali takiego gniota?
OdpowiedzUsuń