wtorek, 29 października 2024

TUNGSTEN - The Grand Inferno (2024)


 To już 5 lat istnienia szwedzkiego Tungsten i skuteczność mają niezłą, bo już nagrali 4 albumy studyjne. Nie tyle ten fakt szokuje, co to że band gra mieszankę heavy metalu, power metalu, hard rocka z wyraźnymi elementami industrialu. Do tego ta cała elektronika, która wyróżnia band na tle innych. Można ich kochać albo nienawidzić. "Tundra" to ich najlepszy album ,a reszta taka średnia jak dla mnie. Mają swój styl, swój charakter i czasami trafi się coś godnego uwagi na płycie. "The Grand Inferno" to podobny przypadek. Płyta, w której znajdziemy kilka godnych uwagi utworów, ale jako całość to zawodzi.

Jak zwykle piękna szata graficzna zdobi album Tungsten, a samo brzmienie też wysokiej klasy. Pod tym względem Tungsten zawsze imponuje i zachwyca. Kluczową rolę bez wątpienia pełni wokalista Michael Andersson, który swoim specyficznym wokalem buduje klimat i nadaje oryginalnego stylu zespołowi. To za jego sprawą też zbliżamy się do klimatu industrialnego. Nick Johansson jako gitarzysta też stara się stworzyć wyjątkowe melodie i pójść w stronę bardziej współczesnych dźwięków. Nie jest to zły pomysł, o ile idzie to w parze z jakością. Na nowym albumie jest z tym różnie.  Nie można też zapomnieć o klawiszowcu Karlie Johanssonie, który odpowiada za nowoczesny wydźwięk, elektroniczne wstawki i te patenty industrialne. Mnie osobiście często działa na nerwy i przeszkadza w odbiorze.

Otwieracz "Anger" troszkę odstrasza i nie do końca podoba mi się taka mieszanka stylistyczna. Lepiej prezentuje się stonowany i chwytliwy "Blood of the Kings". Takie prostsze granie bardzo dobrze wychodzi tej kapeli. Pomysłowy "Lullaby" o nieco zabarwieniu komercyjnym robi robotę i potrafi zapaść w pamięci. Nowoczesny wydźwięk połączony z przebojowością. Co ciekawe mocną stroną tej płyty są te spokojniejsze kawałki, bardziej nastawione na emocje, na klimat. Tak też jest z tytułowym "The Grand Inferno", który potrafi poruszyć i dostarczyć niezapomnianych emocji. Kolejnym ważnym przystankiem na płycie jest znów nieco komercyjny, nieco taki prostszy w swojej konwencji "Walborg". Taki Tungsten to ja mogę słuchać i nawet dostarcza mi to sporo frajdy. Dziwny jest "Vantablack" gdzie pełno elektroniki, industrialu, nowoczesności i takie mieszanki, która potrafi odstraszyć. Dynamiki i przebojowości nie można mu odmówić. Refren akurat tutaj jest pierwsza klasa. Zwalniamy w "Me, myself, My Enemy" i znów są ciekawe momenty, ale też nieco kiczowate, co wywołuje mieszane uczucia.Warto pochwalić za melodyjny "Sound of a violin", gdzie band zabiera nas w rejony bardziej symfoniczne. Nastrojowy i spokojniejszy "Angel Eyes" wieńczy ten album i to też dobry utwór i nic ponadto.

Tungsten dalej szokuje, dalej idzie własną ścieżką i tworzy coś swojego. Szacunek za to im się należy. "The grand Inferno" to nie równy album, który miewa bardzo ciekawe momenty, ale też i troszkę działające na nerwy. Band dalej wierny swojemu stylowi i ten album tego nie zmienia. Płyta do posłuchania, ale większej miłości z tego nie będzie, chyba że jest się wiernym fanem Tungsten. Każdy musi sobie sam wyrobić opinie.

Ocena: 6/10

1 komentarz:

  1. Wita wasz Stefan, no i muszę przyznać że masz w 100% rację. Tungsten coś zatracił, niby dalej jest dobrze , ale... nie jest to już ten zadziorny i zfolkowany album. Takie coś niby ok ale płyty nie kupię. Choć poprzednie posiadam i zawsze chętnie wrócę, tu dali ciut ciała a w dzisiejszych czasach i przy tym wyborze nie muszę tego mieć na półce.

    OdpowiedzUsuń