sobota, 23 stycznia 2021

ACCEPT - Too mean to die (2021)


 Rok 2009 był niezwykle ważny dla niemieckiego Accept. Wtedy kapela na nowo się odrodziła. Pamiętam obawy związane z nowym wokalistą, bo przecież ciężko sobie wyobrazić Accept bez Udo. Trzeba przyznać, że Mark Tornillo sprawdził się idealnie i co ciekawe na dobre zagościł w zespole. Tak Accept zaczął tworzyć nowy rozdział i taki "Blood of the Nations", czy "Stalingrad" to najlepsze płyty w ich dyskografii. Nieco hard rockowy "Blind Rage" już był nieco inny, ale też ma swój urok. Ostatnie dzieło "The Rise of Chaos" to również bardzo udany album, który był heavy metalowym strzałem między oczy.  Mamy rok 2021 a band właśnie ma lekarstwo na tą całą pandemię, czyli najnowsze dzieło zatytułowane "Too mean to die". Nie wiem jak Wy, ale ja wrzucał tą płytę do swoich ulubionych, jeśli chodzi o Accept.

Najśmieszniejsze jest to, że z dawnej ery został sam Wolf. Nie ma Udo, nie ma Baltesa, nie ma Franka. Nie ma tych świetnych muzyków, a Accept dalej brzmi jak Accept i wciąż udowadnia, że ma swój charakter i jest najlepszy w tym co robi. Wolf Hoffmann nie zapomina o klasycznych rozwiązań, gdzie zabiera nas do lat 80 czy 90 Accept, a także do "Stalingrad" czy "Blood of the nations". Słychać, że to Accept, a nie jakiś inny band. Cieszy fakt, że znów pojawiają się odesłania do muzyki poważnej,  Jeśli chodzi o skład to pojawia się basista Martin Motnik, a także trzeci gitarzysta Phillip Shouse, które nie słyszę, ale tak to już jest kiedy mamy jednego lidera w sferze partii gitarowych.

Okładki Accept najlepiej wypadają kiedy skupiają się na jednym motywie. Choćby byk na "Blind Rage", metalowe serce na "Metal Heart" czy właśnie metalowy wąż na "Too mean to die". Cover ma klimat i zapada w pamięci, a o to przecież chodzi. Z kolei brzmienie jest mocne i soczyste, przez co przypomina sound z "blood of the nations" czy ostatniego "The rise of chaos".

Czułem,  że będzie to album dla mnie. Zapoznałem się z próbkami, które band udostępniał w okresie świątecznym i nie do końca rozumiałem głosów niezadowolenia. No chyba, że ktoś czekał na drugie "metal heart" czy "balls to the wall" to faktycznie może dać sobie spokój z nowymi płytami Accept. Taki tytułowy "Too mean to die" to klasyczny Accept. Jest szybko, agresywnie i możemy tutaj porównać utwór do takiego "Objection Overruled". Podobna motoryka, a także drapieżność. Wokal Marka jest tutaj po prostu obłędny. Sam riff mocno nawiązuje do "flash rockin man" czy "stand up and shout" Dio. Czego można chcieć więcej? Drugi singiel dobrze nam znany to nieco rockowy, ale zatem bardzo klimatyczny "The undertaker". Ma coś z "Blind Rage", ale nie tylko. Band tutaj mocno eksponuje patenty, z których korzystał w latach 70 czy 80. Na początku byłem sceptycznie nastawiony do tego kawałka, ale teraz uważam, że to faktycznie jeden z ich najlepszych kawałków, jakie ostatnio stworzyli. Znów głos Marka wgniata w fotel i ciężko sobie wyobrazić Accept bez niego. Klimat robi tutaj niezłą robotę. Trzeci i ostatni singiel to otwieracz "Zombie Apocalypse". Ciekawe, zadziorne wejście ma coś z "Metal Heart", jednak utwór szybko nabiera mocy i znów słychać nawiązania do "Objection Overruled", zwłaszcza jeśli chodzi o agresywność jak i chórki. To jest Accept jaki kocham i dostałem to co chciałem i to z nawiązką. Kto lubi kawałki pokroju "Living for Toninght" czy "Up to the limit" ten pokocha lekki i przebojowy "Overnight sensation". Jest charakterystyczny riff i podobny ładunek przebojowy. Miło, że band powraca od czasu do czasu do lat 80. Kolejny mocny punkt tej płyty. Na "Blood of the nations" czy "Stalingrad" mamy sporo szybkich i melodyjnych utworów i rozpędzony "No one masters" brzmi jak zaginiony kawałek z tamtych płyt. W solówkach też sporo się dzieje i to jest prawdziwy majstersztyk. Prosty, a razem toporny i ciężki riff w mroczniejszym "Sukcs to be You" to znów ukłon w stronę "Objection overruled" czy nawet "Balls to the wall". Band przecież słynie z takich prostych i mocnych killerów, a ten taki jest. Stary dobry accept. Bardzo dobry jest tez "Symphony of pain" i tutaj najlepszym elementem są solówki, gdzie Wolf znów wykorzystuje słynny motyw z muzyki poważnej. Tak to solidny kawałek, ale brakuje mi tutaj nieco bardziej wyrazistego riffu czy refrenu. Za bardzo to ugrzecznione jak dla mnie. No i w końcu doczekałem się pięknej i nastrojowej ballady w klimatach "Kill the pain" i właśnie taki jest "The best is yet to come". Oj czaruje tutaj Mark swoim głosem.Niby jest łagodnie, to można poczuć ciarki na całym ciele. No jest moc. Wejście perkusji w "How do we sleep" też brzmi nieco inaczej niż zawsze. Jest jakby bardziej rycersko, bardziej bojowo i w efekcie dostajemy wciągający marszowy kawałek. Mamy te typowe chórki Accept i sama stylizacja to również hołd dla lat 80. Klasyczny Accept wybrzmiewa również w prostym i zadziornym "Not my problem", który również zabiera nas w rejony "Blood of the nations" czy "Objection Overruled". Właśnie takich prostych i wciągających motywów mi brakowało w ostatnim czasie, bo przecież accept z tego słynął. Całość wieńczy pomysłowy "Samson and Deliah", który jest instrumentalnym utworem, co jest rzadkością jeśli chodzi Accept. Kawałek wciąga, tylko bardziej kojarzy się z solowymi płytami Wolfa.

Ciężko jest nagrać album, który ma dorównać klasykom. Ja wiem, że nigdy nie dostanę drugi "Metal Heart" czy "Balls to the Wall", ale Accept jest świetny w tym co robi i nigdy nie zawodzi. Nie ma Udo, nie Baltesa, Franka a Accept dalej brzmi jak Accept. Dalej trzymają się swojego stylu i tworzą kolejne znakomite perełki, którą kontynuują nową rozdział Accept. To heavy metal melodyjny, zadziorny i pomysłowy, gdzie proste motywy zaskakują świeżością. Dostałem album na jaki czekałem, a nawet dostałem coś więcej. Dużo tu klasycznych rozwiązań i momentami słyszę echa kultowego "Metal Heart", czy "Objection overruled". "Too mean to die" to kolejny klasyk w ich dyskografii i znakomicie nawiązuje do geniuszu "Blood of the nations", czy "Stalingrad". Czego mi brakuje? No jakiegoś klimatycznego kawałka w stylu "Shadow soldiers" czy "Princess of the Dawn". Wiem, że wiele osób powie, że band klepie dalej swoje i nie ma w tym geniuszu. No co zrobić, każdy ma swoje zdanie i każdego co innego cieszy. Ja mam niezły ubaw podczas słuchania tej płyty.

Ocena: 9.5/10

3 komentarze:

  1. Zdecydowanie udany powrót po miałkich The Rise Of Chaos czy Blind Rage!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Blind Rage" miałki ?? hahahahahaaha polecam dobrego laryngologa ;)

      Usuń
  2. Blood of the nations był kapitalny, Blind rage jeszcze lepszy!

    OdpowiedzUsuń