"
Rok 2021 był wyjątkowo udany dla kostarykańskiej formacji power metalowej Wings of Destiny. Zespół działa nieprzerwanie od 2013 roku i ma na koncie już siedem albumów studyjnych. Najnowsze wydawnictwo, zatytułowane „Masters of War”, ukazało się 12 grudnia i stanowi naturalną kontynuację kierunku obranego na wcześniejszych płytach. Grupa wciąż czerpie pełnymi garściami z klasyki gatunku, inspirując się twórczością takich zespołów jak Gamma Ray, Rhapsody, Helloween czy Mystic Prophecy.
Warto zaznaczyć, że jest to pierwszy album nagrany w nowym składzie. Od 2022 roku w zespole udziela się gitarzysta David Shankle, a od 2024 roku za perkusją zasiada Mike LePond. To wielkie nazwiska, których nikomu nie trzeba przedstawiać. Mimo zmian personalnych udało się utrzymać wysoki poziom artystyczny – to płyta z gatunku tych, których po prostu trzeba posłuchać. Nie brakuje tu emocji, energii i interesujących kompozycji.
Nowe nabytki bardzo dobrze wpasowały się w stylistykę zespołu. Mike nadaje całości odpowiedniej mocy i dynamiki, skutecznie podbijając ciężar utworów. David Shankle, ku pewnemu zaskoczeniu, nie epatuje przesadnie shredowymi popisami, lecz umiejętnie wplata epicki klimat i drapieżność znaną z płyt Manowar. Pojawiają się również wyraźne nawiązania do Death Dealer, co działa zdecydowanie na plus. Całość znakomicie dopełnia wokalista Anthony Darusso, który potrafi zarówno budować napięcie i nastrój, jak i siać wokalne spustoszenie. Wings of Destiny prezentuje heavy/power metal na bardzo wysokim poziomie, choć nie sposób nie odnieść wrażenia, że album jest nieco słabszy od swojego poprzednika.
Tradycyjnie całość otwiera podniosłe intro, które skutecznie buduje napięcie i wprowadza w klimat płyty. Pierwszym właściwym uderzeniem jest rozpędzony „Masters of War” – bojowy heavy/power metal pełną gębą. Słychać tu wpływy takich zespołów jak Wizard, Majesty, Manowar czy Death Dealer. David Shankle błyszczy w tej konwencji i czuje się w niej jak ryba w wodzie. To mocny otwieracz, a przecież to dopiero początek.
Lżejszy i bardziej melodyjny „Walking in the Shadows” ukazuje inne oblicze zespołu. Dobrze, że formacja bawi się konwencją i urozmaica materiał. Następnie pojawia się bardziej stonowany, klimatyczny „By the Dawn” – poprawny, lecz wyczuwalny jest tu chwilowy spadek intensywności. „Hear My Call” przywraca agresję: szybkie tempo, wyrazisty riff i solidna dawka energii.
Najdłuższym utworem na płycie jest „Incantation” – i jednocześnie jeden z jej najmocniejszych punktów. Drapieżność, tempo, wyrazista melodyjność i klimat balansujący gdzieś pomiędzy Iron Mask a Rhapsody robią ogromne wrażenie. Gitarowe popisy Davida stoją tu na pierwszorzędnym poziomie i pokazują, jaki potencjał drzemie w tym zespole.
Imponuje również podniosły, epicki „Life”, w którym band stawia na świeżość i pomysłowe aranżacje. Sześć minut mija niepostrzeżenie – dzieje się tu naprawdę dużo dobrego. Klasyczne wejścia gitarowe i lekko rockowe harmonie przywodzą na myśl klimat Edguy. Utwór jest niezwykle przebojowy, pomysłowy i szybko wpada w ucho.
Kolejnym killerem na płycie jest agresywny „Obey or Die”, w którym zespół prezentuje się wyjątkowo okazale. Z kolei w rozpędzonym „Storm Within” dostajemy solidną dawkę shredu – to rasowy killer w duchu Death Dealer i Manowar, prawdziwa perełka albumu. Całość zamyka nastrojowy, spokojniejszy „Waiting for Sunrise”, który stanowi dobre, wyciszające zwieńczenie materiału.
Wings of Destiny kazał swoim fanom czekać cztery lata na nowy materiał, lecz czas ten nie został zmarnowany. Zespół powrócił z kolejnym bardzo dobrym albumem – znakomitą mieszanką heavy i power metalu w epickim wydaniu. Nowi członkowie wnoszą świeżą energię i sieją prawdziwe zniszczenie. Miło widzieć Davida Shankle’a ponownie w tak dobrej formie. Choć „Masters of War” nieco ustępuje poprzednikowi, wciąż pozostaje wydawnictwem wysokiej klasy.
Ocena : 8.5/10

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz