Ci którzy lubią prosty heavy metal z domieszką hard rocka, czy glam metalu, gdzie można coś znaleźć z DOKKEN, czy też MOTORHEAD to śmiało może się brać za amerykański ILLEGAL, który zalicza się do grona „szczęśliwców”, którzy po wydaniu debiutu przepadli bez słuchu w gąszczu lepszych kapel, który potrafiły odnaleźć swoje miejsce na scenie metalowej. Jakieś bogatej historii zespołu wam tu nie opiszę, bo nic na temat samego zespołu nie wiadomo, nawet data powstania jest okryta tajemnicą. Co natomiast wiadomo to, że 1992 światło dzienne ujrzał debiut zespołu zatytułowany „In The Name of Law” i jak się okazało jest to ich jedyny album. To, że nie jest to jakiś wielkie dzieło już mówi sama okładka, które jest wręcz śmieszna. Co znajdziemy na tym albumie to całkiem dobrze wypracowane brzmienie przez Roba Tyloka, znajdziemy też proste, czasami monotonne granie gitarzysty Jeffa Borisa, który ucieka od jakiś wirtuozerii czy też jakiś innych smaczków. Stawia na prostotę i czasami mało porywające granie. Rick Baig może nie jest jakimś krzykaczem, ale ma łagodny, ciepły wokal i to zdaje egzamin przy spokojniejszych momentach, tak jak to ma miejsce w przypadku „Kels Song”, gdzie górę bierze nastrój i akustyczna gitara i świetnie się taki wokal sprawdza w bardziej ponurym, bardziej glam rockowym „Now You Leave”. Ale ilekroć zespół przykręci śruby, ilekroć da mocniejszy riff tak jak to ma miejsce przy „Illegal Possesion” tym zaraz lepiej się tego słucha. Tak mało to oryginalne, mało porywające, ale miłe w odsłuchu. Muszę przyznać, że nie spodziewałbym się że najlepszym utworem będzie 7 minutowy kolos o tytule „Traci”. Zespół nie radził sobie z krótkimi utworami, a co dopiero z kolosami sobie początkowo pomyślałem. Ale kiedy usłyszałem posępny riff, mroczny wokal, zwolnienie w środkowej fazie i odegranie bodajże najbardziej finezyjnej solówki to pomyślałem sobie no proszę, jak zespół chce to potrafi. Nie zabrakło też mocniejszych akcentów jak choćby „Can't Get Enough”o hard rockowym zabarwieniu, czy też rozpędzony „Gun” z bodajże najbardziej atrakcyjnym motywem pod względem melodyjności. Nawet solówka tutaj brzmi bardziej ciekawiej aniżeli te które można było usłyszeć na początku. Kolejny album, który właściwie jest średni, wtórny i przewidywalny. Nie ma tutaj ani wysokiego poziomu artystycznego, nie ma jakiś utalentowanych muzyków, nie ma też hiciorów i to przedkłada się na to że album jest średniej klasy. Krzywda się nikomu niestanie jak posłucha we własnym zakresie. Jak dla mnie zespół nie miał szans na przebicie, na pewno nie w takim stylu. Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz