House
of Lords to jeden z tych zespołów, dzięki którym hard
rock ma się dobrze i wciąż nowe rzesze fanów. Jest to
zespół, który przede wszystkim wierzy w klasyczny rock
bez zbędnych udziwnień i najlepiej taki szczery i autentyczny.
Panowie starają się by ich muzyka brzmiała, jakby powstała w
latach 80. To akurat nie jest trudne, bo House of Lords działa od
1987r. Debiutancki album czy „Sahara” pozwoliły zespołowi
szybko zyskać sławę i wbić się do grona najlepszych kapel
grających hard rocka. „The power and the myth” z 2004 był
świetnym powrotem kapeli. Teraz mamy rok 2017 i kapela wydała swój
10 album zatytułowany „Saint of the lost soul”. Liderem grupy
jest wokalista, gitarzysta i kompozytor James Christian, który
nadaje ton House of Lords i dba o wysoki poziom muzyczny albumów
od samego początku. Jaki jest nowy album?
To w zasadzie nic nowego. Choć w zespole pojawił się nowy basista – Chris Tristram to kapela i tak dalej gra swoje. Stawiają na klasyczne dźwięki, które nasuwają twórczość takich kapel jak Rainbow, Deep Purple, Queen, czy Pretty Maids. House of Lords od lat stawiał na chwytliwe melodie, na soczyste i mocne brzmienie, na pomysłowe riffy i wciągające refreny. Bez problemu potrafią stworzyć urozmaicony i energiczny materiał, który jest wypełniony przebojami. Ciężko na pewno wyróżnić najlepsze dzieło tej kapeli, bo każdy krążek niesie wysoki poziom muzyczny. „Saint of the lost soul” z pewnością trzeba zaliczyć do tych najlepszych dzieł House of Lords. Jest z jednej strony klasycznie, tak w klimatach lat 80, ale jest też gdzieś powiew świeżości i nutka nowoczesności, co słychać w brzmieniu. James mimo lat wciąż śpiewa z gracją i taką rockową werwą. Prawdziwy rockowy wokal, który z każdego kawałka coś potrafi zrobić. Od strony partii gitarowych nowy album też wypada znakomicie. Znajdziemy tutaj sporo dojrzałych i złożonych solówek, melodyjnych riffów i takiej lekkości. Wszystko jest zagrane z polotem i finezją, co tym samym zbliża nas do płyt Yngwiego malmsteena, Rainbow czy Pretty Maids.
Płytę otwiera kawałek, który promował „Saint of the lost soul” czyli melodyjny „Harlequin” . Echa Rainbow czy Deep purple można dość szybko wyłapać w tym utworze. Lekkość, rytmiczność i radiowy charakter to atut „Oceans Divide”, który może spodobać się fanom Def leppard. Komercyjność też się pojawia tu i ówdzie co potwierdza lekki i spokojny „Hit the Wall”.Pierwszą taką prawdziwą petardą na płycie jest tytułowy „Saint of the lost soul”, który mocno nawiązuje do dokonań Pretty Maids. Aranżacje, styl, mocny riff to nie jest zbieg okoliczności. Z kolei „New Day breakin” wyróżnia się klimatycznymi partiami klawiszowymi i przebojowością. Troszkę bluesa i zadziorności mamy w stonowanym „Reign of Fire”. Do grona najciekawszych kawałków na pewno warto zaliczyć ostrzejszy „Grains of Sand” czy rozpędzony „The other option”, który pokazują w jakie świetnej formie jest zespół.
House of Lords to marka, która gwarantuje zawsze wysokiej klasy hard rockowy album. To zespół, który nie zawodzi i wie jak stworzyć ciekawe i wciągające melodie. Najnowsze dzieło jest tylko dowodem w jakiej formie jest House of Lords i mimo lat wciąż potrafią zachwycać. Bez błędna płyta, która może śmiało startować o tytuł najlepszej płyty hard rockowej roku 2017. Polecam !
Ocena: 9.5/10
To w zasadzie nic nowego. Choć w zespole pojawił się nowy basista – Chris Tristram to kapela i tak dalej gra swoje. Stawiają na klasyczne dźwięki, które nasuwają twórczość takich kapel jak Rainbow, Deep Purple, Queen, czy Pretty Maids. House of Lords od lat stawiał na chwytliwe melodie, na soczyste i mocne brzmienie, na pomysłowe riffy i wciągające refreny. Bez problemu potrafią stworzyć urozmaicony i energiczny materiał, który jest wypełniony przebojami. Ciężko na pewno wyróżnić najlepsze dzieło tej kapeli, bo każdy krążek niesie wysoki poziom muzyczny. „Saint of the lost soul” z pewnością trzeba zaliczyć do tych najlepszych dzieł House of Lords. Jest z jednej strony klasycznie, tak w klimatach lat 80, ale jest też gdzieś powiew świeżości i nutka nowoczesności, co słychać w brzmieniu. James mimo lat wciąż śpiewa z gracją i taką rockową werwą. Prawdziwy rockowy wokal, który z każdego kawałka coś potrafi zrobić. Od strony partii gitarowych nowy album też wypada znakomicie. Znajdziemy tutaj sporo dojrzałych i złożonych solówek, melodyjnych riffów i takiej lekkości. Wszystko jest zagrane z polotem i finezją, co tym samym zbliża nas do płyt Yngwiego malmsteena, Rainbow czy Pretty Maids.
Płytę otwiera kawałek, który promował „Saint of the lost soul” czyli melodyjny „Harlequin” . Echa Rainbow czy Deep purple można dość szybko wyłapać w tym utworze. Lekkość, rytmiczność i radiowy charakter to atut „Oceans Divide”, który może spodobać się fanom Def leppard. Komercyjność też się pojawia tu i ówdzie co potwierdza lekki i spokojny „Hit the Wall”.Pierwszą taką prawdziwą petardą na płycie jest tytułowy „Saint of the lost soul”, który mocno nawiązuje do dokonań Pretty Maids. Aranżacje, styl, mocny riff to nie jest zbieg okoliczności. Z kolei „New Day breakin” wyróżnia się klimatycznymi partiami klawiszowymi i przebojowością. Troszkę bluesa i zadziorności mamy w stonowanym „Reign of Fire”. Do grona najciekawszych kawałków na pewno warto zaliczyć ostrzejszy „Grains of Sand” czy rozpędzony „The other option”, który pokazują w jakie świetnej formie jest zespół.
House of Lords to marka, która gwarantuje zawsze wysokiej klasy hard rockowy album. To zespół, który nie zawodzi i wie jak stworzyć ciekawe i wciągające melodie. Najnowsze dzieło jest tylko dowodem w jakiej formie jest House of Lords i mimo lat wciąż potrafią zachwycać. Bez błędna płyta, która może śmiało startować o tytuł najlepszej płyty hard rockowej roku 2017. Polecam !
Ocena: 9.5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz