Szwajcarski hard rock czy heavy metal zawsze cieszy się sporym zainteresowaniem
i w sumie nic dziwnego, bowiem można trafić na sporo wartościowych
zespołów. Ostatnim takim miłym zaskoczeniem był „The
devil on high heels”, choć to tylko debiutancki album. Jest to
młoda formacja, która gra dynamiczny i przebojowy hard rock z
domieszką heavy metalu. Niby nic odkrywczego, niby dużo w tym lat
80 i wpływów Dokken, Motley Crue, Wasp czy Pretty Maids.
Jednak panowie znają się na swojej robocie i wszystko wyszło im
bardzo naturalnie. Płyta szybko zapada w pamięci i spora w tym
zasługa lidera grupy czyli Simona Giesa i to on w sumie odpowiada za
warstwę instrumentalną. Stawia na profesjonalizm, na przebojowość
i chwytliwe melodie, a to sprawdza się idealnie. Fire Rose to
również świetny i utalentowany wokalista Pascal Dahindens,
który ma taką naturalną chrypę. To wszystko przedkłada się
na poziom i jakość prezentowanej muzyki. Już sam otwieracz „Wheel
on fire” brzmi jak kawałek stworzony w latach 80. Bardzo
prosty w swojej formule i niezwykle przebojowy, przez co zapada na
długo w pamięci. „Fire'n Ice” jest już bardziej
toporny, bardziej skierowany do fanów Accept czy Wasp. Zespół
odnajduje się w rockowym i luzackim graniu w stylu Ac/Dc co pokazuje
w „Don't need somebody”. Nie mogło zabraknąć
szybszego heavy/speed metalowego grania i „Heavy Metal Still
burns” brzmi jak kawałek stworzony przez Doro w czasach
Warlock. Na płycie jest sporo treściwych przebojów, które
śmiało mogłyby podbić radiostację. Dobrym tego przykładem jest
„Fades to Grey” czy „Failing”,
który przywołuje na myśl Accept czy Hammerfall. Nawet
ballada „I love you” brzmi naturalnie i niezwykle
klimatycznie. Trzeba przyznać, że panowie odrobili zadanie domowe.
Kolejnym świetnym szybkim killerem na płycie jest melodyjny „Light
of hope” czy rytmiczny „Together we stand”,
który też dostarcza sporo frajdy słuchaczowi. Całość
zamyka „We are Wild”, który osadzony jest w
twórczości Judas priest i w sumie to też sprawdza się w
muzyce Fire Rose. Ten szwajcarski band nie gra niczego oryginalnego, ale
taka wzruszająca wycieczka do lat 80 też czasami jest potrzebna.
Fire rose robi to profesjonalnie i nie boi się ocierać o wtórność.
Ich muzyka jest prosta, przebojowa i trafia w serce słuchacza.
Bardzo dobry start.
Ocena: 8.5/10
Ocena: 8.5/10
Nie Szwecja a Szwajcaria...
OdpowiedzUsuń