Zawsze mile widziany jest
power metal, który ma nieco cukru, sporą dawkę melodyjności,
a przede wszystkim przypomina nam erę lat 90, kiedy był boom na ten
gatunek heavy metalu. Dzisiaj ciężko znaleźć zespół,
który obiera sobie za cel granie power metalu właśnie z
tamtego okresu. Kto z nas nie chciałbym posłuchać czegoś na
miarę starego Helloween, Edguy, Insania czy Dark Moor. Jasne pojawił
się Gloryhammer czy Twilight Force. To za mało i dobrze, że z
odsieczą nadciąga Enceladus. To młody zespół, który
ma spore ambicje i chce namieszać na rynku power metalowym. W głowie
im europejski power metal z lat 90 i debiut „Journey to
Enlightenment” to potwierdza. Mniejsza o to, że jest to kapela
amerykańska.
Dziwna nazwa zespołu,
jeszcze dziwniejsza okładka albumu. Jednak nie dajcie się speszyć,
bowiem tutaj muzyka jest prawdziwym skarbem. Zespół gra
europejską odmianę power metalu, robią to tak jakby grali w latach
90, a przecież kapela działa od 2012 roku. To tutaj można doznać
prawdziwego szoku, bo muzycy nie dość, że młodzi i bardzo
utalentowani, to jeszcze wiedzą jak odtworzyć power metal w takiej
formie jaki był prezentowany w połowie lat 90. Imponujące. Niby
debiutanci, a wcale tego nie słychać. Enceladus nie gra oryginalnej
muzyki, nie odkrywają nowych rejonów muzycznych, ale robią
coś równie istotnego. Odświeżają ten styl jaki odszedł
nieco w zapomnienie. Dzisiaj liczy się mrok i ciężar, a
amerykański Enceladus wręcz odwrotnie. Liczy się dla nich zabawa,
radosny wydźwięk i melodyjność, nawet z pewnym ładunkiem cukru.
To wszystko stało się możliwe dzięki naprawdę muzykom. Basista
Judas brzmi jak Markus Grosskopf, wokalista Soikkam wyciąga górne
rejestry niczym Micheal Kiske z okresu „Keeper of The Seven Keys”,
a Geo i James złudnie przypominają najważniejsze duety gitarowe
europejskiego power metalu. Jest energia, jest pomysłowość w tym
graniu, jest szczerość, a wszystko jest dobrą zabawą. Nie mogło
się obyć bez instrumentalnego kawałka, który pełni rolę
otwieracza. Tytułowy „ Journey to Enlightenment”
robi dobry grunt pod interesy. Trzeba iść za ciosem i „Live
or Submit” to power metalowa petarda,w której jest
szybkość, nutka progresywności, a przede wszystkim przebojowość.
Zespół potrafi grać równie szybko co Dragonforce co
potwierdzają w „Seven Years Solstice”. Ciekawe,
złożone popisy gitarowe i bardziej wyszukane melodie, to nie jest
nic obcego dla Enceladus. Słychać te cechy w energicznym „Awakened
Eyes”. Pomysłowy riff i ostrzejszym zabarwieniu sprawił,
że „Ethereality” to kolejny hicior. Niby zespół
balansuje wokół określonego i dość mocno ograniczonego
stylu, ale udaje im się jakoś odpędzić monotonność i nudę.
Kluczem do sukcesu okazuje się pomysłowość i tworzenie przebojów.
„Frigid Vigor” bez wątpienia się wyróżnia
swoim melodyjnym riffem i werwą. „Darkened Aura”
to kontynuacja poprzednich motywów, choć tutaj pojawia się
trochę progresywności, a nawet coś z agresywniejszych odmian
metalu. Potem jest seria dość krótkich power metalowych
hitów i tutaj należy wymienić „Break Away”
czy „Wings Of Time” . Enceladus podobnie jak
Dragonforce nie kryje zamiłowań do gier komputerowych i to słychać
w „Ancestral Venture”, który pokazuje na co
stać zespół, a przede wszystkim wokalistę Soikkama.
Prawdziwy power metalowy wokalista z powołaniem. Całość zamyka
nie rozbudowany kolos, a kolejny szybki kawałek i „Book of Pure
Evil” przypomina Gamma Ray co bardzo cieszy.
Zespół i płyta
można by rzec znikąd. Pewnie wiele osób zlekceważyło ten
album, a to przez to że to debiutanci, że okładka jest dziwaczna i
o samym zespole było cicho. Czas to nadrobić, bo szkoda byłoby nie
znać tak znakomity album jak „Journey to Enlightenment”. Dla
fanów power metalu, zwłaszcza tego z lat 90 jest to pozycja
obowiązkowa i kto wie może najciekawszy album z taką muzyką od
bardzo dawna.
Ocena: 9.5/10
Jak na amerykańców porządny album.
OdpowiedzUsuńno i taki bardzo europejski :D
Usuń