Debiut szwedzkiego STEELWING to był album o którym większość chciała zapomnieć, bo choć zespół wzbudził zainteresowanie jako jeden z tych zespołów, któremu marzy się być gwiazdą formatu IRON MAIDEN czy RUNNING WILD. Fala młodych kapel które chcą dotknąć muzyki heavy metalowej lat 80 jest ogromna i poszerza swoje grono z każdym rokiem. STEELWING w przeciwieństwie do takich formacji jak choćby SKULL FIST, czy też ENFORCER nie miał udanego startu. Szansa na odbicie się i nagranie coś wartościowego graniczyło raczej z cudem, bo przecież nie jest łatwo nagle tworzyć materiał godny uwagi wymagających słuchaczy. Może właśnie dlatego, że oczekiwania względem nich były praktycznie niszowe, udało się?. Ale jednak młoda kapela , która została założona w 2009 r ,. który wygrała konkurs ROCK THE NATION, który występowała u boku BLIND GUARDIAN nagrała album bardzo dojrzały i to pod każdym względem. „Zone Of Alienation” to płyta który udowadnia, że granie sprzed 30 lat nigdy tak naprawdę nie umarło, że cały czas ktoś sięga po stare patenty, ktoś odświeża, ktoś robi to wg własnej receptury, zerkając na pomysły innych i to zdało swój egzamin. STEELWING postawiło nie tylko na przebojowość, nie tylko na atrakcyjne melodie, ale na tradycję, klimat i moc. To już nie jest ten sam STEELWING co na debiucie. Już patrząc na okładkę można utonąć w niej, bo jest jak świetnie narysowana, a owa tematyka s-f tylko dodaje odpowiedniego smaku. Jedna z piękniejszych okładek ostatnich lat i to jest fakt. Tak samo faktem jest, że mamy dobrze wyważone brzmienie i nie jest ono takie sztuczne jak na debiucie. Faktem jest też, że z każdym z muzyków jakby rozwinął swoje umiejętności, jakby nabyli w dodatku nowe. Ma się wrażenie jakby by śpiewał tutaj inny, lepszy wokalista, ale nie to jest Riley ze swoją charyzmą i dobrym warsztatem technicznym. Podoba mi się przede wszystkim jego biegłość w różnych rejestrach. Jeśli chodzi o nowy rok, to muszę przyznać że to będzie jeden z kandydatów do najlepszych albumów pod względem linii wokalnych. Najlepiej odzwierciedla jego umiejętności ostry, szybki przesiąknięty power metalem „The Running Man”. Słychać w tym nieco SKULL FIST, ale nawet zestawiając aranżację i styl to można doszukać się kilka wspólnych cech. Dynamika, przebojowość, atrakcyjne melodie, no i ta najważniejsza – finezyjne, pełne energii solówki. Rockbag/Vega to dwaj gitarzyści, różne osobistości, ale tutaj słychać że stanowią jeden organizm. Świetnie współpracują ze sobą, najlepiej to słychać właśnie podczas solówek, które przypominają lata 80, kiedy to liczyła się finezja, przebojowość, a nie dzikość i biegłość w technice. Najlepiej zobrazuje owe umiejętności gitarzystów „The Came From The Skies” który ma motyw jakby wyjęty z twórczości RUNNING WILD, zaś cała sekcja rytmiczna na czele z nowym basistą Nicem Savagem oddaje ducha IRON MAIDEN. Utwór idealnie uświadamia że zespół nie ma kłopotów z melodiami, z stworzeniem atrakcyjnego motywu, w dodatku daje do zrozumienia że zespół czerpie radość z grania co słychać i korzystają na tym dwie strony, zespół jak i słuchać. Nie będę was trzymał w niepewności i od razu powiem wam, że nie ma tutaj słabych kompozycji i od początku do końca są przeboje, są szybkie kawałki jak ‘Solar Wind Riders’ z wybornym riffem przesiąkniętym power metalową przebojowością, zaś sekcja rytmiczna odzwierciedla naturę NWOBHM. Tutaj po raz pierwszy słuchacz przekonuje się o naprawdę melodyjnych, pełnych werwy i finezji solówkach i to jest jeden z argumentów obok którego nikt nie przejdzie obojętnie. W podobnej strukturze utrzymany jest przebojowy ‘Full Speed Ahead’ , który jest odpowiedzią na ostatni wyczyn SKULL FIST. Koncertowy i bardzo prosty refren, rozpędzony riff i konstrukcja speed, czy też power metalowa. Co ciekawe zespół ma pomysły co do melodii i motywów nie tylko na kilka kompozycji ,a na cały album. Liczy się atrakcyjność, liczy się energia i szaleństwo i to słychać w “Tokkotai” który może brzmi jak większość utworów innych kapel z tego kręgu które nagrywały na przestrzeni ostatnich lat, ale uzyskać taką przebojowość taki poziom energii nie jest łatwo i to jest cecha charakterystyczna nie tylko tego utworu, a całego albumu. Znajomo brzmi motyw „Zone of Alienation”,ale co z tego, jeśli to jest wyborne, jeśli jest to motyw porywający, potrafiący wyzwolić w słuchaczu bestię, to czemu nie? Zespół ceni sobie tradycję, to też nie obyło się bez klimatycznego intra w postaci “2097 A.D.” gdzie znakomicie sprawdziły się tutaj partie odegrane na syntezatorach czy też 10 minutowego kolosa w postaci „Lunacy Rising” który udowadnia, że nie tylko IRON MAIDEN zna się na epickich kompozycjach, że STEELWING też posiadł tą umiejętność i przeplatają się tutaj motywy utrzymane w średnim tempie co słychać w pierwszej fazie, są też wolniejsze momenty co słychać w drugiej fazie gdzie słychać motyw DIO i utworu „Egypt”, natomiast trzecia ostatnia faza to finisz w postaci szybkiego pędzenia do przodu. Przez te 10 min sporo się dzieje i utwór pod względem aranżacji jest bogaty i do tego przemyślany. STEELWING zrobił duży krok na przód jeśli chodzi o muzykę, umiejętności, styl, komponowanie i to dało efekt w postaci „Zone Of Alienation”, który śmiało może się ubiegać o miano najlepszych płyt w roku 2012. Album kierowany do fanów ANGEL WITCH, IRON MAIDEN, STRIKER, RUNNING WILD, ENFORCER, SKULL FIST, czy też BULLET, KATANA. Brać w ciemno, satysfakcja gwarantowana. Ocena: 9/10
Mi tam akurat bardziej jedynka odpowiada. Brzmienie ciut ostrzejsze niż na dwójce, brak ballady co także na plus, utwory bardziej dynamiczne. Szkoda, że zmienili studio nagraniowe, inżyniera dźwięku i producenta. Pierwotnie dwójka miała ukazać się w 2011, czego zapowiedzią było demo z września 2010 nagrane w studiu i przez tego samego producenta i reżysera dźwięku oraz w składzie co jedynka. Z tej demówki bonusowy utwór Hit 'em Hard. Reszty utworów z tego dema nie znam, ale podejrzewam że zostały ponownie nagrane i umieszczone na dwójce.
OdpowiedzUsuń