Jednym
z tych zespołów które miał ogromny potencjał do
bycia legendą kanadyjskiego heavy metalu na miarę ANVIL czy też
nawet większego formatu był bez wątpienia SWORD.
Warto jednak poprzedzić ową recenzję krótką genezą
związaną z zespołem jak i debiutanckim albumem „Metalized”.
Wszystko zaczęło się w roku 1980 kiedy to dwóch miłośników
europejskiego grania, z naciskiem na scenę brytyjską i NWOBHM czyli
wokalista Rick Hughes i gitarzysta Mike Plant powołali
kapelę, która początkowo funkcjonowała pod nazwą SAINTS &
SINNERS gdzie zajmowano się graniem coverów KISS. Po nagraniu
w 1986 roku dema szybko wzrosło zainteresowanie nimi i tak szybko
podpisali kontrakt płytowy z GWR RECORDS, pod której
skrzydłem wydano debiutancki album „Metalized”. Sam album
wzbudził nie małe zamieszanie i kontrowersje, gdyż pierwszy raz
ktoś tak przeciwstawia się zasadom grania amerykańskiego heavy
metalu i pierwszy raz tak wyraźnie amerykańska kapela stawia na
styl europejski, z naciskiem na brytyjską scenę heavy metalową.
To też ograniczono ich rodzime patenty do minimum, zwiększając tym
samym zastosowanie elementów charakterystycznych dal takich
formacji jak choćby JUDAS PRIEST, BLACK SABBATH, SAXON czy też GRIM
REAPER. Słychać tez coś z ANVIL, czy też ARMORED SAINT. To co
jest charakterystyczne w muzyce SWORD na tym albumie to niespożyta
ilość energii, masa ostrych, zadziornych riffów
nawiązujących do BLACK SABBATH i JUDAS PRIEST. Ten styl opiera się
także na znakomitym wokalu Ricka Hughesa przypominającego złudnie
Tony Martina z BLACK SABBATH, a także na surowych, prostych i
przemyślanych aranżacjach, gdzie bez warunkowym elementem tej
układanki był polot i typowe zacięcie w typowym stylu lat 80, no i
oczywiście do NWOBHM. Do tego wszystkiego znaczącą rolę na tym
wydawnictwie odegrało samo brzmienie, takie wręcz typowe dla
większości płyt metalowych lat 80, gdzie dało się wyczuć to
nastawienie na płyty winylowe.
Ciężko
się piszę o zawartości takich albumów jak ten. Killer goni
killer, perfekcja charakteryzuje niemal każdy utwór, a wysoki
poziom każdej kompozycji sprawia, że ciężko wytknąć błędy na
tym albumie. Właściwie od samego początku do końca dostajemy
porządny heavy metal w stylu europejskim. Zaczyna się od mocnego
wejścia czyli od „ F.T.W”
który imponuje przede wszystkim marszowym motywem i niezwykłą
melodyjnością. Już sama pomysłowość która przejawia się
głównym motywie, a także całej konstrukcji imponuje i
zasługuje na słowa uznania, podobnie jak precyzja wykonania.
Mroczny klimat i takie odesłanie do albumu „Heaven And Hell”
BLACK SABBATH można wyczuć w dynamicznym i zwartym „Children
Of Heaven”. „Stonned
Again” to kawałek o ciekawej
linii sekcji rytmicznej, natomiast „Dare To Spit”
to eksplozja technicznego grania, jak i prezentacja ciężaru w
wykonaniu SWORD. Amerykanom nie jest obca też formuła speed/power
metalowy i jak dla mnie przebojowy „Outta Control”
to najlepsza kompozycja z tego wydawnictwa. Rozpędzony, melodyjny
riff w wykonaniu Mike'a Planta świetnie współgrają z
ostrym, zadziornym wokalem Ricka, który popisuje się tutaj
swoimi umiejętnościami. Podobną opinię mam o melodyjnym „Runaway”
który również utrzymany jest w podobnym stylu co wyżej
opisany utwór. „The End Of The Night”
to z kolei najbardziej zróżnicowana kompozycja na albumie i
całkiem sporo się dzieje w ciągu 3 minut. „Where To
Hide” to miks takiego JUDAS
PRIEST i MANOWAR i jest to 100 % czystego heavy metalu. Nieco więcej
ciężaru, toporności można wyczuć w „Stuck In Rock”,
zaś „Evil Spell”
to najmroczniejszy kawałek na płycie i mamy tutaj stonowane, ponure
tempo, mroczny riff i jest to kolejna perełka która
przypomina nieco wczesny METAL CHURCH.
Jakość
heavy metalu jaki serwuje SWORD na swoim debiutanckim albumie jest
imponująca. Zachwyca zarówno sfera techniczna, jak i
kompozytorska. Właściwie lista pochwał jest niekończąca się i
trudno tutaj wszystko opisać w kilku słowach, to trzeba posłuchać.
Prawdziwa uczta dla fanów heavy metalu lat 80 i nie tylko.
Jeden z najbardziej imponujących zespołów lat 80, w którym
drzemał niezwykły potencjał.
Ocena:
9/10
Świetna płyta, nie znałem jej wcześniej ;)Dobrze, że wykopujesz takie perełki, naprawdę szacun. Pozdro!
OdpowiedzUsuńNo jest mi niezmiernie miło:D Cieszy sam fakt, że ktoś czyta i owe opisy zachęcają do zapoznania się z danym albumem, dają to na pewno siłę i motywację na kolejne recenzje:d Tak lubię grzebać w starociach, bo jest tam sporo wartościowej muzyki, zbiegam czasu ograniczę chyba nowości i poświęcę się starociom:D Możesz być spokojny że w przyszłości się pojawi więcej podobnych albumów:D Pozdrawiam i miłego słuchania:D
OdpowiedzUsuńKawał naprawdę dobrego Heavy Metalu nie mogę się od niej uwolnić... tak mi graj.
OdpowiedzUsuńPłyta bez słabych punktów, z vinyla (który udało mi się wreszcie zdobyć) brzmi to bajecznie!
OdpowiedzUsuń