Po 2 latach przerwy powraca niemiecki band Voodoo Kiss. Band działa od 1995r, ale ich debiutancki album ukazał się w 2022r. Nie doszło do poruszenia wśród heavy metalowej społeczności, a "Voodoo Kiss" przeszedł bez większego echa. Band się nie poddał i teraz przedstawia światu swój drugi pełnometrażowy album zatytułowany "Feel the Curse", który w dalszym ciągu ma trafić do fanów heavy metalu z nutką hard rocka i miłośników lat 80. Okładka zachęca, a to już coś....
Tak okładka to na pewno najmocniejszy punkt nowej płyty. Do zespołu dołączyła Steffi Stuber jako wsparcie wokalne dla gerrita Mutza. Nie wiele z tej współpracy wynika, gdzieś tam zabrakło pomysłu na ciekawe rozdzielenie partii wokalny. Mogło to zabrzmieć o wiele ciekawiej. Inną sprawą jest fakt, że Gerrit Mutza też jest drugoligowym śpiewakiem, któremu brakuje trochę mocy i techniki. Najbardziej się stara gitarzysta Martin Beuther, który stawia na oklepane patenty i sprawdzone zagrywki. Jest wtórnie i przewidywalnie. Płytę od klęski ratuje łatwo wpadające w ucho melodie i bardzo przyjazna formuła, w której band się obraca. Kto szuka czegoś ambitnego, poczuje rozczarowanie. To płyta skierowana do zagorzałych fanów heavy metalu lat 80, którzy potrafią przebrnąć przez specyficzny wokal czy oklepane riffy. Początek płyty w postaci "Feel The Curse" czy "Angel Demon" to średniej klasy kawałki, które słucha się całkiem dobrze, ale niczym specjalnym się nie wyróżniają i szybko wylatują drugim uchem. Pierwsze miłe zaskoczenie to przebojowy "Spellbound by her eyes", który mocno przypomina stare dobre czasy nwobhm. Niby proste granie, niby nic nowego, a dostarcza sporo frajdy. Nieco szybszy "Dr Evil" też wzbudza pozytywne emocje i tym samym band potwierdza że potrafi grać nieco szybciej i z pazurem. Hard rockowy "Kiss or Kill" brzmi jak tani kawałek stworzony gdzieś tam w garażu. Niby pomysł był, ale został zmarnowany. Finał płyty to rozpędzony "Dead without a grave" to przykład, że band potrafi grać solidny heavy metal z nutką hard rocka. Solidny riff, odpowiednie tempo i pomysł na udaną melodię. Tutaj to zagrało.
Voodoo Kiss to druga, albo nawet i trzecia liga heavy metalowego grania. Niby coś tam potrafią, niby chcą dobrze, a wychodzi średnio, albo kiepsko. Słabym punktem jest wokalista, czasami bardzo przewidywalne zagrywki gitarzysty i brak smykałki do udanego hitu. Zawsze czegoś zabraknie. Najlepsza okazała się okładka, ale przecież nie ona jest najważniejsza. Band musi coś zmienić, by przebić się do grona najlepszych.
Ocena: 5/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz