Ostatnie
płyty amerykańskiego Helstar właściwie niczym nie zaskakiwały.
Za każdym razem dostaliśmy mocny heavy/power metal w amerykańskim
wydaniu z nutką nowoczesności. Helstar od dłuższego czasu stawiał
na mocne, zadziorne riffy i soczyste brzmienie, które jeszcze
bardziej podkreśli agresywność partii gitarowych. Taka formuła
sprawdzała się, ale „This Wicked Nest” był taki nieco oklepany
i tylko solidny. Brakowało tego klimatu i tego elementu zaskoczenia.
Choć album nie był zły, to jednak był to czas na jakieś zmiany.
James Rivera i spółka postanowili wrócić do korzeni i
nawiązać do czasów „Nosferatu”, który jest złotym
okresem Helstar. Oczywiście pojawiły się wątpliwości czy zespół
podoła i czy rzeczywiście stać ich na taki akt odwagi. Co ciekawe
„Vampiro” brzmi bliźniaczo podobnie do słynnego „Nosferatu”.
Spora w tym zasługa mrocznego i złowieszczego brzmienia, a także
ciekawych aranżacji, które zabierają nas do lat 80. Okładka
też ma coś ze starych okładek i od razu daje nam sygnał, że
będzie klasycznie. James Rivera śpiewa w swoim stylu, choć
bardziej przypomina na tym albumie siebie z lat 80. W zespole pojawił
się dawny gitarzysta Dark Empire i jego wkład w nowy materiał jest
spory. Wraz z Larrym wygrywa naprawdę mocne i porywające riffy,
które brzmią jak te z pierwszych płyt. „Awaken
unto Darkness”
czy nieco stonowany „Blood Lust”
to pierwsze z brzegu dowody na ten stan rzeczy. Jeszcze lepszym
kawałkiem jest nieco thrash metalowy „To dust
You will become”,
który potrafi oczarować chwytliwym riffem i ciekawą sekcją
rytmiczną. Nie mogło zabraknąć na płycie prawdziwych petard i w
tej roli znakomicie sprawdza się energiczny „From
the pulpit to the pit”
czy klimatyczny „Malediction”.
Każdy utwór to prawdziwa uczta dla fanów gatunku jak i
zespołu. Jednym z moich ulubionych kawałków z tej płyty
jest „Repent in Fire”
z nutką NWOBHM. Mocny kawałek, który bardzo szybka wpada w
ucho przez prostą formułę. Z tych dłuższych utworów mamy
„Black Cathedral”
i „Abolish the Sun”,
które przesiąknięte są twórczością Mercyful fate.
Całość zamyka spokojniejszy „Dreamless
sleep”.
Trzeba przyznać, że Helstar zaskoczył tym, że jest wstanie
jeszcze nagrywać takie albumy, bowiem „Vampiro” mógłby
spokojnie być wydany zaraz po „Nosferatu”. Ten klimat lat 80
jest tutaj wyczuwalny, a same aranżacje też są jakby żywce wyjęte
z tamtej epoki. Dobra robota Helstar!
Ocena:
9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz