Jedni w muzyce Wings of Steel doszukują się wpływów Queensrÿche, inni słyszą coś z Crimson Glory czy Riot V. Nie brakuje też odniesień do Judas Priest czy Helloween. Amerykański zespół, istniejący od 2019 roku, konsekwentnie stara się wypracować własny styl, którego fundamentem pozostaje klasyczny heavy metal, wzbogacony jednak o elementy power i speed metalu. Formacja szybko zdobyła uznanie, imponując koncertami i udanym debiutem. Teraz idzie za ciosem – 17 października, nakładem High Roller Records, ukaże się ich drugi album studyjny. To data, którą fani heavy metalu powinni zapamiętać.
Już na pierwszy rzut oka widać, że skład zespołu pozostał ten sam, podobnie jak stylistyka. Jednak zgodnie z prawidłami gatunku – drugi album jest szybszy, mocniejszy i dojrzalszy. Nowe wydawnictwo oferuje znacznie więcej niż debiut, a momentami ociera się wręcz o perfekcję. Uwagę przyciąga efektowna okładka, dopracowane brzmienie i dojrzały, przemyślany materiał. To album pełen różnorodności, energii i klimatu, który nie pozostawia miejsca na nudę.
Ogromna w tym zasługa utalentowanych muzyków. Gitarzysta Parker Halub imponuje techniką, pomysłowością i dbałością o detale – jego riffy i solówki to prawdziwa magia. Gwiazdą zespołu pozostaje jednak wokalista Leo Unnermark, którego popisy w górnych rejestrach przywodzą na myśl Michaela Kiske. To prawdziwy czarodziej, nadający zespołowi unikalnego charakteru.
Album otwiera odważny, dynamiczny kolos – „Winds of Time”. Zamiast epickiego wstępu dostajemy natychmiastową dawkę ognia i energii. Nic dziwnego, że właśnie ten utwór promował wydawnictwo – idealnie definiuje styl Wings of Steel. Jeszcze bardziej rozpędzony „Saints and Sinners” emanuje świeżością i mocą, ukazując wpływy power metalu. „Crying” zaczyna się pięknym wejściem gitar, przywodzącym na myśl złote czasy Iron Maiden, po czym płynnie przechodzi w bardziej rockowe rejony z refrenem będącym ukłonem w stronę lat 80.
Sześciominutowy „Burning Sands” pokazuje, jak dziś powinien brzmieć Primal Fear – słychać w nim echa Judas Priest, a całość iskrzy od energii. Z kolei „To Die in Holy Water” wyróżnia się podniosłością i melodyjnością, a błyszczy tu przede wszystkim perkusista. „Lights Go Out” zaskakuje stonowanym, mroczniejszym klimatem, podkreślając wszechstronność grupy.
Kolejny z promujących album utworów – „We Rise” – rozwija się powoli, ale szybko ujawnia epicki charakter, pełen marszowego tempa i gitarowych smaczków rodem z Dio czy Manowar. To kwintesencja klasycznego heavy metalu. Na zakończenie otrzymujemy „Flight of the Eagle” – najdłuższy, nastrojowy i emocjonalny utwór, w którym Wings of Steel pokazują swoje bardziej rockowe oblicze.
„Winds of Time” to album pełen pasji, pomysłów i emocji, a przy tym dowód na to, że heavy metal wciąż ma wiele do zaoferowania. To dzieło dojrzale przemyślane, zróżnicowane i perfekcyjnie wykonane. Zespół stworzył płytę, o której będzie się mówić jeszcze długo. Dla wielu fanów – poważny kandydat do miana albumu roku.
Ocena: 10/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz