Dawno już żadna płyta
thrash metalowa nie była tak wyczekiwana i tak promowana jak nowy
album doświadczonej kapeli Exodus. „Blood In Blood Out” nie
tylko przyciąga uwagę za sprawą klimatycznej okładki i listą
gości w postaci Kirka Hammmeta czy Chucka Billy'ego. Wielkie
nazwiska w wielkim zespole to już działa jak magnez, to co dopiero
pomyśleć o fakcie, że na płycie mamy Steve'a „Zetra” Souza na
wokalu. Powrót wokalisty, który kojarzy się z bardziej
klasycznymi albumami zespołu stało się faktem i dla jednych był
to zły omen, a dla drugich nadzieja na w końcu ciekawszy materiał
ze strony amerykanów. Dawno nie wydali nic o czym można by
dyskutować całymi dniami. Brakowało może nie tyle energii co
dobrych pomysłów na materiał, brakowało ikry i weny. Nowy
album jest z pewnością ciekawszym dziełem. To co nam zespół
oferuje na nowej płycie to agresywne granie przesiąknięte może i
wtórnością i utartym schematem. Jednak to jest właśnie ten
Exodus, który znam i lubię. Co można płycie zarzucić to,
że bywa momentami nieco monotonna i przewidywalna. Zespół
nie bawi się tutaj w urozmaicenie. Rzadko kiedy sięga po jakiś
inny patent. Wyróżnić marszowy, bardziej heavy metalowy
„Btk” z Chuckym Billym, który odstaję pod
względem wykonania i stylu. Utwór ma nieco z progresywnego
grania, ale z pewnością jest to ciekawy kawałek. „Blood in
Blood Out” na tle poprzednich wydawnictw wyróżnia się
melodyjnością i większą przebojowością, co potwierdza przede
wszystkim tytułowy utwór czy „Wrapped in The Arms of
Rage”, które oddają to co najlepsze w thrash metalu
i potwierdzają formę Exodus. Soczyste brzmienie i zadbanie o każdy
szczegół w sferze brzmienia to żadna nowość, ale nowy
album tutaj wypada wręcz wzorowo. Nasuwa się od razu
„Ironbound”Overkill i te skojarzenia są nawet przy klimatycznym
otwieraczu „Black 13”. Na pewno wielu porównuje
Dukesa i Souzem, co jest normalnym zachowanie. Souza śpiewa bardziej
technicznie i bardziej pasuje do muzyki Exodus, a to że nie jest
może w szczytowej formie to już inna kwestia. Z pewnością Souza
odwala tutaj kawał dobrej roboty. To właśnie dzięki niemu taki
„Colleteral Damage” jest agresywny i energiczny, a
to z kolei sprawia że utwór zapada w pamięci. Oczywiście są
też momenty jak choćby „Salt The wound” z
Kirkiem, które nie robią większego wrażenia. Ot co solidne
granie bez fajerwerków. Gdyby cały album był zróżnicowany
i emocjonujący jak „Body Harvest” to
wtedy zdania fanów nie byłyby tak podzielone. Ogólnie
udany album, ale niedosyt pozostaje.
Ocena:
7/10
Dobrze jest skopali mi dupsko po raz kolejny , w sumie właśnie tego od nich oczekiwałem \m/.
OdpowiedzUsuń