sobota, 28 maja 2022
FELLOWSHIP - The saberlight chronicles (2022)
Są tu jacyś fani Majestica, Twilight Force, Rhapsody of Fire, Rainxeed czy wczesnego Avantasia? Na pewno, w końcu kto z nas maniaków power metalu nie lubi tego radosnego, epickiego power metalu w klimatach fantasy. W wielkiej Brytanii co raz częściej młode kapele sięgają po ten styl grania, ale to jeszcze nie jest tak powszechny gatunek muzyki u nich. Cieszy fakt, że pojawił się w 2019 r Fellowship, który idzie pod prąd i ma zamiar pokazać wszystkim, że w Wielkiej Brytanii też mają smykałkę do tworzenia świetnego power metalu. Zachwycałem się ich singlem, to teraz przyszedł czas na debiutancki krążek "The Saberlights Chronicles", którego premiera przewidziana jest na 17 lipca tego roku.
Ten kto szuka świeżości, czegoś nowego w power metalu, może przestać czytać dalej i już poświęcić czas na inną płytę. To płyta skierowana dla starych słuchaczy, którzy zakochali się we wczesnym Rhapsody, Avantasia, tych którzy lubią marzyć i żyć w świecie fantasy. Fellowship pokazuje, że kochają właśnie taki tradycyjny power metal w symfonicznej oprawie. Idą utartymi szlakami, ale idą krokiem pewnym i wiedzą co chcą grac i w jaki sposób. Potencjał maja i wykorzystują go. Jest szybko, jest klimatycznie, jest oldshoolowo i to w tym chodzi. Czasami mamy dość szukania nowości, czy agresywnego metalu i chcemy zanurzyć się właśnie w takiej muzyce. Browne/Wosko to ciekawy duet gitarowy, gdzie znakomicie się uzupełniają i to słychać od pierwszych dźwięków. Panowie włożyli sporo serca i ciężkiej pracy. Doceniam wysiłek, bo brzmi to naprawdę bardzo dobrze. Solówki w "Glory days" przyprawiają o zachwyt. To jest to! Wokalista Matthew Corry ma ciekawą barwę i potrafi kreować magiczny klimat fantasy. Posłuchajcie sobie taki podniosły "until the fires die". Energia w "Oak and Ash" jest pełna podziwu i band po prostu nią zaraża. Znakomicie się tego słucha i to kolejny mocny punkt tej płyty. Co za hicior. Riff i główny motyw w "Hearts upon the hill" jest epicki i pełen klasy. Brzmi znajomo, bowiem gdzieś unosi się coś z klimatów Sabaton czy Hammerfall, ale band ma swój charakter i to jest piękne. Podobne emocje wywołuje zróżnicowany i dynamiczny "Glint". Refren "The saint beyond the river" to czysty power metal w najlepszej postaci. Band znakomicie bawi się tempem i potrafi nieźle urozmaicić dany utwór. "Still Enough" to kolejny killer, a i tak punktem kulminacyjnym jest kolos "Avalon" i wiecie co? Band znów podołał wyzwaniu. Znakomity, rozbudowany kawałek, który nie nudzi.
Fellowship na przekór wszystkim nie gra mieszanki heavy/power metalu, nie stawia na brutalność, na agresywne riffy, czy mroczny klimat. Nie bawi się w progresywność, a bardziej obrali sobie za cel przypomnieć nam jaką radość dostarczały nam stare płyty Rhapsody, Avantasia, Dragonland, czy innym tego typu kapelom. Mało komu udaje się nagrać właśnie tego typu album. Fellowship ma swój charakter i nie stara sie na siłę być agresywnym i pełnym nowoczesnych smaczków. Fani power metalu na pewno się nie zawiodą. W końcu jakaś płyta, przy którym serce szybciej bije, a uśmiech pojawia się na twarzy od pierwszych dźwięków. Polecam!
Ocena: 9.5/10
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz